Fragment mojej recenzji został umieszczony na okładce powieści "Skazaniec. Z bestią w sercu" Krzysztofa Spadło


Moja recenzja została zamieszczona na okładce powieści "Wojownicy. Odwet Wysokiej Gwiazdy" Erin Hunter

Fragment mojej recenzji „Korony śniegu i krwi” został umieszczony na okładce powieści Elżbiety Cherezińskiej – "Niewidzialna korona"

piątek, 27 maja 2016

451° Fahrenheita – Ray Bradbury

Wydawnictwo: Solaris
Stawiguda 2008
Oprawa: twarda
Liczba stron: 219
ISBN: 978-83-7590-027-9





Zmierzyłam się z prawdziwą klasyką gatunku i muszę przyznać, że... mam nieco mieszane uczucia.
Owszem, sam pomysł jest genialny. Nic dziwnego zatem, że przez dekady coraz to nowi autorzy czerpią z twórczości Bradbury'ego. Świat, który wykreował w tej powieści musiał być dla jemu współczesnych kompletnie zaskakujący. Jednocześnie ryzyko pojawienia się go było całkiem spore, gdy spoglądało się na totalitarne ustroje XX stulecia. 
Z drugiej jednak strony główny bohater wydaje mi się nieprawdziwy, nienaturalny, taki... dwuwymiarowy, płaski, papierowy. Jego zmiana zachodzi zbyt szybko, zbyt nagle, nie została wystarczająco uzasadniona.
O czym jest powieść wie chyba każdy. Gdyby jednak trafił mi się czytelnik, który wcześniej się z tym tytułem nie spotkał – to kilka słów wyjaśnienia.
Przyszłość (bliżej nieokreślona, być może to właśnie nasza teraźniejszość...), w której ludzie otoczeni są wielki ścianami telewizyjnymi i żyją w swoistym wirtualnym świecie. Miejcie na względzie, że powieść napisana została w 1953 roku. Nie znajdziecie tu nowinek technicznych, ale obraz społeczeństwa, w którym nie warto się wychylać. Społeczeństwa, w którym nie wolno mieć swojego zdania, jeśli jest ono niezgodne z opinią ogółu. Przede wszystkim jednak – społeczeństwa, w którym zabronione jest czytanie książek. Ludzie, którzy się temu zakazowi przeciwstawiają, ponoszą olbrzymie ryzyko, nadstawiając karku i stawiając na szali własne życie. Książki płoną na stosach niczym czarownice w dawnych czasach. A ogień rozpala nie kto inny tylko... strażacy. Straż ogniowa nie gasi pożarów, ona je wywołuje. W takim świecie żyje nasz główny bohater, nomen omen strażak, Guy Montag.
"451° Fahrenheita" to powieść dwupłaszczyznowa. Z jednej strony przerażająca wizja społeczeństwa, dla którego liczy się jedynie prosta przyjemność, które woli nie myśleć, lecz żyć wygodnie i w pewnym stopniu na pokaz. Wszyscy są do siebie podobni, nikt się nie wychyla. Spokój, pozorne bezpieczeństwo, normalnie istna idylla. Utopijny świat, który... Daleki jest od ideału. Z drugiej strony to historia człowieka, który się zmienia, dojrzewa, postanawia zobaczyć prawdę i coś zrobić ze swym życiem, Coś pożytecznego. Staje do walki z systemem, z którym przecież – jak się zdaje na pierwszy rzut oka – nikt nie walczy i nie ma potrzeby walczyć, Pierwsza płaszczyzna została oddana przez Bradbury'ego doskonale. Świat przedstawiony rzeczywiście wydaje się przerażający, nawet dzisiaj, mimo upływu tylu lat od napisania książki. Dojrzewanie Montaga, w moim odczuciu, opisał Autor znacznie słabiej. Nie widzę żadnej przyczyny, dla której spotkanie przez dojrzałego mężczyznę o wyrobionych poglądach, ustabilizowanej sytuacji rodzinnej i zawodowej, młodziutkiej Clarissy miałoby zmienić tego człowieka. Nie pojmuję, jak mógłby się zmienić tak szybko. I w końcu... a nie, dość już napisałam, nie chcę Wam psuć satysfakcji z lektury.
Pisząc powieść, Autor z pewnością chciał przestrzec czytelników przed zbytnim podążaniem za nowinkami technicznymi, przed oddaniem się pustej rozrywce, przed dopuszczeniem do władzy osób, które doskonale wiedzą, że łatwiej rządzi się tłumem nieoczytanych, prostych ludzi. Niestety, jego obawy znalazły odzwierciedlenie w naszej teraźniejszości. Spadek czytelnictwa jest nierozerwalnie połączony z rozwojem nowych technologii, które przeciętnemu człowiekowi są w stanie dać więcej satysfakcji. Prostota działań, chęć odpoczynku, szybkiego osiągania celu, swoisty medialny ekshibicjonizm – wszystko to zdaje się obecnie być jakimś preludium do świata stworzonego przez Bradbury'ego. Strach się bać. Pozostaje nam więc czytać, czytać i jeszcze raz czytać. I namawiać do czytania kolejne pokolenie, by pewnego dnia nie zobaczyć, że straż ogniowa przestała ratować z ognia, a zaczęła go wzniecać. By nie ujrzeć palonych książek, nie poczuć smrodu, palonego na stosach, zadrukowanego papieru.
"451° Fahrenheita", mimo pewnych niedociągnięć, to powieść, którą przeczytać powinien każdy. Mądra, przenikliwa, przerażająca swą tragiczną wizją – potrafi zmusić czytelnika do przystanięcia i przemyślenia wielu kwestii. I to zaskakujące zakończenie. Poza tym takiej klasyki po prostu wstyd nie znać. 
Jeśli chodzi o wydanie to nie mam do niego żadnych zastrzeżeń. Zarówno pod względem językowym i redakcyjnym, jak i czysto wizualnym jest świetna, a "nadpalone" karty dodają lekturze niepowtarzalnego klimatu. Polecam – jakkolwiek przewrotnie to w tym przypadku zabrzmi – gorąco.

4 komentarze:

  1. Czytałam już dawno, ale to jedna z tych książek, których się nie zapomina.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeszcze nie czytałam, ale się do tego przymierzam. Tym bardziej, że niedawno byłam na spektaklu, którego scenariusz był inspirowany właśnie tą książką ( http://agapilecka.pl/blog/fahrenheit-451-teatr-wybrzeze/ ) Jak będziesz miała możliwość zobaczyć, to polecam bardzo! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, proszę. Na razie to raczej mało prawdopodobne, jako że mam dziewięcio tygodniowe bliźniaki i rzadko zdarza mis się wyrwać z domu gdzieś dalej niż na spacer do ogródka :)

      Usuń