Gdynia 2015
Oprawa: miękka
Liczba stron: 264
ISBN: 978-83-7942-600-3
Zaskoczyła mnie ta powieść pod wieloma względami. Czy pozytywnie? Przeczytajcie recenzję.
Zawsze obawiam się trochę książek, które dostaję z wydawnictwa jeszcze przed ostateczną korektą. Szczególnie, jeśli są to debiuty. Nigdy nic nie wiadomo. W dzisiejszych czasach, gdy wydać książkę może każdy (jeśli dysponuje odpowiednimi funduszami), wszystko jest możliwe i wierzcie mi – widziałam już takie "perełki", że po dziesięciu czy dwudziestu stronach odkładałam i pisałam do wydawnictwa, że mimo najszczerszych chęci "tego się po prostu czytać nie da". W domyśle – wolałabym dostać stosik prac gimnazjalistów, bo przynajmniej rozumiałabym brak redakcji, a i często poziom osób, które jeszcze się uczą, jest wyższy od niektórych domorosłych pisarzy. Boję się więc czasami i z rezerwą podchodzę do pewnych tytułów. Tak było i tym razem – tekst przed korektą, powieść debiutantki. Na szczęście Autorka sprawiła mi bardzo miłą niespodziankę i "Rok 1863" po prostu "połknęłam" niemalże za jednym zamachem.
Już po pierwszym akapicie książki, zakochałam się w języku, którym operuje Aleksandra Katarzyna Maludy. Dla każdego, kto zaczytywał się w Żeromskim i lubi starą polską szkołę będzie to zrozumiałe i oczywiste.
Podtytuł powieści wiele zdradza, ale co najważniejsze – jest zgodny z tym, co czytelnik znajduje na stronicach książki. Miłość, wojna i gotowanie to po prostu życie ówczesnych Polaków. Okrucieństwo walk powstańczych, krew, pot i łzy przeplatają się tu z codziennością – z młodzieńczym zauroczeniem drugim człowiekiem i ideałami, z prawdziwą romantyczną miłością, z koniecznością przeżycia, które wiąże się przecież nierozerwalnie z jedzeniem. Autorka w piękny sposób ujęła istotę walki niepodległościowej. Wszak to nie tylko "ganianie się" po lasach z bronią w ręku, to także opatrywanie rannych, udzielanie schronienia powstańcom, żywienie rodziny i podległych chłopów (pamiętajmy, że w latach '60 XIX stulecia w Polsce pańszczyzna była nie tylko powszechna, ale i nakazana przepisami zaborcy). Mężczyźni szli do lasu, a kobiety pozostawały w domu i walczyły na swój sposób. Bo, że walczyły, nie można mieć wątpliwości. Dbając o starszych, piastując i wychowując dzieci w patriotycznym duchu. Bywały pielęgniarkami, bywały łączniczkami. Ciekawe, że tak rzadko współcześni pisarze sięgają po temat powstania styczniowego (nie mówiąc już o zwycięskim powstaniu wielkopolskim), kiedy tak popularnym motywem jest powstanie warszawskie. Czymże się one różniły w swych ideach i w oddaniu powstańców?
Akcja powieści dzieje się w głównej mierze w Drozdowie, majątku należącym do państwa Zagórskich. Jedną z głównych bohaterek jest panna Aniela Zagórska, którą czytelnik poznaje już na pierwszej stronie. To ją Autorka uczyniła postacią, na której pięknie przedstawia proces dojrzewania – od romantycznego, pełnego wzniosłych idei patriotyzmu, który dziewczyna łączy z przywdziewaniem czarnej sukienki, poprzez pierwsze młodzieńcze zauroczenie walecznym Hipolitem, aż po pozytywistyczną pracę w majątku, kiedy to zostaje właściwie sama, a mężczyźni, na których dotąd się opierała albo są w lesie, albo zależni od jej dobrej woli. Anielka nigdy nie przestanie wierzyć w słuszność powstania i walki o odzyskanie niepodległości, ale diametralnie zmieni się jej podejście do życia. Walka przestanie się kojarzyć z romantyczną poezją, Słowackim, Mickiewiczem i ginącą w boju Emilią Plater. Okaże się raczej cierpiącymi żołnierzami, mężczyznami bez kończyn, straszliwą śmiercią i bezwzględnym odwetem ze strony zaborcy. Zresztą taką niesamowitą przemianę, wręcz lekko przerysowaną i bardzo mocno przeżywaną, opisze Autorka w przypadku panny Emilki Werybówny.
Aleksandra Katarzyna Maludy nie przedstawia nam swej opinii na temat słuszności czy też niesłuszności wybuchu powstania styczniowego. Prezentuje nam jednak wiele ludzkich postaw, wśród których znajdziemy zarówno bohatersko walczących powstańców, jak i ich przeciwników. Nikt nie jest tylko biały, albo tylko czarny. Życie to wszelkie odcienie szarości, każdy człowiek może zmienić zdanie, każdy może upaść, każdy może powstać. Każdy ma dni lepsze i gorsze. I choć służąca w Drozdowie Józefowa uważa, że na wszystkie niepokoje najlepsza jest legumina czekoladowa, kiedy w oddali słychać strzały, a ukochani mężczyźni w każdej chwili narażają swe życie, nawet ten wspaniały słodycz nie jest w stanie przesłonić lęku.
Postaci stworzone w powieści są barwne i różne. Jednocześnie zdają się bardzo realne. Nawet, jeśli na początku wydają się idealistami, takimi papierowymi bohaterami, których należy uważać za wielkich, bo przecież życie za Ojczyznę oddawali, Autorka pokazuje nam, że są tylko ludźmi, że również mają chwile zwątpienia, że też się boją – czasem o siebie, czasem o najbliższych, czasem o losy Polski, gdyby powstanie upadło.
W powieści "Rok 1863..." nie ma jednak sprawiedliwości. Umierają często dobrzy, zostają przy życiu złoczyńcy. Dlaczego? Gdyż takie bywa życie. Chciałoby się móc napisać inaczej, ale powstanie upadło i taka jest historyczna prawda. Upadło, a wielu wspaniałych ludzi na zawsze spoczęło pod kopczykami ziemi i zamarzniętego śniegu. Wielu mogił nie udało się już odnaleźć. Część z tych, którzy przeżyli, skazana na katorgę albo zsyłkę, na lata całe "przepadła" na Syberii, wielu z nich na zawsze już pozostało w tamtej obcej ziemi.
Bez ocen, łącząc patos przygotowań, sromotną klęskę i zwyczajne ludzkie troski dnia codziennego, Autorka oddała w ręce czytelników powieść niezwykłą. Tym bardziej, że okrasiła ją licznymi przepisami ze staropolskiej dworskiej kuchni, a wszystko to opowiedziała pięknym językiem oddającym klimat epoki.
Mam kilka zastrzeżeń co do korekty, liczę, że błędy zostaną poprawione, choć przyznaję – było ich naprawdę niewiele (i raczej to błędy redakcyjne, niż korektorskie).
Co mi się nie podoba? Okładka, która w żaden sposób nie nawiązuje do treści powieści. Ale to już moje bardzo subiektywne odczucie.
Książka przeczytana w ramach Projektu:
Książka przeczytana w ramach Wyzwania: