Warszawa 2019
Oprawa: miękka
Liczba stron: 480
ISBN: 978-83-813-9098-9
To już kolejna pozycja przeczytana w ramach Dyskusyjnego Klubu Książki i właśnie uświadomiłam sobie, że jeszcze ani słowem nie pisnęłam o tym, jak ten klub działa. Na początek zatem słów kilka na ten temat. Spotykamy się raz w miesiącu. Na każdym spotkaniu omawiamy jedną książkę. wcześniej jest ona wybierana, w demokratyczny sposób, poprzez klubowiczów. Wypożycza ją nam biblioteka (w naszym przypadku gminna) z Instytutu Książki i mamy spokojnie cały miesiąc na zapoznanie się z nią. Dotychczas spotykaliśmy się w bibliotece, obecnie, z powodu pandemii, łączymy się przez Internet. Dyskutować jednak o książkach nie przestaliśmy. Takich klubów jak nasz jest w Polsce coraz więcej. Może i Wy poszukacie jakiegoś dla siebie? Gorąco polecam!
W ostatniej ankiecie wybrałam inny tytuł, którym byłam bardziej zainteresowana. Ciekawe, że również Łukasza Orbitowskiego, choć dotąd nigdy jeszcze niczego jego autorstwa nie czytałam. Padło jednak na "Kult" (zdecydowała większość), o czym dowiedziałam się wieczorem, w czasie spotkania on-line. Rano tego samego dnia czytałam artykuł o objawieniach, w którym był między innymi fragment o Oławie. Niesamowity zbieg okoliczności, bo jakoś nigdy się tym tematem specjalnie nie interesowałam – zdecydowanie bardziej pociąga mnie biblistyka i liturgika, choć jakiś czas temu zajęcia o objawieniach na teologii miałam. Zatem padło na książkę, której przewodnim tematem są objawienia w Oławie...
Do pierwszego objawienia miało dojść w 1983 roku. Z oczywistych powodów nie mogę tego pamiętać, bowiem w styczniu tamtego roku dopiero pojawiłam się na tym świecie. Lata osiemdziesiąte pamiętam z perspektywy bardzo radosnego, szczęśliwego dzieciństwa spędzonego w rodzinnym gronie (w dużym mieście) i przez długi czas miałam problemy z zaakceptowaniem tego, że nie wszystkim żyło się wówczas tak sielsko-anielsko.
Choć historia oławskich objawień rozpoczyna się w latach 80, bohaterowie sami mają swoją historię. Urodzili się zaraz po wojnie, są więc rówieśnikami mojej mamy i myślę, że to ona mogłaby powiedzieć coś więcej na temat tego, czy świat przedstawiony w dziecięcych i młodzieńczych wspomnieniach Zbyszka przypomina rzeczywistość. Z tego jednak, co czytam w Internecie, jest to rzeczywistość dobrze oddana.
Powieść napisana jest w formie wywiadu-rzeki, który to przeprowadza Łukasz Orbitowski z fryzjerem Zbyszkiem – bratem Heńka, wizjonera, któremu miała się objawiać Matka Boża. Wywiad ma miejsce w roku 1997, który już doskonale pamiętam – roku wielkiej powodzi, zalanego Wrocławia, ludzi, którzy z powodu wielkiej wody utracili często dorobek całego życia. Czy ta powódź to kara za niesłuchanie Heńka (i Matki Bożej)? Czy to ten wielki upadek, który miał spotkać tych, którzy nie podążyli za treścią objawień oławskich? Odpowiedzi na to pytanie w książce nie znajdziecie, natomiast gwarantuję Wam prawdziwą ucztę literacką.
Sam pomysł, by właśnie w takiej formie opowiedzieć tę historię okazał się strzałem w dziesiątkę. Uprzedzam jednak, że do takiego wywiadu nie doszło. Co więcej – Zbyszek i Heniek są postaciami fikcyjnymi, a wiele wydarzeń opisanych na stronicach książki nie miało nigdy miejsca. Orbitowski zainspirował się postacią Kazimierza Domańskiego, ale jego historia jest bardzo różna od tego, co przytrafiło się Heńkowi. Nie będę tu wnikać w szczegóły, jeśli jesteście zainteresowani jego życiem, poszukajcie w Internecie – bez problemu można znaleźć na ten temat wiele informacji.
Dzieciństwo i młodość Zbyszka i Heńka to wciąż powracający temat braterstwa. Braterskiej lojalności, pomocy, wzajemnej opieki. Choć to Zbyszek właściwie musiał dbać o młodszego brata, który zdawał się być lekko upośledzony. To młodzieńcze podejście zaoowocuje w przyszłości i będzie miało niemały wpływ na wszystkie decyzje podejmowane przez dorosłego Zbyszka. Bo on jako jedyny do końca pozostanie przy bracie, choć jednocześnie skrzywdzi go najbardziej na świecie. I on jedyny będzie go bronił nawet wtedy, kiedy już wszyscy się od niego odwrócili. Choć sam nie tylko nie wierzy w objawienia, ale nawet w Boga.
To dość ważna kwestia. Bo historię o objawieniach, które miały być udziałem jego brata opowiada człowiek niewierzący. Postrzegający wiarę jako swego rodzaju banialuki. Ucieczkę od codzienności może. Zupełnie jej nie pojmuje, widzi jako coś zbędnego, stare przesądy, gusła, coś dla prostego ludu, który można omamić. Choć sam nie jest partyjniakeim i w partię też nie wierzy. Jest zwykłym męskim (co podkreśla) fryzjerem. Wierzy w to, że mężczyyzna powinien mieć dom, żonę i dzieci. Że trzeba pomagać bratu, że przyjaźń jest ważna, bo jest jedyną rzeczą, którą z dzieciństwa możemy ze sobą zabrać w dorosłość. Wierzy w końu w siebie. Na pewno nie w Matkę Bożą ukazującą się na ogórdkach działkowych.
Tak, Matka Boża nie ukazała się Heńkowi w kościele, w pięknym ogrodzie czy parku, nad ładnym jeziorem czy w domowym zaciszu. O nie, pokazała się na ogródku działkowym, pośród krzaków pomidorów. Ukazywała się jeszcze wielokrotnie, nawet kiedy na działce nic już nie rosło. A na działkę – która, jak to ówczesne ogródki działkowe (wiem, bo rodzice nadal taki posiadają) wielka nie była – zaczęły walić całe tabuny ludzi. Tysiące wiernych, którzy szukali ukojenia, uleczenia (bo Heniek też uzdrawiał), dobrego słowa itd. Wszystko to w czasie ledwie po zakończeniu stanu wojennego. Nic więc dziwnego, że komunistycznym władzom Oława stała niczym ość w gardle. Nie było im to po myśli. Na dodatek pielgrzymi tarasowali drogę, śmiecili, niszczyli okoliczne ogórki, powodowali nawet spore opóźnienia pociągów. Doszło nawet do tego, że sam Jaruzelski o tym w telewizji mówił. Oława stała się z jednej strony centrum pielgrzymkowym (Dzisiaj takie miejsca cieszą się z napływu pielgrzymów, bo na nich zarabiają. Wówczas pielgrzymi wykupywali wszystko ze sklepów, które i tak świeciły pustkami i dla Oławian naprawdę niewiele zostawało.), z drugiej – według narracji władzy – miejscem zacofanym i zabobonnym.
Podejście komunistów do tematu nie powinno raczej nikogo dziwić. Może natomiast niektórych dziwić to, jak do całej historii tych objawień podszedł ówczesny Kościół. Można by się spodziewać, że księża w parafii zainteresują się sprawą. Otóż tak się nie stało. Nawet mimo tego, że wikarym w parafii był jeden z najlepszych przyjaciół z dzieciństwa Zbyszka, Roman. Myślę, że gdyby on postąpił od początku inaczej, okazał Heńkowi jakiekolwiek zainteresowanie, porozmawiał z nim, wszystko mogłoby się potoczyć inaczej. On jednak myślał tylko o sobie, o swoich planach, o tym, że chce się wyrwać na lepszą parafię itd. Zamiast rozmowy były wielotygodniowe zbywania, a potem było już trochę za późno, bo Heniek znalazł innych ludzi, którzy zechcieli z nim rozmawiać, słuchali go i mu pomagali. Zresztą Zbyszek też postanowił rzecz w pewnym stopniu przemilczeć, bo bał się, że jeśli powie coś stanowczego, to może stracić brata, który nagle zaczął robić wszystko po swojemu, nie potrzebując już jego pomocy. Zmienił się nie do poznania i to Zbyszka bolało najbardziej. Bo, jak twierdził, ludzie nie lubią, kiedy ich bliscy się zmieniają.
Pielgrzymi, nazywani przez Zbyszka jeremiaszami (Jeremiasz zapowiadał upadek ludzi i gorąco napominał Żydów – to chyba stąd to określenie, ale dziwnie brzmi w ustach kogoś, kto z Kościołem ma nie po drodze) przybywali przez całe długie lata na działki. Jednak Matka Boża od początku "mówiła" Heńkowi, że powinien pobudować sanktuarium z prawdziwego zdarzenia. Wielki kościół, klasztory, dom pielgrzyma. Heniek, wbrew wszystkim i wszystkiemu dopiął swego. Co ciekawe, ten kościół, to sankturarium, nadal stoi i jest obecnie jedną z oławskich parafii. Nie tylo w książce, ale w rzeczywistości. Biedaczyna, rencista, człowiek, który nie bardzo radził sobie w życiu i zawsze potrzebował pomocy bliskich – nagle zebrał tak wielką sumę pieniędzy, że udało mu się postawić "bazylikę" z przyległościami! Wszystko dzięki wierze.
Warto jeszcze wspomnieć o tym, że książkę napisał Orbitowski prostym językiem. W końcu mówi do nas zwyczajny, prosty fryzjer. Jest to odczuwalne i naprawdę dobrze się czyta. Do tego sam Zbyszek przedstawia całą historię w bardzo ciepły i emocjonalny sposób. I z dużą domieszką humoru, który jest tu bardzo na miejscu, a całości dodaje smaczku. Postaci wykreowane są wyśmienicie. Nie są papierowe – to prawdziwi ludzie z krwi i kości. Do połowy książki nie miałam pojęcia, czy oni naprawdę istnieli, czy są wytworem wyobraźni Orbitowskiego. Dopiero potem doczytałam prawdziwą historię Domańskiego i oławskich objawień. Tych ludzi można lubić, nie znosić, można się z nimi utożsamiać, albo utożsamiać ich z tymi, których znamy z własnego życia. Sa bardzo różni, bardzo realni, namacalni wręcz. Pokazani w przeróżnych sytacjach, mają szansę pokazać, jacy są naprawdę, ze wszystkimi odcieniami szarości. Nie jest łatwo wykreować takich bohaterów, Orbitowskiemu wyszło to doskonale.
Natomiast mam wrażenie, że niewiele było o samym "orędziu", to znaczy o treści objawień. Może trzy, może cztery razy przeczytałam jakieś pojedyncze zdanie o tym, co niby Matka Boża Heńkowi mówiła. Mało, za mało. Poza tym Heniek został pokazany w taki sposób (wiadomo, mówił o nim lojalny i kochający brat), że nie sposób go nie polubić. Lekko zagubiony, bardzo głęboko wierzący, człowiek o dobrym sercu, który niczego nie pragnie dla siebie. Bo on chciał to sanktuarium zbudować i oddać Kościołowi, tyle że Kościół go nie zechciał. Heniek to taki gość do serca przyłóż. Jego pierwowzór raczej taki nie był (z tego, co czytałam). Natomiast ukazanie Heńka właśnie jako takiego trochę ciapowatego, dobrego człowieka – przy jednoczesnym niemalże pominięciu "orędzia" ukazuje Kościół jako instytucję skostniałą i nie liczącą się w ogóle ze świeckimi. Jako ludzi, którzy patrzą na objawienia przez pryzmat tego, co im osobiście może się opłacać. Nie ma ani słowa o tym, że w tym "orędziach" były błędy dogmatyczne i teologiczne. Że ich owoce nie były do końca dobre. Że Heniek w żadnym razie nie wykazywał się pokorą i w dążeniu do swego celu nie był posłuszny Kościołowi. A to nie osoba mająca objawienia ma za zadanie rozeznawać ich autentyczność, ale Kościół. I potrzeba na to również czasu, a Heniek chciał wszystkiego od razu. Takie ukazanie całej sytuacji mnie osobiście się nie podoba. Ludzie w sieci piszą, że ta książka jest bardzo neutralna i nie pokazuje Kościoła w złym świetle. Może i nie jest agresywna, nachalna, rzeczywiście można mówić o wyważeniu, ale o dobrym świetle nie ma mowy. Dobry jest Heniek, a Kościół stoi w opozycji do niego. Wydaje się, że tak postrzega temat każdy, kto o objawieniach wie niewiele i nie czuje większej potrzeby, żeby chociaż poznać sposób, w jaki są one badane. To jedyny minus tej powieści.
Podsumowując zatem – literacko jest to majstersztyk, który wciąga na długie godziny, jednocześnie wymagając od czytelnika przemyślenia wielu spraw. Świetnie pokazuje życie małych społeczności na przestrzeni lat oraz zmian, jakie w nich zachodzą. Zwyczajnych ludzi, z których każdy chciałby w jakiś sposób zapisać się w historii. Wszystko to z dużą dozą spokoju, dobrego humoru, dystansu do trudnego tematu. Po lekturze pozostaje w głowie sporo myśli i równie wiele ważnych cytatów. Naprawdę warto przeczytać.
Książkę przeczytałam w ramach Dyskusyjnego Klubu Książki