Fragment mojej recenzji został umieszczony na okładce powieści "Skazaniec. Z bestią w sercu" Krzysztofa Spadło


Moja recenzja została zamieszczona na okładce powieści "Wojownicy. Odwet Wysokiej Gwiazdy" Erin Hunter

Fragment mojej recenzji „Korony śniegu i krwi” został umieszczony na okładce powieści Elżbiety Cherezińskiej – "Niewidzialna korona"

piątek, 27 maja 2016

451° Fahrenheita – Ray Bradbury

Wydawnictwo: Solaris
Stawiguda 2008
Oprawa: twarda
Liczba stron: 219
ISBN: 978-83-7590-027-9





Zmierzyłam się z prawdziwą klasyką gatunku i muszę przyznać, że... mam nieco mieszane uczucia.
Owszem, sam pomysł jest genialny. Nic dziwnego zatem, że przez dekady coraz to nowi autorzy czerpią z twórczości Bradbury'ego. Świat, który wykreował w tej powieści musiał być dla jemu współczesnych kompletnie zaskakujący. Jednocześnie ryzyko pojawienia się go było całkiem spore, gdy spoglądało się na totalitarne ustroje XX stulecia. 
Z drugiej jednak strony główny bohater wydaje mi się nieprawdziwy, nienaturalny, taki... dwuwymiarowy, płaski, papierowy. Jego zmiana zachodzi zbyt szybko, zbyt nagle, nie została wystarczająco uzasadniona.
O czym jest powieść wie chyba każdy. Gdyby jednak trafił mi się czytelnik, który wcześniej się z tym tytułem nie spotkał – to kilka słów wyjaśnienia.
Przyszłość (bliżej nieokreślona, być może to właśnie nasza teraźniejszość...), w której ludzie otoczeni są wielki ścianami telewizyjnymi i żyją w swoistym wirtualnym świecie. Miejcie na względzie, że powieść napisana została w 1953 roku. Nie znajdziecie tu nowinek technicznych, ale obraz społeczeństwa, w którym nie warto się wychylać. Społeczeństwa, w którym nie wolno mieć swojego zdania, jeśli jest ono niezgodne z opinią ogółu. Przede wszystkim jednak – społeczeństwa, w którym zabronione jest czytanie książek. Ludzie, którzy się temu zakazowi przeciwstawiają, ponoszą olbrzymie ryzyko, nadstawiając karku i stawiając na szali własne życie. Książki płoną na stosach niczym czarownice w dawnych czasach. A ogień rozpala nie kto inny tylko... strażacy. Straż ogniowa nie gasi pożarów, ona je wywołuje. W takim świecie żyje nasz główny bohater, nomen omen strażak, Guy Montag.
"451° Fahrenheita" to powieść dwupłaszczyznowa. Z jednej strony przerażająca wizja społeczeństwa, dla którego liczy się jedynie prosta przyjemność, które woli nie myśleć, lecz żyć wygodnie i w pewnym stopniu na pokaz. Wszyscy są do siebie podobni, nikt się nie wychyla. Spokój, pozorne bezpieczeństwo, normalnie istna idylla. Utopijny świat, który... Daleki jest od ideału. Z drugiej strony to historia człowieka, który się zmienia, dojrzewa, postanawia zobaczyć prawdę i coś zrobić ze swym życiem, Coś pożytecznego. Staje do walki z systemem, z którym przecież – jak się zdaje na pierwszy rzut oka – nikt nie walczy i nie ma potrzeby walczyć, Pierwsza płaszczyzna została oddana przez Bradbury'ego doskonale. Świat przedstawiony rzeczywiście wydaje się przerażający, nawet dzisiaj, mimo upływu tylu lat od napisania książki. Dojrzewanie Montaga, w moim odczuciu, opisał Autor znacznie słabiej. Nie widzę żadnej przyczyny, dla której spotkanie przez dojrzałego mężczyznę o wyrobionych poglądach, ustabilizowanej sytuacji rodzinnej i zawodowej, młodziutkiej Clarissy miałoby zmienić tego człowieka. Nie pojmuję, jak mógłby się zmienić tak szybko. I w końcu... a nie, dość już napisałam, nie chcę Wam psuć satysfakcji z lektury.
Pisząc powieść, Autor z pewnością chciał przestrzec czytelników przed zbytnim podążaniem za nowinkami technicznymi, przed oddaniem się pustej rozrywce, przed dopuszczeniem do władzy osób, które doskonale wiedzą, że łatwiej rządzi się tłumem nieoczytanych, prostych ludzi. Niestety, jego obawy znalazły odzwierciedlenie w naszej teraźniejszości. Spadek czytelnictwa jest nierozerwalnie połączony z rozwojem nowych technologii, które przeciętnemu człowiekowi są w stanie dać więcej satysfakcji. Prostota działań, chęć odpoczynku, szybkiego osiągania celu, swoisty medialny ekshibicjonizm – wszystko to zdaje się obecnie być jakimś preludium do świata stworzonego przez Bradbury'ego. Strach się bać. Pozostaje nam więc czytać, czytać i jeszcze raz czytać. I namawiać do czytania kolejne pokolenie, by pewnego dnia nie zobaczyć, że straż ogniowa przestała ratować z ognia, a zaczęła go wzniecać. By nie ujrzeć palonych książek, nie poczuć smrodu, palonego na stosach, zadrukowanego papieru.
"451° Fahrenheita", mimo pewnych niedociągnięć, to powieść, którą przeczytać powinien każdy. Mądra, przenikliwa, przerażająca swą tragiczną wizją – potrafi zmusić czytelnika do przystanięcia i przemyślenia wielu kwestii. I to zaskakujące zakończenie. Poza tym takiej klasyki po prostu wstyd nie znać. 
Jeśli chodzi o wydanie to nie mam do niego żadnych zastrzeżeń. Zarówno pod względem językowym i redakcyjnym, jak i czysto wizualnym jest świetna, a "nadpalone" karty dodają lekturze niepowtarzalnego klimatu. Polecam – jakkolwiek przewrotnie to w tym przypadku zabrzmi – gorąco.

wtorek, 17 maja 2016

Lot nisko nad Ziemią – Ałbena Grabowska

Wydawnictwo: Zwierciadło
Warszawa 2014
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 335
ISBN: 978-83-63014-83-4






Trudna, wymagająca, niesztampowa, wprowadzająca w nieco ponury nastrój – taka jest powieść Ałbeny Grabowskiej zatytułowana "Lot nisko nad Ziemią". 
Weronika zawsze miała pod górkę. Nie dlatego, że jej rodzice byli szczególnie wymagający i oczekiwali od niej nie wiadomo jakich osiągnięć. Wręcz przeciwnie. Jak się jednak okazuje – życie bez wychylania się również może być trudne. Bo Weronika w pewien sposób chciała dopasować się do świata, w którym ludzie cenią swoje osiągnięcia i do czegoś w życiu dążą.
Gdy wreszcie zdawało się, że znalazła szczęście i uwolniła się spod wpływu nieco toksycznych rodziców... zdarzył się wypadek, który znisczył, i tak nadwątloną, psychike młodej kobiety. Mąż zmarł, dzieci nie mieli, choć długo sie o nie starali. Kolejne bolesne doświadczenia.
Czy odnajdzie spokój w rozmowach z coraz to nowymi lokatorami wynajmującymi od niej mieszkanie? Czy będzie potrafiła zdystansować się od ich prywatnych spraw? Szukanie bratniej duszy czy kogoś potrzebującego wsparcia i opieki stanie się dla Weroniki drogą do szczęścia. Czy jednak lokatorzy są rzeczywiście zdolni sprawić, że kobieta podniesie sie po tragedii i wróci do zdrowia psychicznego?
Powieść czytałam powoli, co chwilę zatrzymując się na którymś fragmencie. Postać głównej bohaterki – z jednej strony budzi zainteresowanie, z drugiej zaś listość. Weronika nie jest papierowa, każda z nas mogłaby się znaleźć na jej miejscu. I to powód, dla którego, w moim odczuciu, jest tym bardziej bohaterką tragiczną. Jej świat – świat żalu, bólu, złudzeń – tak bardzo jest inny od tego, który dziś jest kreowany przez szeroko pojęte media. To nie kobieta sukcesu, nie piękna i zdolna, ambitna bizneswoman, to nawet nie ikoniczna matka-Polka. Na pierwszy rzut oka zdaje się być bezbarwna, choć jej umysł jest bogaty i, na swój specyficzny sposób, piękny. 
Autorka stworzyła postać nietuzinkową. Udało jej się ukazać psychikę kobiety całkowicie zatraconej w swym własnym świecie, kobiety zagubionej, nie potrafiącej poradzić sobie z bólem spowodowanym stratą. Kobiety, która wbrew temu, czego nas dzisiaj uczą – nie potrafi zamknąć rozdziału i zacząć życia od nowa. Ba, ona tego nawet nie chce. Ten ból zdaje sie ją napędzać, być jedyną pożywką na kolejne lata. I to jest naprawdę niesamowite. Bo tak, owszem, są wśród nas ludzie, którzy wolą cierpieć, dla których własne cierpienie ma nieocenioną wartość, których cierpienie wręcz definiuje. I żadne starania, leczenia, terapie, czy inne działania otoczenia nie są w stanie tego zmienić. Jednak nikt dzisiaj, poza Ałbeną Grbowską, nie ma chyba odwagi o nich pisać. Mainstream popłynął w zupełnie odwrotnym kierunku.
Żeby nie było za kolorowo, mam uwagi co do redakcji tekstu. Znalazłam za dużo błędów jak na tak dobre wydawnictwo. Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że kiedy, pewnego dnia, ukaże się kolejne wydanie powieści, błędy te zostaną poprawione. Poza tym polecam powieść każdemu, kto szuka książki mądrej i wyjątkowej, a nie przeszkadza mu, że jest ona trochę, no cóż, dołująca...

poniedziałek, 16 maja 2016

Jak rozwijać wiarę w siebie. 35 ćwiczeń dla dzieci w wieku 3-10 lat – Gilles Diederichs

Wydawnictwo: Jedność
Kielce 2016
Oprawa: twarda 
Liczba stron: 40
Tytuł oryginału: Developer la confiance en soi. 35 activites pour les 3-10 ans
Przekład (z francuskiego): Monika Szewc-Osiecka
Ilustracje: Atelier Aout a Paris, Muriel Douru
ISBN: 978-83-7971-330-1



Kolejna książeczka z czteroczęściowej (przynajmniej na razie) serii "Szczęście mojego dziecka" podpowiada rodzicom, jak postępować z dzieckiem, by jego wiara w siebie rosła każdego dnia. 35 ćwiczeń proponowanych przez Autora zostało oznaczonych jako takie do wykonania samodzielnego, bądź w towarzystwie – rodzica, całej rodziny czy też grupą, w której mogą być również osoby spoza rodziny. Od razu wiadomo również, które z ćwiczeń wykonuje się w domu, a dla których lepszym terenem jest świeże powietrze. 
Skorzystano z różnych dziedzin, które mają wspomóc rozwój dziecka w wieku od 3 do 10 lat. Sa więc propozycje na zabawy kreatywne, na arteterapię, zaczerpnięto z medytacji i sorfologii. Autor proponuje ćwiczenie pamięci oraz zadania na motorykę małą i dużą. Wszystko to ma na celu budowanie silnej osobowości młodego człowieka, a jednocześnie niesienie mu pomocy w chwilach, w których, z jakichś powodów, zaczyna w siebie wątpić. 
Ćwiczenia są opisane w prosty i przejrzysty sposób, opatrzone ładnymi ilustracjami w spokojnych, stonowanych barwach, które nie wywołują negatywnych i zbyt silnych emocji. Każdemu zadaniu przyporządkowano dodatkowy wariant, by urozmaicić pracę z dziećmi. Wiadomo, dzieci szybko się nudzą. Opisano również korzyści płynące z każdego ćwiczenia, dzięki czemu rodzice od razu wiedzą, w jakim celu je wykonują.
Jak wszystkie pozostałe, książka jest wydana bardzo ładnie i schludnie, co jest szczególnie ważne w książkach, które są stworzone dla dzieci (bo "Jak rozwijać wiarę w siebie..." to nie tylko poradnik dla rodziców, ale również swoisty zeszyt ćwiczeń dla samych dzieciaków).
Uwagi krytyczne? Tym razem brak. 





Książkę przeczytałam dzięki życzliwości Wydawnictwa Jedność

Konkurs wydawnictwa Znak Literanova


piątek, 13 maja 2016

Coraz mniej olśnień – Ałbena Grabowska

Wydawnictwo: Zwierciadło
Warszawa 2015
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 293
ISBN: 978-83-64776-46-5





Kolejna powieść Ałbeny Grabowskiej, którą dane mi było przeczytać, jest zamkniętą, jednotomową historią kilku doświadczonych przez los kobiet i ich najbliższych. "Coraz mniej olśnień" zachwyca, wciąga, zmusza do zastanowienia się nad własnym życiem, w końcu... szokuje. Ostatnie zdania natomiast pozostawiają czytelnika z uczuciem totalnego zaskoczenia i myślą, że Autorka przez całą powieść grała z nim w ciuciubabkę i... wygrała. Uczucie to pozostaje przynajmniej na kilka dni i sprawia, że czytelnik wciąż na nowo analizuje przeczytaną właśnie książkę.
Lena myślała, że znalazła w końcu swoje miejsce na ziemi i ma pewną sytuację zawodową. Wszystko zmienia się, gdy pracę traci. Co teraz? Ano, poszuka nowej. Jest młoda, atrakcyjna, ma doświadczenie. Jakże więc zdziwi ją fakt, że w dzisiejszych czasach znalezienie pracy nie jest proste, a ambicje trzeba nieraz schować za pazuchę. Tym sposobem Lena zostaje opiekunką, pomocą domową i towarzyszką niewidomej Eli, którą zaczyna nazywać Ślepelą.
Alina pewnego dnia uciekła. Nie tak normalnie, z domu, z listem pożegnalnym. Skorzystała z okazji i w bardziej wyrafinowany sposób zamknęła kilkudziesięcioletni rozdział swego nieszczęśliwego życia. Los jakby sam dał jej podpowiedź, gdzie szukać samej siebie. Jednak czy rzeczywiście znana i wyśmienita lekarka odnajdzie się w roli zupełnie innej, prostej kobiety? I czy na pewno przeszłość jest już zamkniętą księgą?
Maria jest samotną i zgorzkniałą kobietą, która poniekąd sama zniszczyła sobie życie. Wciąż jednak liczy na to, że uda jej się rozwiązać zagadkę śmierci najbliższej (i jedynej) przyjaciółki. Bo choć przez lata uważała, że ta zmarła w tragicznym wypadku, to przypadkowe spotkanie na ulicy pewnej kobiety zainicjuje ciąg wydarzeń, które poczatkowo zdadzą się Marii być pod jej kontrolą, a doprowadzą ją do odkrycia, którego zupełnie nie spodziewała.
I w końcu Ela – młoda poetka, która straciła wzrok w wyniku traumy powypadkowej. Próbująca wyrazić siebie poprzez wiersze i odnaleźć szczęście w ramionach wymarzonego mężczyzny. Krucha, a zarazem silna. Czy pojawienie się w jej życiu Leny może cokolwiek zmienić?
Kobiety z różnych środowisk, z różnymi historiami, doświadczeniami, marzeniami. Mniej lub bardziej pogubione i poranione. Takie jak każda z nas. Szukają szczęścia, spełnienia, pragną same kreować swoją tożsamość, rządzić własnym życiem i wizerunkiem. Ich losy przeplatają się w niespodziewany sposób, tkając piękny portret współczesnej Polki. W to wszystko zaś, jak to zwykle bywa, wplątani są mężczyźni – ojcowie, mężowie i kochankowie. Oraz on, poeta Piotr Nowak, bez którego znajomość Leny i Eli straciłaby wiele pikantności.
W tle współczesna Polska, świat mediów i poezji. Fakt, ta ostatnia (moim zdaniem), niezbyt wysokich lotów. Wciągająca opowieść, która sprawia, że kolejne strony po prostu się pożera.
Plusem jest również przejrzystość rozdziałów, z których tytułów od razu widać, z czyjej perspektywy poznamy świat i czyją historię opowiada Autorka w danej chwili. Tajemniczości dodaje książce równiez wysmienita okładka.
Minusy? Niestety są. Redakcja, zdaje się, trochę przysnęła. Irytują błędy stylistyczne i pewne niekonsekwencje pomiędzy paragrafami. Można było tego uniknąć. Jednak to jedyne, do czego mogę się przyczeić.
Jako że "Coraz mniej olśnień" przeczytałam już ponad dwa miesiące temu, moge z czystym sercem przyznać, że powieść na długo pozostaje w pamięci. Wryła się we mnie i wciąż wracam do niej myślami. To chyba najlepsza rekomendacja.




piątek, 6 maja 2016

Tron z Czaszek – Peter V. Brett

Wydawnictwo: Fabryka Słów
Lublin 2015
Cykl demoniczny, tom IV
Tron z Czaszek, Księga I
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 601
Tytuł oryginału: The Skull Throne
Przekład (z angielskiego): Małgorzata Koczańska
Ilustracje: Dominik Broniek
ISBN: 978-83-7574-068-3







Długo zbierałam się do napisania tej recenzji. Po pierwsze dlatego, że w ciąży nie miałam specjalnie natchnienia na pisanie. Teraz, po urodzeniu dzieci, nie mam natomiast na to czasu. A i niezbyt przyjemnie pisze się recenzje części bardzo lubianego cyklu, gdy wiadomo, że recenzja ta będzie nieszczególnie pochlebna. Nie owijając zatem w bawełnę i nie tracąc – tym cenniejszego obecnie – czasu, muszę przyznać, że pierwsza Księga "Tronu z czaszek" jest jak na razie zdecydowanie najsłabszym ogniwem w opowieści Bretta.
Kiedy książka pojawiła się na rynku, wiele osób miało do niej zastrzeżenia. Przede wszystkim czytelnikom nie spodobała się zmiana tłumacza i to, że nie zachowano wszystkich nazw własnych. Owszem, jest to irytujące, bywa mylące, i po prostu nie ma żadnego sensu i logicznego uzasadnienia (dodatkowo burzy jedność cyklu), ale – o dziwo – nie to jest największym problemem w lekturze tego tomu. Tłumaczenie tłumaczeniem, ale po prostu – moim zdaniem – coś tu poszło nie tak samemu autorowi. Fabuła mało porywająca, historia Ashii napisana trochę na siłę. Nie ma tej magii, co w poprzednich częściach, choć przecież na końcu "Wojny w Blasku Dnia" Brett zostawił nas w wielkim napięciu. Być może miałam więc zbyt wygórowane oczekiwania co do dalszych losów bohaterów, gdy tymczasem...
Co zatem się tu dzieje? Arlen i Jardir stają naprzeciw siebie i muszą podjąć bardzo ważne decyzje. Czy Jardir zaakceptuje szalony plan Naznaczonego? Czy Arlen będzie potrafił zaufać byłemu przyjacielowi? Tymczasem świat musi sobie poradzić z ponownym brakiem Wybawiciela, choć ludzie przywykli już do jego obecności – niezależnie od tego, w którym z mężczyzn go widzieli. W Zakątku znów wiele się dzieje, a Leesha zaczyna odkrywać w sobie cechy, których nie podejrzewała w sobie odnaleźć. Może, wbrew pozorom, jest po części podobna do matki... 
Pomysł bardzo ciekawy, gorzej z wykonaniem. Niestety, wygląda na to, że Brett zaliczył spadek. Mam tylko nadzieję, że chwilowy i dalsze losy bohaterów zachwycą mnie równie mocno jak te opisywane w "Pustynnej Włóczni" i "Wojnie w Blasku Dnia".  
Jak zwykle wielkim atutem książki są wspaniałe ilustracje i chwała Fabryce słów za wybór tak fantastycznego artysty.


sobota, 26 marca 2016

Wesołego Alleluja!


Jak radzić sobie ze złością i kaprysami. 35 ćwiczeń dla dzieci w wieku 3-10 lat – Gilles Diederichs

Wydawnictwo: Jedność
Kielce 2016
Oprawa: twarda 
Liczba stron: 40
Tytuł oryginału: Gener coleres et caprices. 35 activites pour les 3-10 ans
Przekład (z francuskiego): Monika Szewc-Osiecka
Ilustracje: Atelier Aout a Paris, Muriel Douru
ISBN: 978-83-7971-329-5



Kolejna książeczka z serii "Szczęście mojego dziecka" ma pomóc w walce ze złością i kaprysami dzieci. Pomóc zarówno samym dzieciom, jak i ich rodzicom. Czy spełnia te zadania, okaże się w praktyce. Dzisiaj mogę napisać jedynie o tym, jak odebrałam ją z perspektywy mamy na torbach, czyli oczekującej cudu narodzin już za kilka dni.
Według opisu książka "pomaga również w zapanowaniu nad wybuchami wściekłości, w radzeniu sobie z narastającą frustracją i nagłymi zachciankami. Uczy właściwej komunikacji z innymi, zwłaszcza w trudnych sytuacjach, pogłębia więzi rodzinne poprzez zachęcanie do współdziałania". Wydaje mi się, że słowa te nie są rzucane na wiatr – rzeczywiście w czasie lektury miałam wrażenie, że wiele z zaproponowanych ćwiczeń może pomóc dzieciaczkom w opanowaniu frustracji i zrozumieniu własnych emocji. Jest to ciekawa, dobrze napisana książka. Widać, że autor bardzo sie do niej przyłożył.
35 ćwiczeń to całkiem dużo, choć nie wszystkie mnie przekonały (o tym jednak za chwilę). Właściwie to jest ich dwa razy więcej, bo przy każdym można znaleźć propozycję dodatkowego wariantu. Ponadto na każdej stronie znajdziecie porady dotyczące tak ćwiczeń, jak i problemów z dziecięcą psychiką. 
Wykonywanie poszczególnych zadań często wymaga ścisłej współpracy rodziców z dzieckiem, co z kolei pozwala na wzajemne poznanie się i podjęcie wspólnej walki ze złością i kaprysami. Pomaga na nawiązanie bardziej szczerej i głębokiej więzi między nimi.
Książeczka jest bardzo ładnie wydana – to dobrze, bo wiele treści skierowanych jest wprost do dzieci, a jak wiadomo – ładna oprawa graficzna może je bardziej zachęcić do zapoznawania się z treścią książki. 
Proponowane ćwiczenia zahaczają o wiele różnych dziedzin. Możecie znaleźć zadania spod znaku kulinariów, arteterapii, jogi, masażu, rękodzieła czy muzykoterapii. Wachlarz jest doprawdy szeroki.
Uwagi krytyczne? Nie wszystkie ćwiczenia uważam za odpowiednie dla dzieci. Rozumiem, że rozładowywanie negatywnych uczuć jest w tym przypadku priorytetem, ale pomysł szycia zabawki, która ma służyć jedynie temu, by móc ją boksować, bić i kopać to już jednak pewna przesada. Polecam zatem, ale doradzam dokładne zapoznanie się z każdym ćwiczeniem, zanim zaproponujemy je swemu dziecku.





Książkę przeczytałam dzięki życzliwości Wydawnictwa Jedność

sobota, 19 marca 2016

Dobroczynne masaże dla maluszków. 35 masaży dla dzieci w wieku 0-3 lat – Gilles Diederichs

Wydawnictwo: Jedność
Kielce 2016
Oprawa: twarda 
Liczba stron: 40
Tytuł oryginału: Massages pour bebe. 35 massages pour les 0-3 ans
Przekład (z francuskiego): Monika Szewc-Osiecka
Ilustracje: Atelier Aout a Paris, Muriel Douru
ISBN: 978-83-7971-328-8










Jeszcze nie książka dla dzieci, ale dla rodziców wszystkich maluchów. Z pewnością przyda się każdemu, kto chce, by jego niemowlę (ale i starsze dziecko) dobrze się rozwijało, było spokojne, radosne i uśmiechnięte.
"Dobroczynne masaże dla maluszków..." to jedna z czterech (przynajmniej dotychczas, bo być może ukaże się ich więcej) niedługich, acz bardzo wartościowych książeczek z serii "Szczęście mojego dziecka". W najbliższym czasie pojawią się recenzje dwóch kolejnych (szukajcie po etykietach).
35 różnych masaży proponowanych przez Autora ma przynieść dzieciom ukojenie, wspomóc koordynację ruchową i rozwój poszczególnych części ciała, zrównoważyć napięcie mięśni, rozluźnić stawy, zrelaksować dziecko, w końcu budować więź między rodzicami a maluszkiem. Każdy z masaży jest dokładnie, krok po krok, opisany. Bardzo pomocne są tu również ilustracje obrazujące kolejne etapy masażu, ułożenie dziecka i dłoni masującego go rodzica. Do każdego masażu dodano jedno, dwa zdania komentarza dodatkowego, nazwanego poradą – mają one ułatwić bądź też urozmaicić dany masaż. 
Książeczka jest napisana i zilustrowana bardzo przejrzyście. Oczywiście Autor zaznacza, których masaży nie należy wykonywać na dzieciach zbyt małych, z którymi zacząć nieco później, jak je modyfikować, by jak najlepiej oddziaływały na rosnące ciałko i rozwijający się umysł dziecka. Poręczna wielkość, twarda oprawa, przejrzystość – to niekwestionowane plusy tej pozycji. Pozwalają na korzystanie z niej nawet w trakcie masażu, dzięki czemu niewprawiony w masowaniu rodzic nie musi się martwić, że o czymś zapomniał albo wykonuje masaż niewłaściwie – może mieć książeczkę cały czas przed oczami. 
Właściwie nie mam żadnych uwag negatywnych jeśli chodzi o tę pozycję. Drażniło mnie jedynie nazywanie receptorów punktami refleksyjnymi. 
Gorąco polecam wszystkim rodzicom (i przyszłym rodzicom).




Książkę przeczytałam dzięki życzliwości Wydawnictwa Jedność

piątek, 19 lutego 2016

Blog wiecznie żywy?

Miałam marzenie – publikować dziesięć recenzji miesięcznie. Czytać dużo i dzielić się z Wami moimi przemyśleniami i uwagami dotyczącymi książek. Przez ostatnie dwa lata właściwie się udawało. Teraz czytam mniej.
Miałam też inne marzenie – zostać mamą. Niedługo się spełni. Trochę niecierpliwie, z wielką radością ale i strachem oczekuję moich dwóch córeczek. Wiem, że teraz będę czytać przede wszystkim dla nich. 
Czy to znaczy, że blog umrze? Myślę, że nie. Z pewnością jednak zwolnię obroty. Właściwie mogliście to już zauważyć. Rzadko teraz coś publikuję. Czytam mniej, a jeszcze mniej piszę. Obecnie jestem w trakcie lektury 26-tomowej sagi "Grzech pierworodny". Kończę już. Czy ukaże się recenzja? Nie wiem. Być może tak, choć nie nastawiałam się na to. Kusi jednak trochę, by podzielić się z Wami moimi wrażeniami z tej niesamowitej lektury. Może więc jakiś tekst o całości napiszę. Kiedy? Nie mam pojęcia. Dzisiaj liczą się tylko Dziewczynki. 
Czy blog umrze? Nie, blog – jak i ja – wybiera się na długi urlop. Zaglądajcie na niego jednak – co jakiś czas na pewno pojawi się nowy tekst, nowa recenzja. Może trochę więcej z literatury dziecięcej...


środa, 3 lutego 2016

Siostry. Kresy. Zsyłka. Wielki świat – Agnieszka Lewandowska-Kąkol

Wydawnictwo: Fronda
Warszawa 2016
Oprawa: miękka
Liczba stron: 208
ISBN: 978-83-8079-032-2
 
 
 
 
 
 
 
Wzruszająca, bolesna, trudna, piękna, dotykająca za serce... Można by tak dalej wymieniać, a i tak nie odda się wszystkich uczuć, jakie targają czytelnikiem, kiedy wyrusza w sentymentalną podróż z Ludmiła, Barbarą i Heleną. Oparta na prawdziwych życiorysach, najnowsza książka Agnieszki Lewandowskiej-Kąkol na długo zapada w pamięć.
Wszystko zaczęło się w pociągu z ZSRR do Polski... Nie, zaraz, zaczęło się znacznie wcześniej, trzy dekady wcześniej, a pociąg jechał dokładnie w drugą stronę i w bydlęcych wagonach wywoził Polaków na Wschód. Wśród tych zsyłanych na katorgę były trzy siostry i ich matka. Ta ostatnia nie doczekała amnestii z 1941 roku, jej dzieci natomiast spotkał bardzo różny los. Nierozłączne dotąd, dziewczęta zostały wystawione na wiele prób, a sama wojna okazała się li tylko jednym z etapów ich długoletniej i bolesnej podróży. Czy uda im się po latach spotkać i odbudować więź, która została przerwana, kiedy były jeszcze młodziutkie? Czy dorosłe kobiety z doświadczeniem będą potrafiły się odnaleźć i to nie tylko w sensie geograficznym, ale przede wszystkim mentalnym i emocjonalnym?
Miłość Barbary zaskakuje siostry cieszące się z amnestii. One marzą o powrocie do ukochanej Polski i o walce o jej odzyskanie. Ona kocha Rosjanina, wroga, waha się, co począć. Zostaje – ponieważ on kocha swoją ojczyznę. Helena i Ludmiła wyruszają w podróż, by przyłączyć się do armii generała Andersa i dalej walczyć o Polskę. Jednak i im przyjdzie się rozdzielić, a zanim znów się spotkają ich losy skomplikują się jeszcze bardziej.
Wojna się skończy, przyjdzie upragniony pokój, który jednak daleki jest od tego, o czym młode dziewczęta marzyły. Życie pisze własne scenariusze. Miłość, zazdrość, samotność. Przyjaźń, zawód, próba znalezienia swego miejsca na świecie. Szukanie własnej tożsamości, kariery, wychowywanie dzieci. Niby zwyczajne, a jednak tak trudne. W Afryce, w Kanadzie, w Związku Radzieckim – na każdym kroku przeszkody. Różne, to oczywiste, ale wciąż są. Czasem stawia je los, czasem inni ludzie, czasem sami kopiemy dołki pod sobą. Nie uniknęły tego również tytułowe siostry.
Autorka już wcześniej przekonała mnie do tego, że warto sięgać po jej książki. Jej pozycja umocniła się po "Siostrach" i dzisiaj wiem, że sięgnę również po te powieści Agnieszki Lewandowskiej-Kąkol, których dotąd nie czytałam.  
Opis losów dziewcząt/kobiet jest poruszający do głębi. Trudności, z jakimi się im przyszło zmagać czasem okrutne. Wszystko zaś przedstawione bardzo plastycznie i emocjonalnie, a jednocześnie prosto. Nie ma tu zbędnego patosu. Jest po prostu życie. I głęboki rys charakterologiczny bohaterek, co jest olbrzymim plusem tej książki. 
Nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń. Powieść "Siostry" to literatura z najwyższej półki, którą każdemu mogę z serca polecić. Ostrzegam jednak, że nie jest to tekst przyjemny, nie wprawi Was w pozytywny nastrój i na pewien czas będzie drążył w Was korytarze emocji i przemyśleń.
 
 
 

Książkę przeczytałam dzięki życzliwości Wydawnictwa Fronda