Wydawnictwo:
COMM
Poznań 2014
Oprawa:
miękka
Liczba stron:
300
ISBN: 978-83-62518-13-5
Kolejne moje spotkanie z twórczością
Beaty Gołembiowskiej zaowocowało nową fascynacją. Malowanki na szkle, które z
takim ciepłem i pietyzmem opisała w swej powieści Autorka to coś, o czym nigdy
wcześniej nie słyszałam. I choć są jedynie tłem opowieści o zwyczajnych
ludziach, to okazały się idealnym dopełnieniem tak fabuły, jak i cech i uczuć
bohaterów. Wspaniały pomysł i naprawdę wyśmienite wykonanie.
Zostałam wciągnięta w historię Joli i
jej rodzicielki, Michaliny, od pierwszej strony. Ani się spostrzegłam, a
magiczna setna strona była za mną, oczy piekły, a ja nie mogłam się oderwać od
lektury. Co jest tak niesamowitego w opowieści Gołembiowskiej? Przede
wszystkim to, że dotyka głębi ludzkiej duszy, wyciąga z niej nadzieje i rozterki,
zwątpienia, żale, ból. Rozlicza bohaterów z przeszłością. Zmusza ich do
stanięcia naprzeciw złym, tragicznym, bolesnym wspomnieniom i do przemyślenia
wielu spraw. W końcu każe im je zrewidować i po raz kolejny zadać sobie
pytanie, czego naprawdę chcą i czego oczekują od życia i innych ludzi. Głęboka
analiza ludzkiego umysłu i serca, którą przeprowadza Autorka, urozmaicona jest
naprawdę ciekawą fabułą. Bohaterowie są pełnowymiarowi i naturalni, a tło
barwne i interesujące. Nawet dla kogoś, kto nie lubi gór, kogo normalnie nie
podnieca ludowa sztuka i kogo nie wprawiają w oniemienie górskie szczyty
przykryte poranną mgłą.
Jola nieuchronnie zbliża się do
pięćdziesiątki. Nie założyła własnej rodziny, nawet nigdy nie była tak naprawdę
zakochana. Chyba, że w pająkach. Zrobiła pewną karierę naukową, wykłada na
poznańskim Uniwersytecie, jeździ czasami po kraju i poza jego granice z jakimiś
odczytami naukowymi z arachnologii. Nie marzyła dotąd o mężu, gotowaniu
obiadków i gromadce dzieciaków burzących jej spokój. Jednak nadszedł czas, w
którym zaczyna się zastanawiać, czy potrafiłaby założyć rodzinę i znaleźć
szczęście. Bo, że nie jest szczęśliwa – o tym jest przekonana. Czego jej
brakuje? Chyba przede wszystkim wolności. Czuje się uwiązana do mieszkania, za
którym raczej nie przepada, do chorej matki, która nigdy nie okazywała jej
czułości, do psa, którym ktoś się musi opiekować, a który od Michaliny
otrzymuje więcej miłości niż rodzona córka.
Czy Michalina zawsze była
zgorzkniałą, smutną, żalącą się na wszystko i złośliwą kobietą? Czy to wojenne
losy sprawiły, że nie potrafi kochać ani wywoływać ciepłych uczuć u innych? Kim
właściwie była zanim stała się tą starszą, zrzędliwą panią, przesiadującą na
bujanym fotelu i wciąż mającą pretensje do swej, już przecież niemłodej, córki?
"Malowanki na szkle" to coś
znacznie więcej niż losy czterech kobiet, o czym wspomniano na tylnej okładce.
Znajdziecie w tej powieści wiele postaci, które warto poznać. Nad niektórymi
się zlitujecie, innych nie polubicie, któreś mogą Was zdenerwować. Ot, życie. Z
pewnością jednak będziecie ciekawi, co doprowadziło ich do tego miejsca, co
sprawiło, że stali się takimi właśnie ludźmi. I czy mogą się jeszcze zmienić,
czy już dla nich za późno.
Książki takie, jak "Malowanki na
szkle" powinny częściej znajdować się na księgarskich półkach. To o nich
powinno być głośno. O powieściach mądrych, przenikliwych, dotykających ważnych
w życiu kwestii – miłości, przyjaźni, przywiązania, obowiązków, zdrady, żalu,
przebaczenia... Być może jestem zbytnią optymistką, ale wierzę, że jeszcze
doczekam dnia, kiedy to właśnie takie teksty zaczną trafiać do czytelników i o
nich będą toczyły się rozmowy przy rodzinnym stole, w szkolnej ławce i na
studenckiej imprezie. Chciałoby się walczyć z zalewem literackiej tandety i pierwszym
krokiem niech będzie promowanie autorów, którzy naprawdę mają o czym pisać i
potrafią to robić. Beata Gołembiowska do nich należy. Udowodniła to już
wcześniej swoją „Żółtą sukienką”, a teraz potwierdza, że nie jest jedynie
autorką jednego dobrego tekstu.
Pełna emocji opowieść, która rozgrywa
się na przestrzeni ponad sześćdziesięciu lat, napisana pięknym językiem,
zmuszająca do zastanowienia się nad ludzkimi losami została dodatkowo
wzbogacona opowieściami o sztuce i Tatrach. Na dodatek Autorka postarała się,
by górale byli naturalni i mówili gwarą. Naprawdę kawał dobrej roboty.
Czy mogę się czegoś przyczepić? Na
ogół mogę i tym razem nie ma wyjątków. Za dużo literówek.
Książka przeczytana w ramach Projektu:
Książka przeczytana w ramach Wyzwania: