Fragment mojej recenzji został umieszczony na okładce powieści "Skazaniec. Z bestią w sercu" Krzysztofa Spadło


Moja recenzja została zamieszczona na okładce powieści "Wojownicy. Odwet Wysokiej Gwiazdy" Erin Hunter

Fragment mojej recenzji „Korony śniegu i krwi” został umieszczony na okładce powieści Elżbiety Cherezińskiej – "Niewidzialna korona"

sobota, 21 czerwca 2014

Smaki życia – Stacey Ballis

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Warszawa 2012
Oprawa: miękka
Liczba stron: 335
Przekład (z angielskiego) Agnieszka Myśliwy
Tytuł oryginału: Good enough to eat
ISBN: 978-83-7839-374-0







Forest Gump twierdził, że życie jest jak pudełko czekoladek. Nigdy nie wiemy, na co trafimy. Idealnie pasuje to do Melanie, głównej bohaterki "Smaków życia". Właściwie miała wszystko – świetną pracę jako prawniczka, dobre wykształcenie, piękny dom. Męża, który ją kochał, uwielbiał i któremu zupełnie nie przeszkadzało, że ma za żonę grubaskę. Tak, prawdziwie grubą kobietę. Postanowiła jednak schudnąć. Wzięła się za siebie, zmieniła dietę, tryb życia, a w końcu pracę. Rzuciła intratne stanowisko i założyła własny bar ze zdrową żywnością. Wszystko wyglądało cudownie. Aż pewnego dnia jej mąż oznajmił, że ma inną i to koniec. Trach, ciach i po wszystkim. Dziesięć lat życia... Najgorszego dowiedziała się trochę później. Otóż jej wspaniały Andrew nie odszedł do jakiejś tam innej. Jego ukochaną okazała się była szefowa Mel, na dodatek jeszcze grubsza od niej. Po prostu Andrew uwielbia tłuszczyk na... swoich kobietach. I jak tu nie przestać wierzyć w szczęście, jak tu być dumnym ze swych osiągnięć? I jak do tego wszystkiego utrzymać dopiero co rozpoczęty biznes, który ma się teraz stać jedynym źródłem dochodu? Melanie staje na rozstajach dróg i przyjdzie jej podjąć wiele ciężkich decyzji. Być może jest jednak światełko w tunelu, być może znajdzie czekoladkę, która jej zasmakuje, a jednocześnie nie spowoduje efektu jo-jo.
Ballis opowiada nam o kobiecie, której udało się osiągnąć to, co dla wielu "grubasek" jest po prostu niemożliwe. Bo nie chodzi przecież tylko o to, by schudnąć, ale by utrzymać wagę i nadal czerpać radość z życia i... jedzenia. Akurat wiem, co piszę, bo sama borykałam się z tym problemem. Nie na takim tragicznym poziomie, jak Mel, ale jednak. Historia, którą czytamy nie jest jednak specjalnie zawikłana. Można by powiedzieć, że to dobre weekendowe czytadło z momentami, które są rzeczywiście świetne literacko. Momentami. Bo autorka potrafi zbudować ciekawe sceny, trzymać w napięciu i właściwie niewiele pisząc o jedzeniu sprawić, by czytelnikowi ciekła ślinka. Niestety sceny takie pojawiają się tylko od czasu do czasu, a pomiędzy nimi jest po prostu zwykłe czytadło. Czy to źle? Nie, ja się niczego więcej nie spodziewałam. Potrzebowałam miłej lektury, która oderwie mnie na chwilę od ciężkiej pracy, pozwoli nakarmić wyobraźnię i tyle. Czy nakarmiłam? Tak, choć specjalna uczta to nie była. Miałam nadzieję na jakieś nowe, fantastyczne przepisy, które zagoszczą w mojej kuchni, ale niestety niczego takiego nie znalazłam. Niby z tyłu książki jest około 30 stron z przepisami, ale żaden mi nie przypadł do gustu. Są zbyt amerykańskie, mimo tego, że niby mają być zdrowe, wydają mi się strasznie sztuczne. Moja kuchnia jest bardziej naturalna i zapewne zdrowsza. Szkoda, ale bywa. Z pewnością nie jest to Marlena de Blasi.
A sama historia? Jest ciekawa, choć może nie wciągająca. Postaci przypadły mi do gustu. Szczególnie nieco szalona Nadia i równie interesujący Kai. Nathan też miał swoje chwile. Chyba tak naprawdę najsłabiej wypadła główna bohaterka, która mimo swoich czterdziestu lat była straszliwie naiwna, choć trzeba jej przyznać, że też i zaradna życiowo. Z Melanie najbardziej lubiłam... jej wpisy dotyczące dzieciństwa i jedzenia, które pamięta z pierwszych lat swego życia. Te anegdotki, które rozpoczynały każdy rozdział były naprawdę świetne.
Książka ma prześliczną okładkę, która to właśnie zachęciła mnie do tego, by po powieść w ogóle sięgnąć. Poza tym trzeba przyznać, że korekta i redakcja również spisały się na medal. Szkoda jedynie, że książka nie pachnie barem Melanie.
Czy polecam? Owszem – jako przyjemne czytadło na weekend czy też wakacje. Nie spodziewajcie się tam wielkiej filozofii i ukrytego drugiego dna, chociaż trzeba powieści oddać, że miewa naprawdę wyśmienite fragmenty.



Książka przeczytana w ramach Wyzwania

3 komentarze:

  1. Terrific post but I was wanting to know if you could write a litte more on this topic?

    I'd be very thankful if you could elaborate a little bit further.
    Cheers!

    my webpage :: Foundation repair Indianapolis

    OdpowiedzUsuń
  2. No proszę, nie spotkałam się jeszcze z taką fabułą. Myślę, że takie coś warto przeczytać. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Well, yes - I'm gonna try to right more on the topics in my next reviews. U've got my word :)

    OdpowiedzUsuń