Fragment mojej recenzji został umieszczony na okładce powieści "Skazaniec. Z bestią w sercu" Krzysztofa Spadło


Moja recenzja została zamieszczona na okładce powieści "Wojownicy. Odwet Wysokiej Gwiazdy" Erin Hunter

Fragment mojej recenzji „Korony śniegu i krwi” został umieszczony na okładce powieści Elżbiety Cherezińskiej – "Niewidzialna korona"

sobota, 20 lipca 2013

Tysiąc dni w Orvieto - Marlena de Blasi

Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Kraków 2010
Cykl: III tom
Oprawa: miękka ze skrzydełkmi
Liczba stron: 405
Przekład: Małgorzata Hesko-Kołodzińska
ISBN: 978-83-08-04416-2





Długo odwlekałam przeczytanie trzeciego tomu włoskich przygód Marleny de Blasi. Nie dlatego, że poprzednie mi się nie spodobały. Bynajmniej. o prostu obawiałam się czytania kolejnej opowieści o smakołykach z Włoch, kiedy jestem na ścisłej i długotrwałej diecie. Strach okazał się mieć wielkie oczy, a "Tysiąc dni w Orvieto" mówi o jedzeniu chyba najmniej ze wszystkich tych powieści. Co nie znaczy, że nie znajdziemy tam dojrzewających na słońcu brzoskwiń, dziko rosnących ziół, czy prawdziwie włoskiego makaronu z pesto z oliwek.

Marlena i Fernando postanawiają – za namowami Barlozzo – poszukać nowego domu. Zasiedzieli się już w San Casciano, czas zmienić otoczenie, ruszyć przed siebie, nie oglądać się w tył. W końcu Toskania miała być tylko przystankiem na ich wspólnej drodze w poszukiwaniu szczęścia. Trwa to i trwa, a kiedy już tracą nadzieję, że znajda coś odpowiedniego trafia się okazja nie do odrzucenia. Może to ich powinno zdziwić, może przestrzec, że warunki są zbyt dobre. Jednak decydują się, wpłacają pieniądze, choć dom jest częściowo na sprzedaż, częściowo do wynajęcia i z optymizmem czekają na rozpoczęcie remontu Palazzo Ubaldini. Poczekają ponad rok, zanim robotnicy w ogóle pojawią się w byłej sali balowej, a jeszcze dużej, zanim będą mogli w niej zamieszkać. Trafiają do mieszkania zastępczego – całkiem miłego miejsca. Całkiem, gdyby nie pleśń i kosmicznie wręcz mała kuchnia. Szczególnie dla Marleny...

No i tyle z fabuły. Nie o fabułę jednak w powieści chodzi, nie w tej przynajmniej. "Tysiąc dni w Orvieto" to podróż do wnętrza siebie do swoich marzeń, swoich celów, swoich obaw. O miłości, przyjaźni, dziwnych zawiłościach życia różnych ludzi, różnicach międzykulturowych i... wspaniałym, dojrzewającym w słońcu  jedzeniu.  Orvieto to średniowieczne miasteczko w południowo-zachodniej Umbrii. Miejsce, które zachwyca, a przez europejczyków nazywane jest Divina (Boskie). Wszystko tu jest jednak inne niż w niewielkiej toskańskiej miejscowości, z której przybywają, niż w Wenecji, czy w Stanach. Począwszy od ludzi i... na ludziach kończąc. Bo przecież nieważne gdzie się jest, ważne, z kim.

Oczekiwanie na remont, nagła odmowa wydawcy, z którym Marlena podpisała umowę. Do tego jeszcze problemy z wypożyczeniem kuchni. Odwołane wycieczki turystyczne, na których bohaterowie zarabiają. W pamięci niedawna strata ukochanej Flori. Los płata naszym bohaterom niezbyt wyszukane figle, sprawiając, że ich życie bardziej niż dotychczas staje się dolce e salata (słodkie i słone). Przyjdzie im się zmierzyć z niejednym kamieniem na drodze ku szczęściu. Na drodze, na której pojawią się tak fantastyczni ludzie, jak Miranda od Biustu, czy Neddo. Jak pasterze Luca i Orfeo, czy szlachcianka Tilde Niemałe zamieszanie wprowadzi także marchese Edgardo d'Oofrio, a ostateczną wielką ucztę w gronie przyjaciół uświetni grający Brahmsa skrzypek. A wmawiano im, że orvietanie są niemili i niechętni przybyszom, do czego Marlena niemal dała się przekonać.

W czasie czytania wydawało mi się, że jest to najlepsza z trzech powieści z serii. Teraz mam pewne wątpliwości. minęło kilka dni od ukończenia lektury i ni potrafię powiedzieć, czy przypadkiem bardziej nie podobało mi się "Tysiąc dni w Toskanii". Jednak najsłabszym ogniwem była zdecydowanie pierwsza powieść. W trzecim tomie jest może mniej o jedzeniu, bohaterowie skupiają się chyba więcej na uczuciach nie związanych z rozkoszami żołądka. Być może dlatego, że odwlekający się remont im nie sprzyja.

Gorąco polecam tę wzruszającą i ciepłą historię rozgrywająca się w średniowiecznym miasteczku w samym środku Italii. Jeśli nie zachęciła Was jeszcze moja recenzja, to może pomoże piękna okładka, z której bije tyle ciepła i radości życia, co z całej historii. Ja natomiast z miłą chęci sięgnę w niedługim czasie po kolejną powieść de Blasi – "Lavinia i jej córki" (podobno w pewnym stopniu kontynuację serii).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz