Wydawnictwo: Poligraf
Brzezia Łąka 2010
Oprawa: miękka
Liczba stron: 259
ISBN: 978-83-88330-85-8
Zauważyłam, że w ostatnim czasie dużo moich recenzji zaczyna się od okładki. Ta nie będzie wyjątkiem od tej nowej reguły. Dlaczego? ponieważ wszystko zaczęło się właśnie od okładki "Latarnika". Latarnie morskie kojarzą mi się z trzema tematami. po pierwsze – z wakacjami spędzanymi nad polskim morzem. W czasach dzieciństwa, czyli słodkiego, beztroskiego okresu, kiedy największymi problemami były stłuczone kolana i koszulki poplamione jagodami. po drugie – z latarnią morską w Aleksandrii, która fascynowała mnie odkąd tylko zaczęłam uczyć się historii. Po trzecie z serialem "Heaven", którego jestem fanką i którego znakiem rozpoznawczym jest właśnie latarnia.
Ta z okładki książki Karola Kłosa przywołała na myśl właśnie tę ostatnią. Latarnię w Heaven... tajemniczym, trochę mrocznym miasteczku, w którym dzieją się różne niewyjaśnione rzeczy. Złe rzeczy. Troubles... Po okładce zaprojektowanej przez Izabelę Surdykowską-Jurek i Magdalenę Muszyńską spodziewałam się wewnątrz takiej właśnie historii. Z dreszczykiem, a jednocześnie melancholią i zapachem morza. Czy otrzymałam to, czego szukałam?
"Latarnik" budzi we mnie dziwne emocje. Trochę sprzeczne, trochę mieszane uczucia, których nie potrafię do końca wyjaśnić. Kiedy się w niego zagłębić, to ciężko się wyrwać. Gdy jednak książkę się odłoży, nie przyciąga już ona do siebie, nie jest tym magnesem, którego szukam w każdej powieści. Zresztą to nawet nie jest powieść, bo Karol Kłos stworzył coś podobnego do dziennika. Choć nie szukajcie w środku dziennych dat, nie liczcie na to, że odkryjecie, kiedy dokładnie dzieje się "akcja". Och, akcja... Z nią też bywa różnie. Czasami jest, nawet całkiem wartka i trzymająca w napięciu, jak choćby wówczas, gdy zaplatany w drut kolczasty, główny bohater nie wie, czy uciekać przed dzikiem, przez żołnierzem, który przyłapał go na nielegalnym wtargnięciu za ogrodzony teren, czy może po prostu ratować swój aparat – narzędzie pracy... Często jednak nie ma w tych wpisach żadnej akcji, a jedynie przemyślenia ich autora. Jedynie? Ne, to złe stwierdzenie. Właśnie te wewnętrzne myśli, spostrzeżenia dotyczące otaczającego świata i ludzi są w "Latarniku najważniejsze". To one tworzą niesamowity, trochę oniryczny, a czasem całkiem zabawny klimat.
Rozumiecie już, dlaczego pisałam o sprzecznych emocjach? Są fragmenty, które całkowicie urzekają – spostrzegawczością, celnością ocen, dystansem do siebie samego, humorem, mądrością... Są i takie, które trochę nudzą i niemalże wykrzykują pytanie: "Po co tu jesteśmy?". Na szczęście tych drugich jest mniej.
Od razu jednak ostrzegam, że "Latarnika" nie czyta się szybko. Nie jest to jedna z tych książek, które się po prostu pożera. Nawet, gdyby miał same rewelacyjne wpisy. Dlaczego? Ponieważ książka ta zmusza do przemyśleń. Nawet, gdy bawi do łez, nasuwa potok myśli, którego nie jesteśmy w stanie opanować, a to z kolei sprawia, że wolniej czytamy, częściej się zatrzymujemy, odkładamy lekturę na bok. Myśli błądzą gdzieś pomiędzy naszymi wspomnieniami sytuacji podobnych. Dlatego te niecałe trzy setki stron zajmą Wam znacznie więcej, niż jeden wakacyjny wieczór, czy dzień na plaży. Właściwie... to nie jest plażowa lektura. Zdecydowanie nie należy do grupy tych, które chętnie zabieram ze sobą na letni wypoczynek. Wolę słuchac szumu morza na żywo.
Ciekawa jestem, czy "Latarniczka", druga książka Karola Kłosa, będzie podobna. Po jej pobieżnym przejrzeniu można tak domniemywać, ponieważ znów pojawiają się dzienne wpis, opatrzone nie datami, ale kolejnymi numerami.
Jeśli chodzi o samo wydanie – jestem bardzo mile zaskoczona jakością tej książki.O okładce już było, nie pozostaje mi więc nic innego, jak zaprosić Was do zapoznania się z recenzją "Latarniczki", kiedy się (za jakiś czas) ukaże.
Za książkę dziękuję Autorowi
Książka przeczytana w ramach Wyzwania
Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńHmm..pomyślę, pomyślę :)
OdpowiedzUsuń