Lublin 2012
Oprawa:
miękka
Seria:
Warhammer 40.000 – Herezja Horusa
Liczba
stron: 541
Przekład:
Michał Kubiak
Ilustracje: Neil
Roberts
ISBN: 978-83-7574-619-8
Doprawdy nie
wiem, od czego zacząć. Może od historii, skąd się ta książka w ogóle wzięła w
moich rekach? Przez zachłanność, chyba tak właśnie należy tę przygodę nazwać.
Otóż kilka miesięcy temu w Empiku była wspaniała promocja dotycząca książek
fantastycznych. Wybierasz trzy, płacisz za dwie! Uwielbiam takie akcje i
właściwie zawsze z nich korzystam. Tym razem jednak nie mogłam wybrać trzeciej.
Empik nasz niewielki i oferta też nie za duża, więc trochę na siłę szukała.
Tytuł fajny, okładka coś mi mówiła. Podpowiadała, że ktoś na jakiejś prelekcji
na Avangardzie tę książkę chwalił. Wzięłam. Odstawiłam na półkę – musi poczekać
na swą kolej. Doczekała się więc… Cóż, Kochanie, nie kupujcie książek, jeśli
nic o nich nie wiecie! Dzisiaj można przeczytać, co napisali z tyłu okładki,
jeśli już nie chce się Wam po sieci buszować. Ja nawet tego nie uczyniłam.
Kiedy sięgnęłam po „Czas Horusa”, by go w końcu przeczytać, oczy niemalże na
Marsa wyleciały, gdy dostrzegłam, że jest to powieść ze świata Warhammera 40k.
No nie, nie mój klimat. Całkowicie nie w moim stylu. Poleżała więc jeszcze ze
dwa tygodnie, po czym wróciła do „łask”. Przekonałam się po przeczytaniu „Endemii”,
że nie warto się zrażać dlatego, że się czegoś nie zna. Zaczęłam…
Pierwsze so
stron przemęczyłam – to właściwe słowo. Napierdalają się, tłuką, zabijają, wpieprzają
sobie nawzajem… Wybaczcie wyrażenia – ale takie właśnie miałam odczucie, „czytając”
początek. Do tego niewybredny humor, ciężki i wcale niezabawny. Męczarnia (choć
przyznaję, że są ludzie, którym się to może podobać). Bitwa o planetę została
zakończona i bohaterowie zaczęli rozmawiać, spiskować, rozważać. Kurde, ich
rozważania naprawdę były ciekawe i głębokie, tyle że… Kiedy już się zaczynały
rozkręcać, były przerywane kolejnymi bitkami, podbojem następnych planet i… końcem
części. Powieść bowiem składa się z trzech części, które są jakby opowiadaniami
o różnych bohaterach i zdobywaniu różnych planet, a łączy je kilka głównych
postaci. Wszystko bowiem dzieje się w trakcie Krucjaty Imperatora Ziemi… Rany,
skomplikowane to, a bohaterów tak wiele, że nawet wspaniały ukłon ze strony
autora, czyli Dramatis Personae na początku książki niewiele pomaga, póki nie
dojdzie się mniej więcej do strony 250… Przyznać jednak musze, że jakkolwiek
historia mnie nie wciągnęła, a wielcy, dwuipółmetrowi, zakuci w zbroje Astartes
nie weszli do mojego panteonu superbohaterów – Abnett genialnie potrafi tworzyć
postaci. Przy takiej ilości bohaterów – każdy z nich jest inny, specyficzny,
rozpoznawalny (to akurat po jakimś czasie dopiero).
No, dobrze –
koniec marudzenia. Książka mi się nie podobała i raczej nie polecam jej osobom,
które z tym światem nie są zaznajomione. Dostrzegam jednak kilka plusów. Poza wyśmienitym
tworzeniem postaci, Abnett potrafi budować napięcie. Były takie momenty, że
wręcz nie mogłam przestać czytać (te, kiedy do głosu dochodziła filozofia) i
żałuję, że nie dowiem się, jak się ta historia zakończyła. „Czas Horusa” bowiem
jest pierwszym tomem mówiącym o Herezji Horusa, a ja z pewnością po tomy
kolejne nie sięgnę. Być może jednak za parę lat pobuszuję po sieci w
poszukiwaniu wieści o naczelnym iteratorze Sindermannie oraz kilkorgu upamiętniaczach.
Zastanawia również, czy w pewnym momencie spotkamy Imperatora, choć… pewnie
fani Warhammera już go dawno spotkali, a jedynie ja o tym nie wiem.
Książka
wydana jest bardzo ładnie – nie ma się jednak co dziwić – wszakże to Fabryka
słów. Szkoda jedynie, że roi się w niej od literówek oraz… pewnych niedopatrzeń
gramatycznych wynikających z odmiany (to wynik tłumaczenia, które jest naprawdę
dobre, ale o pomstę do nieba woła o korektę).
Tak więc –
jeśli ktoś ze znajomych ma ochotę przeczytać powieść o zakutych w pancerze
olbrzymich kosmicznych marines z XXXI tysiąclecia (sic!) – służę pomocą.
Książkę mogę pożyczyć, ponieważ kupowania, niestety, nikomu nie doradzam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz