Wydawnictwo:
Znak
Kraków
2011
Oprawa:
twarda
Liczba
stron: 305
ISBN:
978-83-240-1608-2
„Koniec
świata w Breslau” to druga część serii opowiadającej o losach radcy
kryminalnego Eberharda Mocka autorstwa wrocławskiego pisarza, Marka
Krajewskiego.
Tym
razem osią fabuły stanie się pierwsza żona Mocka, Piękna Sophie. W czasie, gdy
będzie się musiał zmierzyć z jej zdrada, odejściem i nieszczęśliwym pozyciem
małżeńskim, wrocławski radca kryminalny dostanie do rozwiązania nie lada
zagadkę.… Ktoś morduje ludzi w bardzo dziwny sposób, a jako swój znak
rozpoznawczy zostawia przy nich kartki z kalendarza, wskazujące datę
przestępstwa. Czy ma to jakiś związek z prorokującym nadejście końca świata
Aleksiejem von Orloffem?
Kolejna
ciekawa zagadka kryminalna, nierozerwalnie związana z historią Wrocławia, w
rozwiązaniu której cofniemy się aż do
średniowiecznego miasta. Znów spotkanie z nieprzeciętnie inteligentnym,
pomysłowym i wiecznie skacowanym Mockiem, którego właściwie trudno lubić, choć
nie sposób nie przyznać mu tytułu osobistości wybitnej.
Intrygi,
podchody, morderstwa, przepowiednie, kasyna, wyśmienita, tłusta kuchnia
początków dwudziestego stulecia… Nietuzinkowi bohaterowie, sarkazm i świetna
podróż w przeszłość. Wędrówka ulicami przedwojennego Breslau, które to miasto z
jakichś – dla mnie zupełnie niezrozumiałych powodów – jest nazywane w powieści
Wrocławiem. Musze przyznać, że Mie to straszliwie denerwowało i burzyło trochę
nastrój, który Krajewski oddaje używając starych, niemieckich nazw ulic, placów
i instytucji. Dlaczego więc miasto nazywane jest Wrocławiem? Może to kolejna
zagadka dla czytelnika?
Powieść
jest ciekawa, choć może nie nazwałabym jej porywającą. Kiedy już czytałam, to
się wciągałam, wystarczyło jednak odłożyć na chwilę „Koniec świata w Breslau” i
jakoś nie ciągnęło specjalnie, by znów ja otworzyć. Szkoda trochę.
Eleganckie
wydanie w twardej oprawie, znów ten dziwny, acz przykuwający uwagę system
numerowania stron jedynie na tych „prawych”, piękny papier, intrygująca grafika
na okładce. Do tego indeks nazw topograficznych, który umożliwia spojrzenie na
mapie, gdzie dzieją się kolejne wydarzenia. Szczególnie jednak pomocny będzie
dla mieszkańców dzisiejszego Wrocławia. Do tego wszystkiego niesamowity klimat
lat dwudziestych (cofamy się bowiem w czasie względem części pierwszej, aż do
roku 1927).
Wszystko
bardo ładnie i naprawdę polecam, szczególnie osobom, które już zapoznały się z
bohaterem, czytając „Śmierć w Breslau”. Co najbardziej mnie denerwowało (poza
nazywaniem miasta Wrocławiem) to datowanie. Autor pomylił się w pewnym momencie
cztery dni (sic!), co jest kolosalną pomyłką w tym wypadku i niestety błąd ten
konsekwentnie popełniał aż do ostatniej strony powieści.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz