Za dwa dni Amerykanie będą obchodzić siedemdziesiąta rocznicę ataku Imperium Japońskiego na Pearl Harbour. W związku z tym mały akcent amerykański, choć tak naprawdę książka o Polsce i o zwykłych ludziach.
Julien Bryan, amerykański reporter, przyjechał do Warszawy w pierwszych dniach września 1939 roku, by obserwować początki działań wojennych. Dzięki niemu możemy dzisiaj podziwiać jedyne kolorowe fotografie stolicy w pierwszych dniach wojny, które nie były wykonane na zlecenie propagandy niemieckiej.
Album wydany przez Instytut Pamięci Narodowej i wydawnictwo KARTA to przede wszystkim jednak fotografie czarno-białe, pokolorowane pod okiem artysty jeszcze w 1939 roku. Dlaczego tak niewiele jest zdjęć kolorowych? Odpowiedź jest prosta – jesienią 1939 klisze kolorowe były jeszcze nowością, której się obawiano, a Bryan nie był wyjątkiem. Mi osobiście – nie ujmując niczego historycznej wartości kolorowych – bardziej podobają się barwione zdjęcia, Mają niesamowity urok, nawet, gdy przedstawiają cierpienie i grozę wojny.
Jak powstawały fotografie Warszawy w pierwszych dniach działań wojennych, które miały z założenia doprowadzić do całkowitej zagłady polskiej stolicy? Julien Bryan jechał do Warszawy, by uwiecznić miasto zagrożone konfliktem zbrojnym. Nie spodziewał się, że wojna się już zacznie i w obcym mieście będzie jedynym amerykańskim fotografem, być może jedynym nie-niemieckim fotografem, któremu będzie dane na zawsze utrwalić dla potomności te straszliwe chwile. Poprosił o pomoc prezydenta walecznego miasta, Stefana Starzyńskiego i otrzymał od niego samochód z ochroną i zgodę za fotografowanie wszystkiego, co uzna za godne pokazania światu. W ten sposób upamiętnił Śródmieście, Wolę i Pragę. Jest to historia opowiedziana obrazem, historia miasta, które się nie poddaje i ludzi, którzy mimo cierpienia i lęku starają się żyć normalnie. Bryan tak doskonale oddał klimat tamtych dni i panującego przed siedemdziesięciu laty klimatu, że zbędne właściwie stały się jakiekolwiek opisy do fotografii. Autorzy albumu ograniczyli więc tekst do minimum, przybliżając jedynie historię powstania tych niesamowitych pamiątek. W drugiej części umieścili natomiast opowieści o niektórych bohaterach fotografii, których Bryan odnalazł, gdy w 1958 roku powrócił do polskiej stolicy.
Czego w albumie nie ma? Poza zdjęciami wykonanymi przy pomocy dwóch aparatów Leica, Julien Bryan nakręcił również filmy dokumentujące oblężenie miasta. Rzecz jasna, tego w albumie nie można było umieścić, chętnie bym jednak obejrzała te materiały. Może IPN pewnego dnia wznowi wydawanie albumu i uzyska prawa również do dołączenia na płycie (bądź jakimkolwiek innym nośniku pamięci) również ich.
Warto zauważyć, że poza krótką notką przybliżającą nam postać autora i powstanie niesamowitych dzieł, które stworzył, wszystkie pozostałe teksty w albumie pochodzą właśnie od niego. Tym prawdziwszy staje się ten nietuzinkowy reportaż, gdy to sam artysta opowiada nam, co widzi i czuje. Najbardziej chyba ujmująca za serce jest ta jego wypowiedź: „Przypuszczam, że jako ludzka istota o przyzwoitych odruchach powinienem czuć się fatalnie, widząc samolot spadający razem ze swoim ludzkim ładunkiem. Ale przyłączyłem się do wrzeszczących i wiwatujących dwóch innych Amerykanów z ambasady. Zapomnieliśmy o znajdujących się w Niemczech rodzinach tych lotników. Wiedzieliśmy tylko, że byli przedstawicielami rządu, który od trzech tygodni z zimną krwią zabijał bezbronnych ludzi. Cieszyliśmy się, że nie żyją. Tak właśnie wojna zmienia człowieka.”
Album "Kolory wojny. Oblężenie Warszawy w barwnej fotografii Juliena Bryana" to niesamowita podróż w czasie, zupełnie nowe spojrzenie na wojenną Warszawę i jej mieszkańców, ale przede wszystkim gorzka historia, której nie sposób zapomnieć. To wspaniała i wzruszająca pozycja traktująca wprost o tym, jak straszna jest wojna. Nie ma tu zbędnych słów ani niepotrzebnego patosu – Bryan pokazał zwyczajnych ludzi, na których, jak grom z jasnego nieba, spadły niemieckie bomby. Ludzi, którzy sami muszą sobie poradzić z grozą codziennego ostrzału i niepewnością jutra. O matkach, żonach i kochankach mężczyzn, którzy zostali powołani do armii i którzy mogą nie wrócić. O rodzicach, których dzieci straciły życie w gruzach własnych domów. O ludziach, którzy nie wiedzą jeszcze, jakie straszliwe doświadczenia przyniosą kolejne miesiące. I tych, którzy po prostu nie mają chleba na śniadanie w znajdującej się pod ostrzałem obcych wojsk stolicy, którą przecież tak niedawno odzyskali spod jarzma zaborców.
Julien Bryan opuścił Warszawę przed końcem września, gdy się jeszcze dzielnie broniła. Wrócił do Stanów, które do wojny miały przystąpić dopiero za dwa lata. Jego zdjęcia obiegły świat, nie wywołały jednak większego poruszenia, którego my dzisiaj moglibyśmy się spodziewać po ich ujrzeniu. Dopiero teraz wzbudziły większe zainteresowanie, szczególnie, gdy odnaleziono te wykonane na kolorowym filmie Kodaka.
Rozpisałam się, a tak naprawdę słowa – jak zauważyli autorzy albumu – są zbędne. Wystarczy obejrzeć. Przekonajcie się sami.
Julien Bryan, amerykański reporter, przyjechał do Warszawy w pierwszych dniach września 1939 roku, by obserwować początki działań wojennych. Dzięki niemu możemy dzisiaj podziwiać jedyne kolorowe fotografie stolicy w pierwszych dniach wojny, które nie były wykonane na zlecenie propagandy niemieckiej.
Album wydany przez Instytut Pamięci Narodowej i wydawnictwo KARTA to przede wszystkim jednak fotografie czarno-białe, pokolorowane pod okiem artysty jeszcze w 1939 roku. Dlaczego tak niewiele jest zdjęć kolorowych? Odpowiedź jest prosta – jesienią 1939 klisze kolorowe były jeszcze nowością, której się obawiano, a Bryan nie był wyjątkiem. Mi osobiście – nie ujmując niczego historycznej wartości kolorowych – bardziej podobają się barwione zdjęcia, Mają niesamowity urok, nawet, gdy przedstawiają cierpienie i grozę wojny.
Jak powstawały fotografie Warszawy w pierwszych dniach działań wojennych, które miały z założenia doprowadzić do całkowitej zagłady polskiej stolicy? Julien Bryan jechał do Warszawy, by uwiecznić miasto zagrożone konfliktem zbrojnym. Nie spodziewał się, że wojna się już zacznie i w obcym mieście będzie jedynym amerykańskim fotografem, być może jedynym nie-niemieckim fotografem, któremu będzie dane na zawsze utrwalić dla potomności te straszliwe chwile. Poprosił o pomoc prezydenta walecznego miasta, Stefana Starzyńskiego i otrzymał od niego samochód z ochroną i zgodę za fotografowanie wszystkiego, co uzna za godne pokazania światu. W ten sposób upamiętnił Śródmieście, Wolę i Pragę. Jest to historia opowiedziana obrazem, historia miasta, które się nie poddaje i ludzi, którzy mimo cierpienia i lęku starają się żyć normalnie. Bryan tak doskonale oddał klimat tamtych dni i panującego przed siedemdziesięciu laty klimatu, że zbędne właściwie stały się jakiekolwiek opisy do fotografii. Autorzy albumu ograniczyli więc tekst do minimum, przybliżając jedynie historię powstania tych niesamowitych pamiątek. W drugiej części umieścili natomiast opowieści o niektórych bohaterach fotografii, których Bryan odnalazł, gdy w 1958 roku powrócił do polskiej stolicy.
Czego w albumie nie ma? Poza zdjęciami wykonanymi przy pomocy dwóch aparatów Leica, Julien Bryan nakręcił również filmy dokumentujące oblężenie miasta. Rzecz jasna, tego w albumie nie można było umieścić, chętnie bym jednak obejrzała te materiały. Może IPN pewnego dnia wznowi wydawanie albumu i uzyska prawa również do dołączenia na płycie (bądź jakimkolwiek innym nośniku pamięci) również ich.
Warto zauważyć, że poza krótką notką przybliżającą nam postać autora i powstanie niesamowitych dzieł, które stworzył, wszystkie pozostałe teksty w albumie pochodzą właśnie od niego. Tym prawdziwszy staje się ten nietuzinkowy reportaż, gdy to sam artysta opowiada nam, co widzi i czuje. Najbardziej chyba ujmująca za serce jest ta jego wypowiedź: „Przypuszczam, że jako ludzka istota o przyzwoitych odruchach powinienem czuć się fatalnie, widząc samolot spadający razem ze swoim ludzkim ładunkiem. Ale przyłączyłem się do wrzeszczących i wiwatujących dwóch innych Amerykanów z ambasady. Zapomnieliśmy o znajdujących się w Niemczech rodzinach tych lotników. Wiedzieliśmy tylko, że byli przedstawicielami rządu, który od trzech tygodni z zimną krwią zabijał bezbronnych ludzi. Cieszyliśmy się, że nie żyją. Tak właśnie wojna zmienia człowieka.”
Album "Kolory wojny. Oblężenie Warszawy w barwnej fotografii Juliena Bryana" to niesamowita podróż w czasie, zupełnie nowe spojrzenie na wojenną Warszawę i jej mieszkańców, ale przede wszystkim gorzka historia, której nie sposób zapomnieć. To wspaniała i wzruszająca pozycja traktująca wprost o tym, jak straszna jest wojna. Nie ma tu zbędnych słów ani niepotrzebnego patosu – Bryan pokazał zwyczajnych ludzi, na których, jak grom z jasnego nieba, spadły niemieckie bomby. Ludzi, którzy sami muszą sobie poradzić z grozą codziennego ostrzału i niepewnością jutra. O matkach, żonach i kochankach mężczyzn, którzy zostali powołani do armii i którzy mogą nie wrócić. O rodzicach, których dzieci straciły życie w gruzach własnych domów. O ludziach, którzy nie wiedzą jeszcze, jakie straszliwe doświadczenia przyniosą kolejne miesiące. I tych, którzy po prostu nie mają chleba na śniadanie w znajdującej się pod ostrzałem obcych wojsk stolicy, którą przecież tak niedawno odzyskali spod jarzma zaborców.
Julien Bryan opuścił Warszawę przed końcem września, gdy się jeszcze dzielnie broniła. Wrócił do Stanów, które do wojny miały przystąpić dopiero za dwa lata. Jego zdjęcia obiegły świat, nie wywołały jednak większego poruszenia, którego my dzisiaj moglibyśmy się spodziewać po ich ujrzeniu. Dopiero teraz wzbudziły większe zainteresowanie, szczególnie, gdy odnaleziono te wykonane na kolorowym filmie Kodaka.
Rozpisałam się, a tak naprawdę słowa – jak zauważyli autorzy albumu – są zbędne. Wystarczy obejrzeć. Przekonajcie się sami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz