Wydawnictwo: Wiatr od Morza
Gdańsk 2018
Oprawa: miękka
Liczba stron: 216
Tytuł oryginału: Hard Light
Przekład (z angielskiego): Michał Alenowicz
ISBN: 978-83-943523-6-3
Trzecie spotkanie z Michaelem Crummey'em... Kolejna porcja wyśmienitej literatury najwyższych lotów. I tylko serce się kraje, że z dwudziestoletnim opóźnieniem i że Autor nadal pozostaje na polskiej ziemi tak mało znany. Cieszyć się jednak należy, że przynajmniej jedno wydawnictwo zwróciło na niego uwagę, bo to pisarz niezwykle utalentowany, a jego książki przenoszą nas w trochę inny świat. Lepszy więc poślizg o dwie dekady niż całkowity brak przekładów i wydań.
Tym razem nie jest to powieść, jak to miało miejsce w przypadku "Pobojowiska" czy "Sweetlanda". "Twarde światło" to zbiór krótkich form – wierszy i powiastek. Najdłuższe z nich ma cztery strony, trzy są trzystronicowe, pozostałe jeszcze krótsze. I choć opowiadają przeróżne historie, tworzą przemyślaną całość. Pokazują czytelnikowi świat, którego już nie ma. Nową Funlandię, Labrador i okoliczne wody i lądy, których już nikt z nas nigdy nie zobaczy i nie poczuje. Ludzi, którzy odeszli. Miejsca, które przeminęły... z wiatrem czasu. A wszystko to pod twardym światłem Gwiazdy Polarnej.
Jest to zbiór bardzo poetycki, delikatny w formie, a jednocześnie mocny w treści. Wyłania się z niego obraz ciężko pracujących ludzi, żyjących często z dnia na dzień. Rybaków, górników, rolników. Mężczyzn, którzy pół roku spędzali z dala od domu i ich kobiet, które się tym domem, dziećmi, polem i zwierzętami zajmowały w samotności, czekając na powrót męża. Powrót, który czasami nie nadchodził. Statki i łodzie, zatapiane gdzieś z dala od domu. Kopalniane katastrofy. W końcu nieszczęśliwe wypadki na lądzie. Niektóre z nich można by nazwać ryzykiem zawodowym, innych nikt nie mógłby przewidzieć. Jak choćby śmierć pewnej kobiety, która upadła porażona strachem na widok czegoś na niebie, czegoś, czego nie znała, a co nam zdaje się co najwyżej ciekawostką.
Autor wyjaśnia również jak doszło do spisania tych historii. Wiele z nich zaczerpnął od swych najbliższych, którzy u końca minionego stulecia byli już raczej u schyłku niż początku życia. Od ojca, wujów, ciotek, znajomych. Słuchał, pisał, tworzył. Wyłania się z tego bardzo osobista opowieść, choć – jak sam Crummey zaznacza – wiele dodał od siebie, zmienił, tak że nie można stwierdzić, co jest prawdą a co fikcją literacką.
Książkę ilustrują fotografie z rodzinnego archiwum, które wyśmienicie wpisują się w całość, dodając jej jeszcze więcej autentyczności.
"Twarde światło" podzielono na części. Prolog i epilog stanowią piękną klamrę, a pomiędzy nimi 32 opowiastki według żywiołów (woda, ziemia, ogień, powietrze) oraz dwa rozdziały, które są zbiorami wierszy.
Pośród trudu i znoju, wspomnień ciepłych i przerażających, widoków ujmujących i przerażających Crummey potrafi nawet uśmiechnąć się do czytelnika. Bo jak inaczej nazwać listę nazewnictwa wysp, jeśli nie rewelacyjnym kawałem, obok którego nie można przejść bez uśmiechu od ucha do ucha?
Dla mnie osobiście książka ma dwa wymiary. Po pierwsze przeniosła mnie do nieznanego świata, o którego istnieniu dowiedziałam się trochę z poprzednich spotkań z dziełami Crummeya i pozostałych autorów popularyzowanych na naszym rynku przez Wiatr od Morza. Z drugiej strony, poza obrazami wyłaniającymi się z czytanych słów, wracało mnóstwo własnych wspomnień z dzieciństwa i młodości. Wspomnień diametralnie różnych od tych, o których czytałam. Ludzi, miejsc, których też już nie ma, albo które się znacznie zmieniły. Zapachów, głosów, czegoś ulotnego, czego – jak mi się dotąd zdawało – nie da się opisać słowami. Crummey udowodnił mi, że jest to możliwe. Że nawet tym minionym światem można się podzielić z innymi. I dzisiaj, kiedy odkładam "Twarde światło" na półkę, mam niezwykłą ochotę usiąść nad czystym zeszytem i pisać. Ochotę, której nie miałam już od dłuższego czasu.