Tym razem odkopane opowiadanie z przed pięciu już lat, któremu nawet udało się wygrać w jednym konkursie i zostało opublikowane w magazynie internetowym. Szkoda, że nie można się już do tamtego numeru dostać... W każdym razie - miłego czytania i przepraszam, jeśli jest koślawe - jest zdecydowanie za gorąco na bawienie się w edycję (moja wina, choć wstyd, bo tak się u innych czepiam).
Wojna
skończyła się czterdzieści sześć lat temu – jeszcze przed narodzeniem
Samiira...
Był
rok 2010, gdy indyjscy naukowcy ogłosili pomyślne zakończenie projektu
AI. Na styczeń 2012 roku zapowiedzieli konferencję prasową,
na której obiecali pokazać światu wynik swoich wieloletnich prac – sztuczną
inteligencję. Odwieczne marzenie ludzkości miało stać się rzeczywistością.
Debaty
na temat właściwości i moralnych aspektów tego osiągnięcia nie miały końca. Cały
świat był poruszony. Przeciwnicy uzasadniali swe racje obawą, że maszyny
przejmą kontrolę nad globem oraz głosili hasła o wyższości rodzaju ludzkiego.
Jego zwolennicy zaś upajali się możliwością dokonania nowych odkryć – przede
wszystkim tych, które wymagają od człowieka podjęcia działań zagrażających jego
życiu lub zdrowiu. Odbywały się liczne odczyty i konferencje, na których
prezentowano argumenty obu stron. Nie wszyscy jednak z oponentów przedstawiali
swe racje pokojowo. Policja wielu krajów musiała stawić czoło protestującym
tłumom. Nie jeden raz użyto broni, dokonywano aresztowań, kilkanaście osób
poniosło śmierć. Wszystkie te problemy zakończyły się w listopadzie 2011 roku.
Ileż osób nacierpiało się i z zginęło w imię tej sprawy!
Siódmego
listopada 2011 roku Dyrektor Instytutu Badań nad Sztuczną Inteligencją w
Mumbaju, profesor Rohit Chopra, poinformował, że poprzedniej nocy, w
laboratorium w Armistarze, gdzie wyprodukowano prototyp maszyny obdarzonej
sztuczną inteligencją, doszło do wypadku przy pracy. Uległa ona destrukcji, a
wielu ludzi poniosło poważne obrażenia. Najgorsze jednak jest to, że w wyniku
wybuchu znajdujących się w laboratorium zbiorników uwolnione zostały opary
Xynalu – substancji płynnej wykorzystywanej do przyspieszenia przesyłu danych w
światłowodach.
Siódmego
listopada 2011 roku czterystu dwudziestu trzech pracowników Instytutu uległo
poparzeniu oparami Xynalu. Siódmego listopada 2011 roku pierwsze ludzkie
komórki, w wyniku fatalnego przypadku, poddane zostały mutacji. Siódmego
listopada 2011 roku dla ludzkości rozpoczęła się nowa era...
Dwa
lata po wypadku, Anjali – jedna z pracownic Instytutu, wyjechała na stypendium
do Chicago. Niedługo po przyjeździe dowiedziała się, że jest w ciąży. Niestety,
jej narzeczony zmarł miesiąc wcześniej. Był to jeden z powodów, dla których
Anjali przyjęła tę ofertę – wyjazd miał jej pozwolić na zapomnienie o wypadku,
chorobie ukochanego Amana i jego śmierci.
Poród
był ciężki. Po cesarskim cięciu, kobieta była w krytycznym stanie. Dziecku również
groziła śmierć. Lekarze nie potrafili uratować matki – w jej krwi odkryli
dziwne ciała, które uniemożliwiały transplantację. Anjali zmarła trzy dni po
zabiegu. Dziecko – Megha – przeżyło. Nikt nie potrafił wyjaśnić tego
„ozdrowienia”. Poddano ją dziesiątkom badań i wykryto u niej te same zmiany w
składzie krwi, co u jej zmarłej matki.
Megha
rosła nadzwyczaj szybko. Rodzina, która ją adoptowała była dumna ze swojej
dziewczynki. Megha zaczęła chodzić już w wieku siedmiu miesięcy, a mówić po
roku. W 2015 roku, w dniu swych drugich urodzin, spadła ze schodów, łamiąc obie
nogi. Lekarze nie dawali jej szans – dziewczynka miała spędzić resztę życia na
wózku inwalidzkim. Szok, jaki przeżyli wszyscy widząc ją biegającą w niecały
miesiąc po wypadku, trudno opisać słowami. Orzeczono – cud! Wieść rozniosła się
po całym świecie z szybkością błyskawicy.
Relację
o niesamowitym dziecku ze Stanów Zjednoczonych zobaczyli w telewizji również
Jurij i Marina Kruszczenko – pracownicy Instytutu w Mumbaju. Pietia – ich
roczny synek – także „cudownie” wyzdrowiał po wypadku samochodowym, któremu
uległ, a w którym zginęła jego opiekunka. W ciągu dwóch dni wyszedł ze
śpiączki, zaczął mówić i chodzić. Lekarze nie wierzyli swym oczom i wynikom
badań. Chłopiec miał rok i... dziwny skład krwi.
Minęło
pięć lat. Na konferencji hematologicznej w Toronto doktor Jane Smith wygłosiła
referat dotyczący najnowszych metod badania krwi u dzieci i ciekawym odkryciu,
którego dokonała wśród niektórych pacjentów. Tego dnia świat medyczny
dowiedział się o mutacjach zachodzących w ostatnich latach w dziecięcej krwi.
Nikt nie potrafił znaleźć wytłumaczenia dla tych, niezależnych od siebie,
przypadków. Do momentu, gdy do badań dołączył doktor Chang Chai. Dlatego
właśnie, w późniejszym okresie, mutację nazwano od jego imienia – on bowiem
odkrył, że rodzice wszystkich „zarażonych” dzieci brali udział w wypadku w
Armistarze w 2011 roku.
Być
może nikt poza środowiskami lekarskimi nie zainteresowałby się sprawą, gdyby
nie to, że „chore” dzieci zdawały się posiadać nadzwyczajne moce – począwszy od
bardzo szybkiego rozwoju fizycznego i psychicznego, na nadludzkiej wręcz sile i
niezwykłych zdolnościach kończąc.
Na
świecie znów zapanował strach. Ludzie, przerażeni perspektywą posyłania swych
pociech do tych samych szkół, co „mutanty”, wyszli na ulice. Rozpoczęły się
strajki, zamieszki, pisano petycje do rządów i prezydentów wszystkich państw.
Władze musiały zareagować. Zrozpaczonym rodzicom odbierano prawa rodzicielskie,
a ich dzieci wysyłano do wydzielonego i zamkniętego ośrodka na wyspie Man,
położonej na Morzu Irlandzkim, w połowie drogi między Anglia i Irlandią.
Był
rok 2031, gdy urodziło się pierwsze dziecko wychowanków Ośrodka dla Dotkniętych
Chai – Samantha Ridgraf – córka telepatki i Watera – mężczyzny potrafiącego
okiełznać wodny żywioł. Jakie zdolności odziedziczyła? Jak zmutowały jej geny?
Kim będzie, gdy dorośnie? Kiedy dorośnie? Same pytania i strach – jak zawsze –
strach przed nieznanym... Czy zdolności rodziców będą się w dzieciach mnożyć i
narastać, czy zostaną wyeliminowane po kilku pokoleniach?
Mijały
lata. Odpowiedzi na zadawane pytania przeraziły „normalnych” mieszkańców naszej
planety. W obawie przed powstaniem rasy nadludzi o nadzwyczajnych siłach i
zdolnościach, postanowiono zatrzymać następne mutacje. Drugiego marca 2052 roku
wydano „Dekret o natychmiastowym poddaniu mutantów zabiegowi kastracji”. O
piątej rano następnego dnia rozpoczęła się czternastoletnia wojna. Wojna, która
pochłonęła tysiące ofiar po obu stronach barykady. Wojna o przetrwanie nowego
gatunku.
Elena
Velasquez – różowooka trzydziestolatka miotająca płomieniami, założycielka
„Pokoju dla Ziemi”, podpisała umowę pokojową przyznającą mutantom prawa i
obowiązki równe „zwykłym” ludziom. Warunkiem było nie korzystanie przez z
nadzwyczajnych mocy w celach niepokojowych. Piątego maja 2066 roku nastał
pokój...
Tak o wydarzeniach z przed lat mówiły podręczniki historii, z których Samiir
uczył się w szkole. Takie było obiektywne spojrzenie ich autora - profesora,
którego córka okazała się mutantem i który postanowił walczyć o jej szczęście,
będąc jednocześnie „normalnym” człowiekiem.
Samiir
nigdy nie uważał swoich mocy za niebezpieczne. Wręcz przeciwnie. Dzięki nim
zdarzało mu się już kilkakrotnie zrobić coś pozytywnego. Samiir potrafił władać
deszczem. Potrafił wywołać deszcz. Pierwszy raz jego dar ujawnił się, gdy był
jeszcze niemowlęciem. Gdyby nie był mutantem, gdyby nie posiadał tych
umiejętności – zginąłby w pożarze, który wybuchł w rodzinnym domu, gdy chłopiec
miał półtora roku. Zdolności wśród mutantów ujawniały się zazwyczaj w wieku
dojrzewania, dlatego to, co przytrafiło się Samiirowi było uznawane za
niewiarygodne nawet w środowiskach „mutosów’, jak ich pogardliwie nazywali
„normalni” ludzie. Taka siła w małym dziecku była czymś dotąd niespotykanym.
Przez długi czas pisano o nim w gazetach, wytykano palcem na ulicy jego
rodziców, wyszydzano, obrzucano dom butelkami z farbą... Ludzie nie potrafili
pojąć, że dziecko broniło się w ten sposób przed śmiercią. Że ma wielki,
niespotykany dar, który może uratować życie. Samiir był mutantem i jedynie to
się liczyło. Nie był normalny...
Minęło tyle lat od zakończenia wojny, a ludzie nadal nie potrafili pogodzić się
z tym, że są wśród nich istoty z nadzwyczajnymi zdolnościami. Prawa, zapewnione
mutantom układem pokojowym, łamano, naciągano, ograniczano. Nie mieli pracy –
nie chciano ich zatrudniać, zwalniano, dręczono w wielu miejscach. W szkołach
powstawały dla ich pociech oddzielne klasy. Już od najmłodszych lat dzieci ze
„zwykłych” rodzin były uczone nienawiści do swoich kolegów z podwórka czy
szkoły. Mijały lata, a poprawa sytuacji była znikoma
Gdy Samiir poszedł do szkoły, był przerażony. Dzieci na korytarzu wyszydzały
go, nikt nie chciał z nim rozmawiać, musiał korzystać z osobnego prysznica i
ubikacji. Nie jadał drugiego śniadania razem z kolegami i koleżankami w
stołówce – mutanty spędzały przerwę śniadaniową w klasach. Co prawda klasy były
już mieszane, kilka lat wcześniej zniesiono podziały w szkołach, jednak na
każdym kroku chłopiec czuł, że jest inny, gorszy...
W piątej klasie, zupełnie niechcący, przyłapał kolegów bawiących się zapałkami.
Kolegów – „normalnych ludzi”. Gdy zaczęli na niego krzyczeć, uciekł. Po
godzinie cała szkoła stanęła w płomieniach. Samiir ugasił pożar. Dzieciaki
cieszyły się tygodniowymi feriami spowodowanymi osuszaniem i częściową odbudową
budynku. Samiira wydalono... Żadna szkoła nie chciała go przyjąć z takimi
aktami. Zresztą, wystarczyło to, że był mutantem, który przenosił się w trakcie
roku szkolnego. Każdy dyrektor wiedział, że to musiało być za karę, jeszcze
zanim otworzył teczkę z dokumentacją chłopca. Samiir miał wtedy jedenaście lat!
Jakim cudem udało mu się skończyć szkołę – trudno powiedzieć. Grunt, że
skończył. Jeszcze kilka razy zdarzały mu się „wypadki” z wywołaniem deszczu.
Nikt nie potrafił zrozumieć, że nie robi tego komuś na złość, żeby kogoś
zranić, uszkodzić coś, zniszczyć, ale dlatego, że jest to konieczne dla
ratowania życia, zdrowia, mienia. Nikt nie miał pretensji do strażaków
przyjeżdżających ugasić pożar, wszyscy z nienawiścią odnosili się do Samiira,
kiedy on zalewał płomienie. Jednak Samiir był silnym młodym człowiekiem, nie
poddawał się. Postanowił walczyć. Postanowił, że będzie normalnym człowiekiem,
że nigdy już nie usłyszy wyzwisk, nie poczuje się gorszy, jego rodzice nie będą
musieli się wstydzić wśród znajomych, że ich syn jest inny...
Dostał się na studia. Na uniwersytet stworzony dla mutantów - przez mutanty.
Poznał tam wiele osób do niego podobnych, borykających się z tymi samymi i
podobnymi do niego problemami. W szkole znał wiele takich dzieci – nie
rozmawiały jednak ze sobą o swoich kłopotach i rozterkach; każdy bał się i
wstydził, mając w pamięci zaczepki innych dzieci. Tutaj zaś Samiir mógł
podzielić się swoim bólem, żalem, swoją samotnością w tej globalnej wiosce.
Tutaj też zrozumiał, że wcale nie chce być normalny – bo normalni ludzie są
nietolerancyjni, nienawidzą się nawzajem, gonią za pieniądzem, zapominając, co
jest naprawdę ważne, i nie potrafią pogodzić się z tym, że ktoś może dokonać
czegoś więcej. Samiir nie chciał stać się jednym z tych „zwykłych”.
Po skończeniu uniwersytetu wrócił do rodzinnego miasta i tam starał się dostać
pracę. Niestety... był mutantem... Poznał również Ashę. Wiedziała, że nie jest
taki, jak większość jej znajomych, jak jej rodzina, jak ona sama. A jednak
potrafiła go pokochać. Długi czas ukrywali przed światem swój związek, z obawy
przed reakcją środowiska. To Samiir bał się, że Asha zostanie wyklęta przez
rodzinę. Kochał ją i nie chciał dla niej tego bólu. Nie chciał go też dla
siebie. Spotykali się niecałe dwa lata. Gdy ich miłość wyszła na jaw,
rzeczywistość tych dwojga młodych ludzi stała się gorsza od piekła. Po kilku
tygodniach stawiania oporu rodzinie i środowisku, Asha popełniła samobójstwo.
Nikt nie miał wątpliwości, czyja to wina... Zraniony, oskarżony o doprowadzenie
do śmierci ukochanej kobiety, wyjechał. Wsiadając do ślizgacza powiedział
rodzicom, że nie wróci, póki nie odnajdzie celu w życiu. Minęło sześć lat. Nie
wrócił...
Stał w oknie szpitalnego pokoju. Po drugiej stronie plastikowej szyby leżał
umierający człowiek. „Normalny” człowiek. Pielęgniarka zmieniała kroplówkę.
Xavier Thiers miał dziewiętnaście lat. Urodził się z chorym lewym płucem –
lekarze orzekli, że po kilku latach przestanie ono funkcjonować i chłopiec
będzie musiał przejść przeszczep. Niestety, w krytycznej chwili nie znaleziono
dawcy i Xavier, w wieku siedmiu lat, otrzymał sztuczne płuco. Chłopiec był mało
odporny i często chorował. Nie ominęła go również epidemia grypy panująca
ostatniej zimy we Francji. Nie doleczona choroba dawała się we znaki jeszcze
przez kilka kolejnych miesięcy. Orzeczenie lekarza było dla Xaviera wyrokiem –
wirus zaatakował prawe płuco. Trzy miesiące... Trzy miesiące życia, jeśli nie
znajdzie się odpowiedni dawca. Rodzice chłopca nie mogli oddać mu swoich
organów – oboje mieli grupę krwi A (heterozygotyczny genotyp LAl), natomiast
ich syn – 0 (genotyp homozygotyczny ll).
Rozpoczęły się poszukiwania dawcy – walka z czasem. Walka o życie chłopca.
Samiir przeczytał o Xavierze w gazecie. Od razu pomyślał, że jest idealnym
dawcą – jako mutant nie musiał obawiać się komplikacji życia z jednym tylko
płucem – jego organizm dostosowałby się do tej sytuacji szybko. Po kilku dniach
Samiir czułby się jak przed operacją. Poza tym, zmutowane krwinki były
jedynymi, które mogły zostać zaakceptowane przez osoby mające grupę krwi 0. Już
przed kilkoma laty dowiodły tego badania przeprowadzone przez Bastiana
Schmidta, znajomego Samiira z uniwersytetu. Po konsultacji z kolegą, Samiir
skontaktował się z lekarzem prowadzącym i zaoferował pomoc. Następnego dnia,
poznał rodziców Xaviera. Nigdy wcześniej nie przeżył takiego szoku, jak tamtego
dnia. Postawieni przed wyborem – dać synowi płuco od mutanta, co było jedyną
możliwością utrzymania chłopca przy życiu, czy pozwolić u umrzeć w tak młodym
wieku – państwo Thiers wybrali drugą opcję...
- Pamiętnik. Otwórz.
Zapisuj – Gdy mnie widzą, odwracają głowy. Ich syn umiera. Za kilka dni będą
musieli zapłacić za jego trumnę. Wolą pozwolić mu odejść, niż „zabrudzić go”
moją krwią. W czym jestem od nich gorszy? Czy w ogóle jestem od nich gorszy?
Jestem taki sam, jak oni, taki sam, jak ich syn. Jestem człowiekiem! Takim
samym, jak oni, a jednak innym. Innym, bo potrafię więcej, bo moje ciało
potrafi dostosować się do cięższych warunków, bo potrafię wywołać deszcz, który
ratuje tę planetę... Jestem od nich inny, a jednak taki sam – przeżywam ten sam
ból, kiedy odchodzi ktoś bliski, modlę się do tego samego Boga, co oni, mam
dwie ręce, dwie nogi i... jedno serce, które cierpi. Wiedzą, że nie znajdą
innego dawcy. Żaden „normalny” człowiek nie może oddać Xavierowi swego płuca,
bo nie zostanie ono przyjęte przez jego organizm. Jedyną szansą dla tego
chłopca jest przeszczep od mutanta. Tylko od mutanta! Dlaczego zabierają mu
jedyną szansę na życie? Jakim prawem?! Komputer. Stop – otarł łzy zaciśniętą
pięścią. Spojrzał na zdjęcie Ashy. Odebrano mu kobietę, którą kochał. Sens w
życiu. Teraz, gdy znalazł nowy, znów to robiono.. – Zapisz. Zabili Ashę, teraz
zabiją Xaviera. Tylko dlatego, że jestem inny. Skoro jestem inny, to dlaczego
łzy płyną mi z oczu, jak każdemu z nich, dlaczego serce bije mocniej na jej
wspomnienie, dlaczego...? Nie jestem gorszy! Jestem taki sam! Chcę wrócić do
domu i móc stanąć przed moimi rodzicami, spojrzeć im prosto w oczy i
powiedzieć, że już nigdy nikt mnie nie wyśmieje, że już nikt nigdy nie wyrządzi
mi krzywdy swoim słowem, czy czynem. Że znalazłem sens w swoim życiu. Że nie
jestem już obcy na tej planecie... Chcę wrócić do domu!!!
Ciekawe opowiadanko ;)
OdpowiedzUsuńWidzę, że lubisz pisać. Czy w takim razie zechciałlabyś zajrzeć na [mythical-school]? Zapraszamy do wspólnego pisania :D
Serdecznie pozrawiam.
Czytam i myślę o filmie Elfenlied... Ciężko uwolnić się od porównań. A pomysł jest ciekawy i nosny, chociaż uważam to raczej za szkic, z którego dałoby się rozwinąć kilkadziesiąt świetnych opowieści
OdpowiedzUsuń