Za nami kolejny, ostatni już w tym roku,
konwent. Z różnych powodów nie wybieramy się już nigdzie więcej, póki data w
kalendarzu nie zmieni się na 2014. Zresztą nie ma się co dziwić – na kolejny
roczek zaplanowaliśmy sześć konwentów, w tym dwa zagraniczne, a nad siódmym się
jeszcze zastanawiamy…
Pierwszy duży plus dla Falkonu – brak kolejek.
Akredytacja nie trwała nawet pięciu minut, a było nas równocześnie czworo.
Rewelacja! Na dodatek – co już było wiadomo wcześniej – cały konwent odbywał
się w jednym budynku, dzięki czemu nie traciło się tak wiele czasu na
przemieszczanie pomiędzy salami, jak np. w czasie ostatniego Polconu. Pozwoliło
to prelegentom na spokojne prowadzenie swoich punktów programu, uczestnikom na
chwilę oddechu pomiędzy nimi, a także zaoszczędziło wiele pracy osobom „pracującym”
w szatni. Naprawdę super!
To teraz – dla równowagi – minus. Największy
minus całego konwentu… radiowęzeł, który w kółko przeszkadzał. Nadawano po
kilka razy na godzinę te same informacje (nie powiem, ale te dotyczące Fireshow
to już była przesada na maxa…), przeszkadzając tym wszystkim. Nie wiem, co
właściwie organizatorzy chcieli osiągnąć. Nie sądzę, żeby z tego powodu na „reklamowanych”
punktach programu pojawiało się więcej osób, natomiast przeszkadzało to zarówno
prelegentom, jak i słuchaczom. Na dodatek nie informowano o tym, co
rzeczywiście ważne – czyli zmianach programowych wynikających np. z
niepojawienia się prowadzącego dany punkt. Jeśli już miał ten radiowęzeł mieć
jakiś sens, to właśnie taki – informacyjny, a nie reklamowy. Niestety, patent zupełnie
się nie sprawdził.
Przejdźmy do konkretnych punktów programu.
Tu, jak zawsze, bardzo subiektywnie. Choćby dlatego, że nie mogłam być w wielu
miejscach naraz, stąd opiszę jedynie te punkty, w których osobiście
uczestniczyłam. Dodam również, że w poniedziałek już się nie pojawiłam – z wielu
niezależnych powodów, co oznacza, że informacje dotyczą zaledwie trzech dni
konwentowych.
Niestety, nie zdążyłam na 17:00 i
musiałam sobie podarować spotkanie z Andrzejem Pilipiukiem. Bardzo żałuję,
jednak trochę nam się chyba zapomniało, że piątek rozpoczynający długi weekend
może być na drogach ciężki i droga zajęła nam niemalże dwukrotnie więcej czasu,
niż się spodziewaliśmy. Rozpoczęłam więc Falkon 2013 (btw – mój pierwszy
Falkon) od prelki dotyczącej religii w Sci-Fi. Postawiono sobie pytanie, czy są
one motorem cywilizacji czy hamulcem postępu. Rozważania dotyczyły w
zdecydowanej mierze różnych serii Star Treka (jestem wielką fanką, więc nie mam
nic przeciwko). Ponadto pod lupą znalazły się takie seriale jak: Battlestar
Galactica (znowu fanka), czy Andromeda (coś, co muszę jeszcze zbadać, ponieważ
nie znam). Prowadzący naprawdę świetnie się przygotował i aż szkoda, że nie
mógł mówić dalej i nie było czasu na dyskusję ze słuchaczami.
Tak się złożyło, że w piątek nie miałam
więcej punktów programu, w związku z czym na zakończenie pochodziłam sobie po
strefie wystawców, przyglądając się, co też przywieźli ze sobą. Oczywiście moje
największe zainteresowanie wzbudziły książki, choć naprawdę starałam się ich
unikać. Ostatecznie kupiłam tylko jedną. Chwała wydawnictwu Solaris za
dwudziestozłotowe bony (tradycja konwentowa), dzięki którym zaopatrzyłam się w
siódmy tom „Rakietowych szlaków”.
Sobota rozpoczęła się niezbyt fortunnie
od prelekcji „Biust fantastyczny, stanik sadystyczny”. Nie chodzi absolutnie o
to, że temat nudny, albo źle przedstawiony. Po prostu były spore problemy ze
sprzętem i niestety nastąpiło w związku z tym niemal półgodzinne opóźnienie.
Nie zawiniła tutaj prowadząca, ale… właściwie nie wiem, czy tylko sprzęt, czy również
organizatorzy. Zostawmy więc to za sobą i przejdźmy dalej. Sama prelekcja była dość
ciekawa, choć raczej nie skuszę się na powtórkę, jeśli byłaby taka okazja. Namówił
mnie Mąż, ale to temat pozostający poza sferą moich zainteresowań :P
Na szczęście nie ominęło mnie kolejne
spotkanie z Pilipiukiem. Jego przeciekawe opowieści wciągnęły, jak zwykle i ani
się nie obejrzałam, a minęła godzina i czas się było zwijać. Zrobiłam całkiem
sporo ciekawych notatek dotyczących postaci, o których jak na razie nigdy nie
pisał (albo przynajmniej ja jeszcze tego nie czytałam).
Mój Michał poszedł następnie po
autografy do Wielkiego Grafomana, ponieważ okazało się, że zostały nam jeszcze
cztery woluminy bez jego podpisu, ja natomiast udałam się na Nieporadnik
młodego autora. Ania Kańtoch i Agnieszka Hałas opowiadały o redakcji tekstów nadchodzących
do Esensji oraz o tym, jakich tekstów nie przyjmują, dlaczego i co można w nich
zmienić. Sporo praktycznych rad, chociaż muszę przyznać, że z niektórymi ich
opiniami zupełnie nie mogłam się zgodzić. Mimo to jestem z tego punktu
zadowolona.
Jedna z ciekawszych prelekcji (chociaż
zdecydowana większość tych, w których uczestniczyłam była na bardzo wysokim
poziomie) dotyczyła legendarnej postaci jednorożca na przestrzeni 2500 lat,
kiedy to po raz pierwszy odnotowano wzmianki o tym stworzeniu (a przynajmniej zachowały
się one do dnia dzisiejszego). Prowadzący poradził sobie z tym tematem na medal
i nie wydaje mi się, by ktokolwiek wyszedł po tej godzinie niezadowolony, albo
niedouczony. Świetna robota!
Po godzinnej przerwie udałam się dalej, by
wysłuchać paru słów o marsjańskiej technologii i szalonych naukowcach w
światach Edgara Rice’a Burroughsa. Wyszłam w połowie, ponieważ nie było w tym
nic zabawnego. Prowadzący opowiedział całą niemalże powieść „Władca umysłu z
Marsa” i bałam się, by nie zaczął robić tego samego z pozostałymi. Na szczęście
tę przeczytałam w ostatnim miesiącu, więc niczego mi nie zaspoilerował, ale…
Halo? Nie potrafię na poczekaniu powiedzieć, czy dałoby się ten temat
poprowadzić w taki sposób, by jednak nie opowiadać za wiele, ale sadzę, że
jeśli nie, to lepiej byłoby chyba w ogóle go nie ruszać. Szkoda, bo zapowiadał
się bardzo ciekawie i widać było, że prelegent jest świetnie przygotowany
merytorycznie, ale, niestety, nie tędy droga…
Przez kolejną godzinę słuchałam o
Wolsungu. Kupiłam Michałowi na imieniny planszówkę i miałam nadzieję, że uda mi
się zadać kilka pytań, jako że jeszcze nie graliśmy. Niestety nie starczyło na
to czasu, a spotkanie dotyczyło jednak klasycznej wersji, czyli RPG, a na tym
się zupełnie nie znam. Mimo wszystko jednak nie uważam tej godziny za straconą,
ponieważ spotkanie było poprowadzone bardzo zgrabnie i dowiedziałam się kilku
ciekawostek ze świata.
Rewelacyjnie poprowadzona prelekcja dotycząca
„Mgieł Avalonu” to jeden z najlepszych punktów programu. Porównanie powieści
Marrion Zimmer Bradley do klasycznych legend arturiańskich wypadło nadzwyczaj
dobrze, również dzięki Toperz – siedzącej na Sali dziewczynie, która właśnie
obroniła tytuł magistra z… Merlina! Fantastyczne dyskusje, mnóstwo wiedzy oraz podsumowanie
– nic nie jest takie oczywiste, jak się może wydawać. Choć przecież wiadomo, że
legend o królu Arturze jest tyle, co autorów… okazuje się jednak, że wiele
jeszcze nie wiemy.
Na dworze było już ciemno, kiedy Jacek
Komuda zaczął dawać rady młodym autorom. Bez bicia przyznaję, że dotychczas nie
czytałam nic jego autorstwa (choć na wiosnę może się to zmienić, ponieważ
planuje bardzo ciekawą pozycję, o której niżej). Mówił sam od siebie i
odpowiadał na pytania z widowni. Niektóre rady na długo zapadną mi w pamięć.
Szczególnie jedna z nich, którą odebrałam bardzo personalnie.
Mentaci, wiedźmy i Przyprawa, czyli o
tym, dlaczego Diuna jest lepsza od Star Wars i Star Treka… Jedyny minus tej
godziny to to, że… trwała zaledwie godzinę. Chętnie zostałabym dłużej, chętnie
jeszcze więcej podyskutowała o Diunie i o tym, jak mógłby się rozwinąć diunowy
fandom. Musiałam się jednak zwijać ponieważ… o godzinie 20:00 rozpoczynało się
spotkanie z Kevinem J. Andersonem.
No to spotkanie, a następnie autografy. O
tym, że to swojski i bardzo miły człowiek wiedziałam już przynajmniej od
czwartku, kiedy to gościł w naszym domu na kolacji. Mimo to nie zdążyłam zadać
mu wszystkich pytań, poza tym wiedziałam, że będą także pytania od innych osób,
które mogą okazać się bardzo ciekawe. Tak też się stało, mimo że spotkanie było
po angielsku (bez tłumacza). Trochę się obawiałam, czy ludzie znajdą odwagę, by
się pytać po angielsku, ale na szczęście pierwsze lody zostały przełamane, a
Kevin bardzo chętnie odpowiadał na każdy temat.
Równie udana była ostatnia godzina,
czyli autografy. Pojawiło się całkiem sporo osób, więcej niż na spotkaniu. Właściwie
nie ma się co dziwić – spotkanie nie było tłumaczone, a w niedzielnym planie
było takie po polsku, więc z pewnością można się było spodziewać większej
ilości słuchaczy na sali w niedzielę, a to, że ktoś nie był na spotkaniu nie
oznacza przecież, że nie może przyjść po autograf. W każdym razie - bardzo miłe
zakończenie dnia.
W niedzielę nie zdążyłam (z mojej winy,
ponieważ po mszy na drugim końcu Lublina, na którą wybrałam się pieszo, poszłam
jeszcze zobaczyć Stare Miasto i jakoś tak czas szybko uciekał…) na pierwszy
zaplanowany punkt programu, w związku z czym nie miałam okazji posłuchać o
nazistach i początkach Niemiec. Szkoda, może następnym razem.
W samo południe kolejne spotkanie z
Kevinem, tym razem dwugodzinne i z tłumaczką. Ani się nie spostrzegłam, jak minął
czas i trzeba było już iść. Oczywiście po kolejne autografy i zdjęcia z
Autorem. Bardzo się cieszę z tych spotkań i mam nadzieję, że Kevin jeszcze
odwiedzi w najbliższych latach nasz kraj.
Anioły i demony w kulturze masowej to
kolejna świetna prelekcja Cathii. Niestety trochę się zawiodłam jej podejściem
do serialu Battlestar Galactica. Nie można było zrobić już nic gorszego, niż pokazać
zakończenie ostatniego odcinka. Podsumowując – wszystko pięknie i bardzo mi się
podobało, ale z BSG Cathia dała dupy…
Bardzo żałuję, że nie odbyło się spotkanie
dotyczące językowych kombinacji w tłumaczeniu Metro 2033. Tłumacz nie dotarł i
musiałam się obejść smakiem. Szkoda, ponieważ to mogło być bardzo ciekawe i
kształcące. I znów – radiowęzeł się nie spisał, ponieważ nikt o tym nikogo nie
poinformował. Na dodatek w tym czasie odbyła się prelekcja, która miała być godzinę
później, co już jest w ogóle kuriozum, ponieważ z braku informacji osoby, które
chciały wziąć w niej udział o godzinie 17:00, nie wiedziały, ze zaczęła się
godzinę wcześniej. Spory minus dla organizatorów. Pozostaje mi jedynie cieszyć
się, że mnie to nie dotknęło osobiście.
W bloku popularno-naukowym rozważaliśmy
dlaczego nie ma smoków. Trochę ta prelekcja różniła się od tego, czego
oczekiwałam, ale muszę przyznać, że dobrze się stało. Wiedza, którą przekazał
prowadzący jest bezcenna, a z pewnością sama bym do niej nie dotarła. Ciekawie
jednak wyglądały dzieciaki w wieku na oko gimnazjalnym, które wychodziły, kiedy
się spostrzegły, że zamiast oglądania grafik smoków, będziemy rozmawiać o
rozkładzie białek i ewolucji oka. Bezcenne!
Lublin fantastyczny legendarny i duchowo
skarbowy – źle się czułam i niestety musiałam wyjść po jakichś dwudziestu
minutach, więc ciężko mi się tu wypowiadać. Pozostawię więc bez komentarza.
Na 19:00 miałam zaplanowaną przerwę, ale
jako, że odpoczęłam chwilę wcześniej, dałam się namówić na pójście z całą ekipą
na prelekcję Czy Roddenberry czytywał Tolkiena. Rozważania o tym, czy Wolkanie
się podobni do Elfów zaowocowały nie tylko ciekawymi dyskusjami na Falkonie,
ale również i po. Chyba do drugiej w nocy kontynuowaliśmy temat, choć bardziej
pod kątem językowym, jako że w czasie dyskusji na Sali wywiązał się niewielki spór
na temat tego, czy należy mówić elfy czy elfowie. Zresztą mam w planach napisać
o tym krótki tekst w niedługim czasie, dowiedziecie się więc dokładniej, w czym
rzecz.
Polacy na Kremlu to z kolei tytuł
spotkania autorskiego z Jackiem Komudą. Nie będę się powtarzać, zdradzę
natomiast obiecaną wcześniej informację na temat planów wydawniczych na wiosnę.
2014. Otóż ma się ukazać zbiór opowiadań dotyczących ważnych dat w historii
Polski. Myślę, że będzie to bardzo ciekawa pozycja i warto się z nią zapoznać. Poza
tym na spotkaniu rozmowy dotyczyły zarówno planów wydawniczych, jak i różnych
historii zawartych w wydanych już książkach Autora.
Na zakończenie niedzieli, a dla mnie
również całego konwentu, warsztaty literackie z Esensją. Hmmm.. To już chyba
nie ta pora, nie ta godzina, nie ten dzień. Ania Kańtoch i Agnieszka Hałas też
nie bardzo panowały nad salą, ponieważ nie można robić tak (znów moje subiektywne
zdanie), że daje się ludziom na napisanie czegoś powiedzmy 10 minut, w tym czasie pozwala się cały czas na rozmowy
i bierze w nich udział. Jeden z uczestników po minucie zaczął opowiadać swój pomysł
na opowiadanie, co bardzo utrudniało pozostałym pracę. Ja zupełnie nie mogłam się
skupić, kiedy na sali mówiły dwie, trzy osoby równocześnie. Szkoda. Chociaż
postaram się napisać tekst, nad którym pracowałam i wysłać do redakcji. Zobaczymy,
co z tego wyjdzie.
Na zakończenie podziękowania. Wszystkim,
którzy pracowali nad programem. Organizatorom, którzy rewelacyjnie sobie ze
wszystkim radzili. Pierwszy raz nie było kolejkonu. Nie brakowało papieru
toaletowego. Nie wiem, jak to zrobili, ale nawet kolejki do toalety były
niezbyt długie. Bardzo udana organizacja. Sale dopasowane wielkością do
prelekcji, które miały się w nich odbywać. W ogóle świetna miejscówka. Naprawdę
organizacja na medal!
Kevinowi – za to, że zaszczycił nas
swoją obecnością i okazał się takim fantastycznym człowiekiem. Wojtkowi za
ciekawe rozmowy na stoisku. Legionowi za pomysły dotyczące diunowego fandomu.
Teodorowi – za nocleg, pyszne wino aroniowe, spacer po lubelskiej starówce i
niezapomniany poniedziałek w kuźni. Martynie i Bartoszowi za podróż i długie
nocne rozmowy. Kwisatzowi – za to, że mnie namówił na ten wyjazd. Kogoś zapomniałam?
Z pewnością tak. Przepraszam. Dziękuję wszystkim serdecznie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz