Fragment mojej recenzji został umieszczony na okładce powieści "Skazaniec. Z bestią w sercu" Krzysztofa Spadło


Moja recenzja została zamieszczona na okładce powieści "Wojownicy. Odwet Wysokiej Gwiazdy" Erin Hunter

Fragment mojej recenzji „Korony śniegu i krwi” został umieszczony na okładce powieści Elżbiety Cherezińskiej – "Niewidzialna korona"

środa, 16 maja 2012

Księżniczka - Andrzej Pilipiuk

Bractwo Drugiej (a może zgodnie z jego nomenklaturą, Pierwszej?) Drogi i łowcy wampirów to tylko niektóre przeciwności, z którymi muszą się borykać nasi bohaterowie.
Kraków, prywatne liceum dla dziewcząt, klasa maturalna. W ławce siedzi Monika – księżniczka żyjąca od tysiąca dwustu lat. Przy tablicy stoi Stanisława Kruszewska – lektorka francuskiego, która ma na swoim koncie ponad cztery stulecia doświadczeń. Na następnej lekcji będą mieć informatykę z jej kuzynką, Katarzyną, która wcześniej pracowała nad supertajnym projektem dla CBŚ (i nadal posługuje się swoim starym identyfikatorem, nie wspominając już o dojściach, jakie ma w służbach specjalnych). Kolejną godzinę spędzą, ucząc się od zagranicznego nauczyciela nauk przyrodniczych, którym jest nie kto inny, jak nasz poczciwy mistrz Michał Sędziwój z Sanoka – alchemik, który stworzył kamień filozoficzny i dał moc przedłużania życia między innymi Stasi (nie mówiąc już o tym, że zastąpił na tym stanowisku szalonego profesora, który chciał zatruć swe uczennice wirusem czarnej ospy po to tylko, by otrzymać za to pieniądze od Światowej Organizacji Zdrowia – za zlokalizowanie ryzyka). Oj, oj – któż to jeszcze przybędzie do tej naszej byłej stolicy?
Młody Węgier Laszlo chce w końcu zabić swego pierwszego wampira – tak, jak robili to jego przodkowie. Śledzi księżniczkę Stiepanowic już od jakiegoś czasu, jednak ciągle mu się wymyka. Tym razem nie popuści i stanie się prawdziwym pogromcą. Początkowo sam, później z pomocą starego Arminiusa Vamblery (prototyp Abrahama van Helsinga, sic!), który ma już na swoim koncie kilka krwiopijczych potworów (i, niestety, dwie tragiczne pomyłki).
Rzez w tym, że nasza śliczna blondyneczka nie zdaje sobie prawy z czyhającego niebezpieczeństwa, a zamachy, z których cudem chyba uchodzi z życiem zdają się nie być skierowane przeciwko niej. To jednak nie wszystko – ktoś szalony poluje na Sędziwoja. I to nie byle kto, ale stare Bractwo, które od wieków stara się zdobyć tajemnicę czerwonej tynktury i wiecznego niemal życia. Mają swoje sposoby, które nie są ani delikatne, ani dyskretne. Choćby walki na miecze w centrum Krakowa.
Nie zapomnijmy jeszcze o niesamowitym Golemie (kto nie wie, co to za ustrojstwo, niech doczyta, bo naprawdę warto) i ożywającej w podziemiach muzeum archeologicznego (sic!) mumii Mefer-Neczer Tota.
To także rewelacyjnie pokazane śledztwo – rany, że też policjanci w Polsce ukazywani są zawsze jako przygłupy. Jeśli by tak prowadzono wszystkie śledztwa i dochodzenia, to chyba mielibyśmy puste więzienia i zerowy problem z opłacaniem życia więźniom. W każdym razie – można się przy tych scenach naprawdę szczerze uśmiać i trzeba oddać autorowi, że pomysł miał genialny.
W „Księżniczce” więcej jest scen takich, jakie znamy z filmów akcji – tu wybuch w podziemiach Krakowa, tu walka na miecze i szable (mistrz nie znosi mieczy, polska szabelka jest dla niego oznaką patriotyzmu i przywiązania do tradycji, nie mówiąc już o tym, że okazuje się znacznie bardziej skuteczna), w końcu strzelanina, która naprawdę trzyma w napięciu i do końca nie jest pewne, która strona zwycięży. Porwanie Moniki przez łowców wampirów, którzy zamierzają ją zabić też, jakby przeniesione z dużego ekranu. Mniej takich okazji do szukania, jak w „Kuzynkach” (chociaż wątek dotyczący starej biblioteki rabina jest naprawdę wyśmienity). W każdym razie czy to dobrze, czy źle – trudno powiedzieć. Ja się cieszę, że nie jest to po prostu kalka pierwszego tomu – trochę inny styl pozwala się nie znudzić.
Zakończenie to prawdziwy majstersztyk – trzyma w napięciu właściwie do ostatniego zdania, a to już naprawdę niesamowite, zważywszy, że… Nie powiem, ale to ostatnie jest raczej sielskie, niż tragiczne – przynajmniej dla tych, którzy pozostali przy życiu.
Mniej literówek – muszę przyznać, ale nadal przynajmniej kilkanaście znalazłam. Na szczęście korekta nie przespała już kropek na końcach zdań. Jak w „Kuzynkach” – świetne ilustracje, które są naprawę ciekawym dodatkiem do całości. Piękna okładka – naprawdę na półce prezentuje się doskonale, chociaż osobiście do czytania wolę te w miękkich.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz