Lublin 2013
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 382
Ilustracje: Andrzej Łaski
„Wampir z MO” to zbiór jedenastu opowiadań – powiązanych ze
sobą czasem bardziej, czasem mniej. Bez wątpienia też jest to kontynuacja
wydanego przed dwoma laty „Wampira z M-3”. Czy można czytać najnowszą książkę
Pilipiuka bez znajomości tej poprzedniej? Myślę, że można, chociaż czytelnik
straci sporo ciekawych smaczków, a ostatecznie prawdopodobnie i tak zechce
przeczytać „Wampira z M-3”.
Znów spotykamy praskie wampiry – w większości bohaterowie są
ci sami – ślusarz Marek, spawacz Igor, Hrabia Prut, Dziadek, nastoletnia Gosia
i jej tak-jakby-chłopak, czyli wilkołak Greg. Do tego nawiedzona babcia Gosi i
brat dziewczyny – trochę przygłupawy studencik, który donosi do UB, major
Nefrytow i cała zgraja praskich kiziorów i innych „elementów” z Różyca i
fabryki na Druciance.
Tytuł zbioru to także tytuł pierwszego rozdziału – wielkiej komedii
pomyłek w iście Pilipiukowym stylu. Jak to możliwe, że wampir Marek został
wplątany z tak parszywą prowokację i jeszcze wyszedł z tego „żywy” i z kilkoma
rolkami papieru toaletowego – jak wiemy, bardzo bardzo deficytowego produktu w
Polsce lat osiemdziesiątych? Pomysłowość Pilipiuka nie zna granic!
„Zenek” to nie tylko tytuł, ale i nowa postać. Autor wprowadza
do swego świata zombie. Cóż, nie wierzę w zombie, nie lubię zombie, nie czytam
i nie oglądam nic o zombie. Panie Andrzeju, ale mi Pan psikusa zrobił! Muszę
jednak przyznać, że Zenek jest całkiem-całkiem, nawet można by go polubić,
chociaż rzeczywiście inteligencją nie grzeszy.
„Gość z Ameryki” to genialny wręcz pastisz „Zmierzchu”, czyli
to, co było zapowiadane już przy promocji wcześniejszego tomu. Pani Meyer
powinna przeczytać o tym, jak praskie wampiry odnoszą się do jej pomysłów
wegetarianizmu i wysysania niewinnych sarenek. Dodatkowo powraca motyw zmiany
wampirów w nietoperze, świetna akcja z próbą odzyskania pyłu diamentowego z
amerykańskiego gościa, no i… rozwiązanie zagadki czasów ubiegłego ustroju –
teraz już wiemy, skąd się brała pamiętna stonka ziemniaczana.
W „Sąsiadach” Marek i Igor będą się starali wykurzyć z
sąsiedniego mieszkania zainstalowanych tam Ubeków i przywrócić własność pani
Michalakowej. Będzie się działo! Nie próbujcie jednak tych ekscesów – nawet,
jeśli Wasi sąsiedzi są bardzo upierdliwi.
„Wizyta” to genialna powiastka o… Świętym Mikołaju. Naprawdę –
musicie to przeczytać. Boki zrywać!
„Hrabina” to kolejna komedia omyłek. Tym razem w roli
przodującej hrabia Prut i oczekiwana przez niego dawna miłość. Hrabina Delfina
chce odwiedzić Polskę, w której spędziła swą młodość na… podbijaniu męskich
serc i uwodzeniu arystokratów, ot, choćby króla Stasia. Przygotowania pełną
para doprowadzą do różnych ciekawych wydarzeń, a zakończenie może niektórych
zaskoczyć. Przyznam jednak, że się go spodziewałam. Czyżbym za często już
czytywała Pilipiuka?
Z opowiadania „Meandry patriotyzmu” dowiemy się, co stało się
z rosyjską bombą atomową, a „Wyprawa” zaprowadzi nas do niekończących się hal
Drucianki, pełnych niezwykłych anomialii. To opowiadanie wydawało mi się w
czasie lektury najsłabsze i zabrało najwięcej czasu. Średnio miałam ochotę je
kontynuować. Teraz jednak, kiedy o nim myślę, widzę kilka fantastycznych
pomysłów, na które wpadł Autor i które – mam nadzieję – jeszcze rozwinie.
Ponadto to właśnie w „Wyprawie” bardzo często nawiązuje do bohaterów i miejsc
opisanych w innych swych dziełach. Czytelnik obeznany z jego twórczością na
pewno je wypatrzy i to doceni.
„Bajka o wilku” jest całkiem zakręcona, ale pewnie niezbyt długo
zapadnie mi w pamięci. Ot, całkiem miły przerywnik.
„Kostnica”… Czy wampira można zabić w wypadku samochodowym?
Co się stanie z Gosią, kiedy zaaferowana perspektywa randki, wpadnie pod auto? Przyjaciele
ruszą oczywiście na pomoc, ale będzie ich to wiele kosztowało. Czy Markowi uda
się w końcu zmienić w stado nietoperzy, czy może Pan Andrzej znów nas zaskoczy?
„Ostatni krew” – cóż. Zbiór zaczął się rewelacyjnym
powiadaniem i takim też się zakończył. Doprawdy majstersztyk.
Ogólnie pozycje oceniam bardzo wysoko. Dzieje warszawskich
bytów bionekrotycznych wciąga, jak narkotyk, a przy okazji bawi, uczy i
rozładowuje napięcie. No dobra – nadal nie wierzę w zombie, ale jeśli istnieją,
to „Ostatnia krew” jest najlepszym opowiadaniem z obu zbiorów.
Oczywiście, jak to w Fabryce słów – świetna oprawa, dobra korekta,
interesujące ilustracje Andrzeja Łaski. Podobały mi się bardziej, niż w „Wampirze
z M-3”.
Raczej nie jest to książka, do której się wraca, chociaż kto
wie – może do niektórych opowiadań kiedyś powrócę. Zdecydowanie jednak warto ją
przeczytać. Pilipiuk udowadnia, że jeszcze nie skończyły mu się świetne pomysły.
Ciekawe, czy napisze coś jeszcze o Marku, Igorze i Gosi…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz