Gdańsk 2015
Oprawa: miękka
Liczba stron: 372
Przekład (z angielskiego): Michał Alenowicz
Tytuł oryginału: Sweetland
ISBN: 978-83-936653-7-2
Michael Crummey znów zabiera nas w niezwykłą wyprawę do Nowej Funlandii, choć tak naprawdę przekonacie się, że zwiedzając wyspę Sweetland de facto podróżujecie po sercu i umyśle głównego bohatera, Mosesa Louisa Sweetlanda. Czy wyspa wzięła swą nazwę od nazwiska jego przodków (czyt. Swietlund, stare szwedzkie nazwisko), czy może pierwsi osadnicy nazwali się tak, by stworzyć pewną więź z wyspą – Autor nie wyjaśnia do końca genezy tego eponimu. Jakkolwiek, trudno byłoby nie dopatrzyć się głębokich więzów łączących Sweetlanda ze... Sweetland.
Powieść jest jednocześnie oszczędna i magiczna, zupełnie jak okładka polskiego wydania. Urzeka, a jednak gdzieś w środku czytelnik odczuwa jakiś nieokreślony lęk. O bohaterów, o samą wyspę, czy może o coś więcej? Trudno orzec. Może w tym właśnie tkwi kunszt Crummeya – że jednym zdaniem (nie mówiąc o całej powieści) potrafi wywołać w czytelniku całą gamę, czasem zupełnie sprzecznych, uczuć.
Kiedyś Sweetland była zamieszkiwana przez szczęśliwych ludzi. Ciężko pracujących Nowofunlandczyków, którzy jednak zawsze potrafili sobie poradzić. Wszystko jednak uległo zmianie po wejściu memorandum na połów dorsza. Teraz ludzie ledwie wiążą koniec z końcem, często na długie miesiące są zmuszeni opuszczać rodzinne domy i za pracą udawać się na stały ląd. Kiedy więc rząd proponuje im sowitą rekompensatę za to, że opuszczą wyspę, niektórzy przyjmują to za dobrą monetę. Inni wahają się krócej bądź dłużej, jednak tych, którzy mówią zdecydowane "nie" jest coraz mniej. Wśród nich oczywiście Moses.
Czy opiera się ze względu na przywiązanie, na wspomnienia, na miłość, jaką darzy własny dom i kawałek ziemi, na której on stoi? Czy może to bardziej przekora? Może złośliwość? Czy chce zostać dlatego, że pragnie umrzeć tu, gdzie się urodził, czy też może chodzi o obietnicę złożoną Jessemu, wnukowi siostry? Bo nie ma wątpliwości, że od domu, przyjaciół, wyspy i wszystkiego innego, Jesse jest dla Sweetlanda najważniejszy.
Na początku miałam lekki problem ze zrozumieniem, kto jest kim, szczególnie w stosunku do głównego bohatera. Na wszystko jednak przyszła pora i okazało się, że Crummey doskonale wiedział, kiedy powinien dołożyć kolejny klocek do tej swojej nostalgiczno-melancholijnej układanki. Powoli, powoli, akcja brnie ku oczywistemu zakończeniu, gdy nagle... Autor, niczym sprawny chirurg, wykonuje cięcie, które całkowicie zmienia życie na wyspie. Poleje się krew, choć nie będzie to typowa dla amerykańskich filmów sieczka, ale wzruszająca, pełna napięcia scena, która zaważy na losach wielu bohaterów, a później... Później Crummey zacznie niejako drugą opowieść.
Jak wspomniałam akcja powieści jest powolna. Choć to nie do końca prawda. Można w przypadku tej książki mówić o dwóch równoległych opowieściach – głównej, która rozpoczyna się od ostatniej fazy pertraktacji rządu z mieszkańcami wyspy i drugiej, niby pobocznej, która okazuje się tą ważniejszą, a która przenosi nas w przeszłość Sweetlanda. Retrospekcyjna opowieść o głównym bohaterze pozwala bowiem zrozumieć jego serce i duszę, jego wybory, charakter, przyjaźnie, które zawarł na przestrzeni swego długiego życia. Wszystkie wspomnienia, od dzieciństwa i tragicznej, tajemniczej śmierci brata począwszy, a na ostatnim Bożym Narodzeniu skończywszy, dają nam obraz tego, jakże ciekawego i doświadczonego przez życie, człowieka.
Crummey wspaniale buduje postaci. Wyłaniają się poniekąd z mgły, niczym statki u wybrzeży Nowej Funlandii. Natomiast opisane w retrospekcjach wydarzenia charakteryzują się dużo bardziej wartką akcją. Ciekawy jest również sposób zapisu dialogów w tych scenach – nie zaczynają się one klasycznie od myślników. W pierwszej chwili nie byłam tym zachwycona. Wiadomo, utrudnia to na początku odróżnienie rozmów od narracji. Natomiast bardzo szybko się do tego zabiegu przyzwyczaiłam i uznałam, że jest jednocześnie piękny i logiczny. Dzięki niemu czuło się, że te rozmowy Sweetland rzeczywiście pamięta, że poznajemy jego wspomnienia, a nie historię opowiedzianą przez narratora.
Crummey wspaniale buduje postaci. Wyłaniają się poniekąd z mgły, niczym statki u wybrzeży Nowej Funlandii. Natomiast opisane w retrospekcjach wydarzenia charakteryzują się dużo bardziej wartką akcją. Ciekawy jest również sposób zapisu dialogów w tych scenach – nie zaczynają się one klasycznie od myślników. W pierwszej chwili nie byłam tym zachwycona. Wiadomo, utrudnia to na początku odróżnienie rozmów od narracji. Natomiast bardzo szybko się do tego zabiegu przyzwyczaiłam i uznałam, że jest jednocześnie piękny i logiczny. Dzięki niemu czuło się, że te rozmowy Sweetland rzeczywiście pamięta, że poznajemy jego wspomnienia, a nie historię opowiedzianą przez narratora.
"Sweetland" to opowieść o samotności, przywiązaniu, o ludzkim życiu przepływającym gdzieś między palcami, ale także o nieustannej walce, sile woli i ducha. O schyłku pewnego zamkniętego świata, którego wyspa i jej ostatni mieszkaniec są symbolami.
Powieść napisana jest po prostu rewelacyjnie. Pięknym, obrazowym językiem, który tworzy niezapomniany klimat. Przekład autorstwa Alenowicza to również prawdziwe mistrzostwo. Nie czytałam książki w oryginale, ale nie wydaje mi się, by można ją przetłumaczyć z większą miłością i kunsztem. Jeśli do tego dodacie jeszcze klimatyczną okładkę (do której oryginalna się zupełnie nie umywa) i wykonane na ocenę celującą korektę i redakcję (mam egzemplarz przed ostateczną korektą, a znalazłam zaledwie dwa błędy) to otrzymujecie książkę naprawdę z najwyższej półki.
Jedyne, czego zupełnie w powieści Crummeya nie zrozumiałam to to, dlaczego właściwie rząd postanowił wysiedlić Sweetland, a jej mieszkańcom zaoferował sowite zadośćuczynienie. Wszak nic się później na wyspie nie działo, po prostu... zakończyła w pewnym sensie swój żywot. Choć... może o to właśnie chodziło, o uśmiercenie pewnego starego porządku świata, świata, który nie ma już prawa istnieć w XXI wieku?
Książka przeczytana w ramach Wyzwania:
Strasznie kusi, ale raczej na wakacje, żebym się mogła na spokojnie w lekturze zanurzyć...
OdpowiedzUsuńPremiera 11 maja, polecam :)
OdpowiedzUsuńSłyszałam o tej książce, nawet umieściłam ją u siebie w zapowiedziach - bardzo cieszę się, że jest dobra, miałam na to wielką nadzieję :)
OdpowiedzUsuńhttp://chcecosznaczyc.blogspot.com/
Dobra to naprawdę mało powiedziane :)
UsuńZapowiada się świetna lektura i Twoja recenzja zachęca bardzo:)))Mam jednak pytanie:a mianowicie...nie lubię w książkach dołujących zakończeń.Czy to jedna z takich książek?
OdpowiedzUsuńHmmm... Wolałabym nie pisać o zakończeniu, ponieważ to by było nie fair w stosunku do czytelników. Jednak ja nie miałam wrażenia, że zakończenie jest dołujące :)
Usuń