Fragment mojej recenzji został umieszczony na okładce powieści "Skazaniec. Z bestią w sercu" Krzysztofa Spadło


Moja recenzja została zamieszczona na okładce powieści "Wojownicy. Odwet Wysokiej Gwiazdy" Erin Hunter

Fragment mojej recenzji „Korony śniegu i krwi” został umieszczony na okładce powieści Elżbiety Cherezińskiej – "Niewidzialna korona"

poniedziałek, 15 grudnia 2014

W drodze do domu – Levi Henriksen

Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Poznań 2014
Oprawa: twarda z obwolutą
Liczba stron: 467
Tytuł oryginału: Hjem til jul
Przekład (z norweskiego): Iwona Zimnicka
ISBN: 978-83-7785-574-4





Już na pierwszy rzut oka zostajemy wciągnięci w świąteczny nastrój. Okładka urzeka i podpowiada, byśmy zagłębili się w wygodny fotel, najlepiej z kubkiem gorącego kakao i pierniczkami. W dużej ilości, ponieważ książka do cienkich nie należy i choć czyta się ją bardzo dobrze, to lektura zajmuje sporo czasu.
Rzetelnie ostrzegam – "W drodze do domu" to nie przesłodzone opowiastki, jakie znane są nam z telewizji, to nie tańczące wokół choinki dzieci, to nie Święty Mikołaj z Rovaniemi, ani czerwononosy renifer Rudolf. Henriksen pokazał prawdziwe życie – w świątecznej oprawie, ale bardzo realne. Może nawet oprawa jest złym określeniem. W niektórych opowiadaniach bowiem Boże Narodzenie zdaje się raczej tłem, czy po prostu momentem, w którym bohaterowie dostrzegają, jak bardzo poplątane są ścieżki ich życia.
Po kolei jednak. "W drodze do domu" to niemalże pięćset stron opowiadań. Autor podzielił je na dwie części, choć nie do końca potrafię wyjaśnić, z czego ten podział wynika. Historii jest łącznie dwadzieścia pięć i wszystkie opowiedziane są przez pierwszoosobowych narratorów. Uważam, że taki zabieg jest bardzo udany – narrator, każdorazowo, jest nie tylko obserwatorem wydarzeń, ale także jego głównym bohaterem. Dzięki temu staje się bliższy czytelnikowi, łatwiej się z nim zżyć, zrozumieć jego postępowanie, jego historię. Jego, bądź jej, ponieważ Henriksen nie ogranicza się w żadnym razie do pisania tylko jako mężczyzna. 
Wraz z Autorem i jego bohaterami przenosimy się do mroźnej Norwegii, która, wbrew pozorom, nie zawsze jest biała na Boże Narodzenie. Poznajemy niektóre ze świątecznych zwyczajów. Na początku miałam duży problem z tym, by przyzwyczaić się do żeberek, klopsików i kwaszonej kapusty, serwowanych w ramach wigilijnej wieczerzy. Przyzwyczajona do dań postnych i do tego, że żeberka są najlepsze w lecie, z grilla, z piwem – czułam się bardzo nieświątecznie przy tych norweskich stołach. Z czasem jednak jakoś przestało mi to przeszkadzać i nawet uznałam, że takie dania są ciekawe. Wszak wszystko zależy od tradycji.
Dużą rolę w opowiadaniach Henriksena odgrywa religia. Nie powinno to niby dziwić, skoro cała książka traktuje o Bożym Narodzeniu, a jednak mile zaskakuje pośród tych wszystkich lektur i filmów, które serwują nam zupełnie zeświedczony obraz Świąt. U Henriksona, a raczej w życiu stworzonych przez niego bohaterów, wiara ma duże znaczenie i często wspominają oni o codziennej modlitwie, czy chodzeniu na msze (szczególnie na pasterkę). Czyżby w Norwegii pisanie dobrych literacko tekstów, które na do datek się sprzedają nie stało w opozycji z otwartym przyznawaniem się do wiary?
Jak już pisałam, "W drodze do domu" to nie cukierkowe, lukrowane domki, w oknach których migają choinkowe lampki, a w salonach których czas spędzają szczęśliwe rodziny. Życie pisze różne scenariusze. Życie bywa słodko-gorzkie, czasem z posmakiem kwaszonej kapusty. Na stronach książki spotkamy więc wiele osób, które stanęły na rozdrożu. Przed nimi wybór. Czasem niebezpieczny zakręt. Czy się odważą na kolejny krok i co on przyniesie? Mężczyzna, który porywa własną córeczkę, by móc spędzić z nią Wigilię. Starszy człowiek, który wylądował w domu starców i jest tam poniżany. Pani pastor, która chyba straciła w dużej mierze swoją wiarę. Chłopiec, który po to, by przypodobać się swej szkolnej sympatii, potrafi wyrzec się Świąt. I wiele innych, równie barwnych, a jednocześnie zwyczajnych postaci znajdziecie w tej książce.
Już po lekturze pierwszego opowiadania wiedziałam, że ten zbiór jest zupełnie inny od wszystkich dotychczas przeze mnie czytanych książek bożonarodzeniowych. Czasami pełen miłości i radości, innym razem wstrząsający i brutalny. Nigdy nie wiemy, czy opowiadanie zakończy się pozytywnie, czy nie. Zresztą, co znaczy pozytywnie? To sprawa subiektywna, choć stwierdzenie takie może na początku dziwić.
Henriksen ma prawdziwy talent, by o rzeczach zwyczajnych i codziennych pisać w sposób, który ujmuje za serce i zmusza do głębokiej zadumy. Dlatego książkę czyta się wolno – to nie krótkie powiastki, które można przeczytać ot tak, pichcąc świąteczny obiad, czy w przerwie pomiędzy lepieniem pierogów a smażeniem karpia. Jego utwory są głębokie, nieraz bardzo trudne, poruszają tematy, które są raczej tabu w takich zbiorach. 
Czy w ogólnym rozliczeniu "W drodze do domu" to zbiór optymistyczny? Szczerze mówiąc, nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć. Z pewnością jest to lektura, z którą warto się zapoznać. Choćby po to,  by zrozumieć, że te kilka dni w roku dla jednym może okazać się ostatnią szansą, dla innych czasem szczęścia, a dla jeszcze innych – to takie same dni, jak każdy dzień w roku, trudne, bolesne, samotne. 
Świetna redakcja i korekta są dodatkowym plusem tego wydania.
Na koniec jeszcze tylko wspomnę, że na podstawie książki, w 2010 roku, został nakręcony film pod tym samym tytułem. Nie widziałam go i na razie nie potrafię sobie nawet wyobrazić, jak można było przenieść te 25 opowiadań na ekran. Chyba jednak skuszę się i spróbuję go zdobyć. To może być bardzo ciekawe doświadczenie.





Książkę przeczytałam dzięki życzliwości Wydawnictwa Zysk i S-ka

Książka przeczytana w ramach Wyzwania

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz