Fragment mojej recenzji został umieszczony na okładce powieści "Skazaniec. Z bestią w sercu" Krzysztofa Spadło


Moja recenzja została zamieszczona na okładce powieści "Wojownicy. Odwet Wysokiej Gwiazdy" Erin Hunter

Fragment mojej recenzji „Korony śniegu i krwi” został umieszczony na okładce powieści Elżbiety Cherezińskiej – "Niewidzialna korona"

środa, 25 marca 2015

Wytwórnia smakowitych lodów Vivien – Abby Clements

Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Poznań 2015
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 359
Tytuł oryginału: Vivien's Heavenly Ice Cream Shop
Przekład (z angielskiego): Anna Mackiewicz
ISBN: 978-83-7785-482-2
 
 
 
 
 
 
 
Piękna okładka w stylu vintage i wytwórnia lodów – na dodatek smakowitych – w tytule... Po prostu nie można się oprzeć tej pokusie (szczególnie, gdy jest się na diecie i o słodkościach można jedynie czytać).
Tak, katowałam się przez ponad 350 stron, katowałam i katowałam, ślinka mi ciekła, co chwilę, wraz z bohaterkami, wymyślałam nowe smaki słodkości, pyszności i wszystkich kuchennych cudowności, które będę mogła uszykować już za dwa tygodnie (i wciągnąć raz, dwa). Katowałam tę część mego umysłu, która jest odpowiedzialna za jedzenie, ale dokarmiałam całą pozostałą, ponieważ powieść Abby Clements jest po prostu wyśmienita.
Lubię historie rodzinne i to żadna tajemnica. Uwielbiam pichcić i wie o tym każdy, kto choć trochę mnie zna. Na samą myśl o pieczeniu poprawia mi się humor. A lody? Ach, jakie pyszne, takie gładkie, aksamitne, rozpływają się w ustach i przypominają beztroskie, wspaniałe, upalne lato. Autorce udało się w niesamowity sposób oddać ten cudowny i błogi nastrój, mimo że większość fabuły ma miejsce w niezbyt słonecznej Anglii. I choć lodziarnia Vivien znajduje się na wybrzeżu, można powiedzieć, że niejako w kurorcie morskim, to klimat i okolica średnio sprzyjają biznesowi lodziarskiemu. Kiedy więc Vivien umrze i swój interes, a przy okazji oczko w głowie i życiowy dorobek w postaci wytwórni lodów pozostawi dwóm wnuczkom, dziewczyny będą się musiały nieźle postarać, by na tym nie stracić. Szczególnie, że początki są trudne, a poza czysto biznesowymi kwestiami dochodzą jeszcze liczne problemy natury rodzinnej, z upartą i zazdrosną ciotką na czele, a także nieudane związki, zdrady i złamane serca. 
A wszystko zaczęło się tak pięknie. Anna miała spokojną, bezpieczną pracę, niedawno doczekała się awansu, teraz zakupiła własne cztery kąty – całkiem spore, przestronne, blisko babci Vivien, z widokiem na morze. Miała się wprowadzić z ukochanym Jonem. Wszystko było jak w bajce. Jej młodsza siostra, Imogen, robiła wspaniałe zdjęcia podwodne, piła drinki z parasolkami i była pod niebiosa zakochana w pewnym przystojniaku imieniem Luka i ani myślała wracać do zimnej i deszczowej Anglii, kiedy słońce tak cudownie grzało jej skórę na azjatyckiej plaży wyspy Koh Tao.
Lodziarnia jest czymś znacznie więcej niż miejscem pracy. Jest spuścizną po ukochanej babci, jest miejscem, w którym wychował się ojciec głównych bohaterek, w końcu jest spokojną i radosną przystanią dla sąsiadów i przyjaciół. Czasami jest nawet czymś więcej niż dom. Jak więc można pozwolić, by ją zamknięto?
Dziewczyny wiele poświęcą, by Wytwórnia smakowitych lodów Vivien odzyskała swój blask i przyciągała amatorów mrożonych słodkości. Anna uda się nawet na kurs do Florencji, by poznawać tajniki produkcji wspaniałych lodów włoskich domowej roboty. Po wielu perypetiach, czasem zabawnych, czasem smutnych, czasem wynikających z pecha, czy złośliwości innych, a nieraz po prostu ze zwykłej ludzkiej pychy i głupoty siostry McAvoy spełnią swe marzenia. Czy jednak czytelnik jest w stanie przewidzieć takie zakończenie? Ja nie byłam.
Powieść Clements to orzeźwiająca, pełna optymizmu historia o miłości i przywiązaniu, o trudach, na które napotyka każda rodzina, gdy przychodzi jej się zmierzyć ze śmiercią tej osoby, która była sercem tej rodziny. O oczekiwaniach względem kolejnych pokoleń i podążaniu za własnymi marzeniami. O wybaczaniu i szacunku do drugiego człowieka. O tradycji i w końcu o... przepysznych lodach. I jak to bywa w kuchni – czasami jest słodka, innym razem zaś trochę słona. W tym właśnie cały jej urok.
Powieść całkowicie mnie urzekła i nie potrafiłam się od niej oderwać. I tylko w kilu miejscach denerwowały jakieś niezbyt układne zdania. Nie wiem, czy rzeczywiście takie kiepskie były w oryginale, czy to kwestia tłumaczenia (choć wydaje się, że to drugie). Na szczęście takich sytuacji było nie więcej niż pięć w całej książce, więc nie popsuło mi to przyjemności z wybornej lektury.
Minusy? Zawiodłam się zamieszczonymi z tyłu przepisami na domowe lody. Niestety, wszystkie one przewidują konieczność posiadania specjalnej maszyny do lodów. Straszna szkoda – już miałam nadzieję, że na majówkę przyrządzę coś naprawdę wyjątkowego.
Wydawnictwo postarało się i trzeba to przyznać. Bardzo dobra korekta i ta okładka, o której nie można nie napisać. Nawet ukochany jamnik Vivien, Hepburn, znalazł się pod drzwiami lodziarni (choć umaszczony inaczej, niż to opisano). Fantastycznie. Z ciekawości poszukałam, jak wygląda oryginalna okładka i muszę przyznać, że nie umywa się do polskiej.
 
 
 
 
 
 
Książkę przeczytałam dzięki życzliwości Wydawnictwa Zysk i S-ka
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz