Chciałabym
napisać, że to porywająca książka, od której nie można się oderwać. Że całkowicie
pochłania. Że wzrusza do łez. Że jest genialna, wielka, czy – ostatnio modne
słowo – epicka. Chciałabym, jednak nie napiszę. "Dom z pyłu i snów"
po prostu... żyje. W moich myślach, wspomnieniach, wylanych właściwie od pierwszej
strony łzach. To powieść tak prosta, a zarazem głęboka, jak kobieca dusza.
Brenda
Reid dokonała czegoś niemożliwego. Spowodowała, że już po pierwszych dwóch
stronach, czytałam jej opowieść przez łzy. Czy łatwo się wzruszam? Kiedyś z
pewnością tak bym o sobie powiedziała. Dzisiaj jest trochę trudniej – typowe
babskie wyciskacze łez nie ruszają mnie, potrzebuję czegoś bardziej subtelnego,
mądrego, delikatnego. I tym czymś jest właśnie ta książka.
"Dom
z pyłu i snów" to nie tylko pudełko chusteczek, które wyrzuciłam (chyba
domyślacie się, dlaczego), ale również wiele uśmiechów, a nawet śmiechu. Nie
tylko przez łzy To wzruszenia, głębokie przemyślenia, wyobrażenie niesamowitej
Krety. W tę bajkową scenerię wdziera się niestety groza wojny, a zakazana
miłość, którą obiecują nam na okładce jest znacznie silniejsza i dojrzalsza,
niż możnaby przypuszczać.
Cudownie
pokazany świat oczami dwóch kobiet, które wywodzą się z zupełnie różnych
środowisk.
Evadne,
zwana przez Kreteńczyków Heavenly, jest żoną brytyjskiego dyplomaty. Jednak to
nie typowa brytyjska dama, która kocha bankiety i drogie suknie. Heavenly jest
zachwycona starym, zrujnowanym domem, do którego przyjeżdża z ukochanym Hugh. Wioska
zdaje się dla niej niebem – ucieczką przed nudnym życiem w ambasadach,
bieganiem od fryzjera do fryzjera i rozmów i pogodzie i sukniach z żonami
pozostałych dyplomatów. Marzy o spokoju i prywatności, a jednocześnie nie przeszkadza
jej, że w Panagii nikt nie zamyka drzwi i sąsiedzi nagminnie się odwiedzają bez
zapowiedzi.
Anti
natomiast to wiejska dziewczyna, która miała kiedyś marzenia. Chciała jechać do
szkoły, do miasta, uczyć się. Po śmierci ojca została jednak szybko wydana za
dużo starszego i brutalnego mężczyznę, który rządzi w domu. Heavenly marzy o
dziecku, ale niestety mąż nie potrafi spełnić jej marzenia. Anti ma dwie
córeczki (poroniła raz, tracąc synka). Heavenly marzy o życiu w kreteńskiej
wiosce, Anti – o tym, by jej córki kiedyś się stamtąd wydostały. Zrządzeniem losu
te dwie kobiety staną się bliskimi przyjaciółkami. Przeżyją razem niejedno
piekło, nie tylko w wojennej zawierusze.
Każda
z nich inna, a jednak… Kobiety, wbrew temu co sądzą mężczyźni – nie są aż takie
skomplikowane. Reid doskonale to ukazuje. W nas wszystkich drzemią te same
marzenia, tyle, że nie wszystkie potrafimy je uporządkować i sobie z nimi
poradzić. Każda z nas jest podobna, niezależnie z jakiego pochodzi środowiska,
jaki niesie ze sobą bagaż doświadczeń.
Nie
czytałam tej powieści przez jeden dzień. Ani nawet dwa. Zajęło mi to chyba ze
cztery, Smakowałam ją, jak dojrzałą grecką figę. Razem z bohaterami sączyłam
rakiję, jadłam gulasz warzywny i modliłam się w niewielkim kościółku świętego
Kosmy i Damiana. Z nimi przeżywałam rozterki, z nimi radowałam się w dobrych
chwilach. Trudne decyzje, które przyszło podjąć tym kobietom, mogły się
przydarzyć każdemu. Z pewnością na świecie miliony są takich, które się z nimi
borykały. Ponieważ Heavenly i Anti to przedstawicielki kobiet – a mimo to są
tak żywe, tak prawdziwe, że nie sposób po prostu zakończyć książkę i o nich
zapomnieć. Ja nie mogę ich wyrzucić z pamięci, a minął już prawie tydzień,
odkąd skończyłam. Cały czas mam przed oczami te rude nieokiełznane włosy
Heavenly i Anti idącą na pole z córeczką na plecach.
Zakończenie?
Nie zamierzam Wam go zdradzić. Powiem jedynie, że nie takiego możnaby się
spodziewać. Co wcale nie znaczy, że mnie zawiodło. Wręcz przeciwnie – bohaterki
podjęły decyzje – ciężkie, bolesne, niezależne. Każda poszła drogą, którą sobie
świadomie wyznaczyła. To sprawia, że historia zamyka się w równie prawdziwy
sposób, w jaki się zaczęła. I życie toczy się dalej.
Nie
rzuciły mi się w oczy jakieś rażące błędy. Kilka literówek, ale naprawdę
niewiele. Okładka bardzo klimatyczna, gustowna, nieprzesadzona. Szkoda
jedynie, że Heavenly (bo nikt mi nie wmówi, że to nie miała być ona) na okładce
ma pięknie ułożone i ciemne włosy. Co jednak nie zmienia faktu, że tę okładkę
uwielbiam, ponieważ przypomina mi moje własne greckie wakacje. Może więc
następnym razem Kreta i Panagia Sta Periwolia?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz