Witam
;)
Dzień dobry.
Zacznijmy
klasycznie, czyli od początku. Kiedy zaczął Pan pisać?
To był rok 1982 i od razu zmierzyłem się z
trudniejszą formą, napisałem powieść. Ciężkie wyzwanie pod wieloma względami,
maszyna do pisania Łucznik, proszę nie mylić z maszyną do szycia i każda większa
pomyłka mściła się pisaniem strony od nowa. Książka liczyła sobie dobrze ponad
dwieście stron, a w niej… – konflikt nuklearny i garstka ludzi organizujących
ucieczkę z Ziemi. Pomysł niezły, wykonanie już gorsze – tak to oceniam po
latach. Trzeba było to dopracować, ale nikt mnie nie ukierunkował, nie
podpowiedział, co poprawić. To były inne czasy, jedynie kilka wydawnictw i małe
pole manewru przy próbie wydania, poległem. Teraz trochę żałuję, że za szybko
się poddałem. Za drugim podejściem już było inaczej. Po pierwsze zacząłem pisać
opowiadania, lepsze, gorsze, ale w myśl powiedzenia – trening czyni mistrza – szkoliłem
warsztat. Napisałem ich sporo i wróciłem do powieści.
Co
jest największym atutem książek Pana autorstwa?
To jest trudne pytanie. Co dla jednego odbiorcy
jest atutem, to dla drugiego może być wadą. Nigdy wszystkich nie zadowolę.
Zawsze mówię, że książki piszę dla czytelników, bo pisanie dla siebie nie ma
dla mnie sensu. Mogę śmiało powiedzieć, że w moich powieściach mnóstwo się
dzieje i dobrnięcie do ostatniej strony nie jest dla czytelnika wielkim
wyzwaniem. Chcę czytelnikowi dać ciut relaksu, oderwać go od trudów codziennego
życia, pozwolić zapomnieć się na chwilę i przenieść do innej krainy, nieraz
ciut zaczarowanej. „UT”, „Posiadłość w Portovenere” są takimi książkami. Prócz
tego podrzucam skrycie, a innym razem jawnie pewne zagadnienia, informacje
zmuszające odbiorcę do własnych przemyśleń. Staram się, żeby lektura moich
książek to nie był tylko i wyłącznie relaks, ale przy okazji coś jeszcze, jakaś
wartość dodana.
Kiedy
znajduje Pan czas na pisanie?
Z tym różnie bywało. Kiedyś jeden z dziennikarzy
Gazety Wyborczej zatytułował wywiad ze mną „Żona klnie, a ja piszę”, to
trafnie odzwierciedla sytuację pisarza. Coś powstaje czyimś kosztem. Kiedy
piszę nową powieść to wtedy odrywam się od rzeczywistości, żyję tylko książką.
To jest wielkie wyzwanie dla mózgu, trzeba wszystko zaprojektować, zbudować
głównego bohatera, intrygę, zazębiające ją koła, to wszystko musi się kupy
trzymać i ja to muszę mieć w głowie. Nie potrafię pracować z notatkami, cała
powieść jest tylko i wyłącznie w mojej głowie i dopiero wtedy przelewam ją na
papier.
Proszę teraz nie oczekiwać, że przyznam się do
ćpania, picia gorzały, czy do pochłonięcia wywaru z kilograma liści herbaty.
Nic z tego. Nie ma używek, nie ma żadnych dopalaczy. Lubię pukać palcami w
klawiaturę i mam pretekst, bo taka powieść to pół miliona znaków, lub więcej. A
tak już na serio, przecież to jest taka zabawa w pana Boga. Tworzę ludzi, daję
im osobowości, nieraz kieruję nimi niczym marionetkami, jestem panem ich życia
i śmierci. Czy to nie jest piękne? To jest naprawdę super zabawa, a jeszcze
jest piękniej, kiedy w to wszystko wkręcę czytelnika. :)
Co
Pana inspiruje? Powoduje, że siada Pan i pisze?
Oczywiście podstawą jest pomysł. Później wszystko
idzie jak z płatka. Tworzę przysłowiowego Kowalskiego, daję mu duszę i ciało.
Oczekuję od niego czegoś i on ode mnie. Nie mogę go tak zostawić, jestem mu
winien zbudowanie jego historii. Daję mu charakter, lepszy gorszy, ważne, żeby
mieścił się w szablonie, bo kiedy za bardzo wyjdzie poza jego ramy nie będzie
akceptowany przez czytelnika, nie polubi go, bo nie znajdzie w nim cząstki
siebie samego. Teraz Kowalski musi zapracować na siebie. Ja mu tylko pomagam,
nadzoruję jego zachowania, nieraz ustawię do pionu. Jednak wciąż go lubię, bo
jeśli autor przestaje darzyć sympatią swojego bohatera to historia zaczyna kuleć.
To wszystko muszę jak najszybciej utrwalić na papierze i dlatego siadam i
piszę.
Ile
czasu zajęło Panu napisanie „Mężczyzny z tatuażem”?
To było najbardziej zwariowane moje literackie
przedsięwzięcie. Skończyłem pisać „Posiadłość w Portovenere” i doszedłem do
wniosku, że czas spróbować czegoś innego. Romans stanowczo odrzuciłem, pisanie
o miłości to było wbrew mojej naturze. Może napisać powieść sensacyjną? Czemu
nie, to jest jakieś wyzwanie, inna konstrukcja, inne wymagania odnośnie tempa
akcji, to mogło być to. Tak jak zawsze chciałem jednak coś w swojej książce
przekazać, czymś zaciekawić, sprawić to, żeby czytelnik choć na chwile się
zadumał. Kilka dni przemyśleń i zaczęło coś w głowie kiełkować. Miałem
bohatera, mroczne tajemnice Watykanu i nieraz bardzo skomplikowane relacje
niemiecko żydowskie. Teraz wystarczyło to tylko powiązać. „Mężczyzna z
tatuażem” powstała bodajże w miesiąc. Mogę tu pomylić się o kilka dni.
Następnie leżakowała niczym wino około roku i zabrałem się za poprawki. To trwało
około dwóch tygodni.
Wiem,
że lubi Pan dobre filmy, muzykę, szybką jazdę samochodem i podróże. Skąd takie
pasje i jak wpływają na Pańską twórczość?
Faktycznie, kocham film, dobrą muzykę filmową,
nieraz szaleńczą jazdę samochodem i podróże. W filmie urzeka mnie bogactwo
przekazu, od muzyki, poprzez przestrzeń, efekty specjalne, a kończąc na
plastyce postaci. Jazda samochodem podkręca mi adrenalinę do maksimum, to jest
prawdziwy odlot. Podróże zaś wietrzą mój umysł i tworzą miejsce na nowe
pomysły. :) Wracając do filmu, to kilka lat temu napisałem parę scenariuszy,
które być może kiedyś doczekają się realizacji. Nie wiem, skąd się biorą moje
pasje, może ich zalążkiem jest moja niespokojna dusza, pochodzenie, wciąż
szukam nowych wyzwań, staram się realizować w różnych dziedzinach. Proszę mi
wierzyć, trudno byłoby je zliczyć. Ostatnio pasjonuję się architekturą i według
własnego projektu wykonałem skomplikowane konstrukcyjnie schody i nie mniej
zaawansowany technicznie piętrowy taras, wszystko z drewna. Moje pasje wciąż
mnie nakręcają. :)
Jaką
literaturę najbardziej lubi Pan czytać i dlaczego?
Obecnie jedyną literaturą, którą czytam są
instrukcje obsługi urządzeń domowych i często ich nie rozumiem, tyle tam
dziwnych nowych słów. Owszem, do tej pory pochłonąłem mnóstwo powieści, ale
teraz mało czytam. Nie dlatego, że nie mam na to czasu, ale żeby bezwiednie nie
przejąć nawyków innego pisarza. Mam swój styl, ponoć rozpoznawalny i to jest
skarb, który muszę chronić. Odnośnie ulubionych książek to kocham starą
gwardię, czyli Mann, Remarque, Hemingway, Waltari i wielu innych. Z polskich
pisarzy uwielbiam Sienkiewicza, Lema. W książkach Sienkiewicza czuć nawet
zapach ukraińskich stepów, w dziełach Manna, Remarqua, Hemingwaya jest to „coś”,
czego nie widzę u większości współczesnych pisarzy. Wyrosłem na tej
literaturze, ona pomogła mi się ukształtować, pomogła zrozumieć świat. Trudno
jest mi nie napisać kilku słów o Mika Waltari. Jego książki są mi duchowo wyjątkowo
bliskie, a „Egipcjanin Sinuhe” jest według mnie najlepszą książką na temat
starożytnego Egiptu.
Pana
ulubiona książka z dzieciństwa to…
Bajki i to kilku autorów, ale głównie Andersen i
bracia Grimm. To są te pierwsze książki, później był Sindbad Żeglarz, Dzieci z
Bullerbyn, Przygody Tomka Wilmowskiego, powieści Karola Maya, Juliusza Verne’a.
Trudno wymienić wszystkie, tyle ich przeczytałem, większość wspaniałych. Ona
pobudzały moją wyobraźnię, sprawiały, że życie nabierało ciekawych barw.
Możliwe, że ich lektura daje dziś wymierne efekty w postaci moich powieści.
Ulubiona
książka własnego autorstwa to…
Na dzień dzisiejszy to jest powieść
„Transplantacja”, która powinna się ukazać w kwietniu przyszłego roku. Mogę
jedynie zdradzić, że mój bohater byłby wspaniałym kolegą profesora Religi, choć
jego podejście do przeszczepów jest ciut inne. :) Jest to pierwsza powieść, kiedy byłem zmuszony
zwrócić się o konsultacje do specjalistów z dziedziny medycyny. Jeśli chodzi o
ulubioną książkę z już wydanych, to na pierwszym miejscu stawiam „UT”. Powieść
ukazała się w 2012 roku i przemknęła niczym meteor, prawie niezauważona, a
szkoda. Mam jednak nadzieję, że jak gwiazda betlejemska jeszcze powróci. Inspiracją
do jej powstania była moja wyprawa do Toskanii. Wtedy narodził się pomysł, żeby
mały podupadły toskański hotelik stał się niemym świadkiem wielu ciekawych wydarzeń.
To
może jeszcze ulubiony film.
Film to jest temat rzeka. Trudno jest mi wskazać
ulubiony film. Lubię oglądać wszystkie gatunki, od komedii po dramaty
psychologiczne. Cenię świetny pomysł, realizację, grę aktorską, no i oczywiście
muzykę wciąż traktowaną po macoszemu w polskim kinie. Te wszystkie składniki
tworzą film, a jeśli są świetne, to wtedy powstaje arcydzieło. Wymienię kilka
filmów, które wywarły na mnie duże wrażenie. Pierwszy z nich to „Odyseja
kosmiczna 2001”. Pamiętam, że pierwszy raz oglądałem ją w kinie. Bezpośrednio
po jej obejrzeniu byłem bardzo zawiedziony, uważałem że głupio wydałem
pieniądze kupując bilet i zmarnowałem czas. Kiedy wróciłem do domu wciąż
myślałem o filmie, w nocy nie mogłem zasnąć, a rano stwierdziłem, że to był
najlepszy film jaki dotąd widziałem. Taka metamorfoza nie przytrafiła mi się
nigdy więcej. Przy okazji trudno nie wspomnieć o „Gwiezdnych Wojnach”, Obcym,
komediach z Louisem de Funesem, czy filmach Polańskiego. Z polskich filmów
bardzo lubię „Dzień świra”, filmy Barei i jeszcze kilka kultowych pozycji.
Pyta
Pan retorycznie: „Jak walczyć z przyjemnymi nałogami?”. No właśnie – jak?
Ja wiem, jak z nimi walczyć. Kiedyś byłem
palaczem, ale to już historia i to od lat. Trzeba dokonać wyboru między
krótszym, a dłuższym życiem. Kiedy jest się młodym, o tym się nie myśli, ale z
wiekiem sytuacja diametralnie zaczyna się zmieniać, zaczynamy bardziej cenić
zdrowie i życie. Sama walka z przyjemnym nałogiem może być ciekawa, bo to
zawsze jest wielkie wyzwanie, próba charakteru. Oczywiście mówiłem o
szkodliwych nałogach, bo są i takie, które aż tak nam zdrowia nie rujnują.
Wtedy może nie warto z nimi walczyć? :)
Jest
Pan autorem kilku książek. Dlaczego „Mężczyznę” postanowił Pan wydać pod
pseudonimem, skoro wcześniejsze pozycje wydane są pod Pańskim nazwiskiem?
Pisarz ma ten przywilej, że może kilka razy
debiutować, oczywiście żartuję. Od lat wciąż analizuję specyfikę polskiego
rynku i nie tylko księgarskiego. Polacy często z większą chęcią sięgają po obce
wyroby, nie mają zaufania do swoich producentów, twórców. To źle, ale ja tego
nie zmienię. Tę teorię potwierdzają niektóre komentarze pod recenzjami
„Mężczyzny z tatuażem” w których internauci szczerze wyznali, że do sięgnięcia
po książkę skłoniło ich obco brzmiące nazwisko, że po powieść sensacyjną
polskiego pisarza nigdy by nie sięgnęli. Inną sprawą jest gatunek literacki tak
odmienny od moich pozostałych książek. Jack Sharp pisze powieści sensacyjne, a
Jacek Ostrowski pozostałe.
O sobie
mówię, że jestem „kocią mamą”. Wiem, że Pan hoduje psy. Jest Pan takim „psim
tatą”?
Raczej jestem ojczymem. Nie poświęcam im tyle
czasu, na ile zasługują i mam z tego powodu duże wyrzuty sumienia. Mam nadzieję,
że w niedalekiej przyszłości poprawię się.
Co
skłoniło Pana do napisania „Mężczyzny z tatuażem”? Wiem, że to jedyny Pański
utwór w tych „klimatach”.
Jak już wcześniej wspomniałem to była chęć
spróbowania czegoś innego. Czytając opinie na temat powieści można stwierdzić,
że mi się to udało. Jednak nie wiem, czy Jack Sharp napisze następną książkę.
Być może jakaś Jadwiga Goździk napisze „Miłość nad przepaścią”? Kto wie. :) Na dzień
dzisiejszy powraca Jacek Ostrowski z nową powieścią „Transplantacja”, a co będzie
za rok, to sam nie wiem.
Co
myśli Pan o współczesnej polskiej literaturze? Jak widzi jej rozwój w
najbliższych latach? Będzie dobrze, czy nie?
Raczej unikam wypowiadania się na temat innych
pisarzy i dlatego powiem ogólnie. Według mnie w polskich książkach jest za dużo
brutalności, seksu i wulgarności, a za mało treści, proporcje są zupełnie
zachwiane. Wydaje mi się, że nie tędy prowadzi droga do serca czytelnika, ale
może się mylę, może jestem niedzisiejszy w swoich poglądach. Jednak jeśli ten
trend się utrzyma to niebawem wraz z kryminałem otrzymamy słoiczek z krwią
ofiary i reklamówkę z jej głową. Czy na pewno jest to dobry kierunek?
Dziękuję
bardzo.
Zapraszam serdecznie do zapoznania
się z recenzją „Mężczyzny z tatuażem” na Dune Fairytales:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz