Młoda
blondynka z grubym warkoczem pracuje nad tajnym komputerowym projektem dla CBŚ.
Jej niemalże rówieśniczka jest lektorką francuskiego i nauczycielem wfu w
jednym w krakowskich prywatnych liceów dla dziewcząt. Śliczna szesnastoletnia
Serbka zostaje uratowana przez polski batalion KFOR przed niechybną śmiercią z
rąk żądnych krwi albańskich oprawców. Co łączy te trzy nadzwyczajne kobiety i
kim jest dziwny mężczyzna, który nosi się zgodnie z moda z przed stuleci i pojawia
się jednej z krakowskich piwnic, by pić piwo z wielkiego kufla?
Oj
dzieje się, dzieje. Tak się zaczytałam, że ledwie zauważyłam, iż sięgnęłam już
po drugi tom, a w ciągu jednego dnia połknęłam chybcikiem 300 stron.
Niespodzianek
co niemiara, zwrotów akcji wcale nie mniej. Wszystko napisane ładnym, ale
współczesnym aż do bólu językiem. Wartka akcja, nietuzinkowe postaci, wybory,
przed którymi stają też niełatwe. Powieść porywa i naprawdę nie można się od
niej oderwać. Nawet burczenie w brzuchu nie przeszkadza, nie powoduje
konieczności zajrzenia do lodówki – szkoda czasu na jedzenie, kiedy tyle się dzieje
w naszym grodzie Kraka.
Pilipiuk
świetnie buduje napięcie – nic dziwnego – w końcu jest jednym z najbardziej poczytnych
autorów w Polsce, a takim się nie staje bez powodu. Jako archeolog z
wykształcenia i historyk z zamiłowania nie szczędzi nam wielu ciekawostek z dziejów
pradawnych – w tak ciekawy sposób, że chyba nawet osoby naprawdę nielubiące
historii będą czuły satysfakcję. Opowieść snuje się w niesamowitym klimacie
pełnym podchodów i badań, nie tylko alchemicznych. Warzenie piwa, wędzenie szynki,
strzelanie z nagana, treningi z szablą,picie herbatki z samowaru na łące i
próby zyskania większej ilości kamienia filozoficznego to tylko niektóre z
atrakcji, na które natkniemy się na stronicach tej powieści.
Która
z postaci przypadła mi najbardziej do gustu? Trudno powiedzieć, ponieważ
wszystkie są na swój sposób wyjątkowe. Nawet antybohater, Dymitr, wywołał u
mnie pewne pozytywne odczucia i to nie tylko dlatego, że mam chorą słabość do
rosyjskich imion.
Podoba
mi się bardzo, że akcja powieści dzieje się w Polsce. Co prawda Krakowa nie znam
zupełnie (byłam tam przez dwa dni, w 1994 roku i nic nie pamiętam poza Dzwonem
Zygmunta i ulewnym deszczem), ale to nadal bardziej nasze podwórko, niż np.
Nowy Jork, czy Chicago (i znacznie łatwiej nadrobić braki w wiedzy
topograficznej i zwiedzić te zakątki). Nawet, kiedy pojawiają się zagraniczni
bohaterowie, to mają polskie korzenie, albo przynajmniej ich pobyt tutaj jest w
stu procentach uzasadniony, choćby wcześniejszymi doświadczeniami. Bohaterowie
są naturalni, mimo swoich niecodziennych zdolności – to nie tylko postaci
zapisane na papierze. Są różni, jak różni są prawdziwi ludzie. Każde z całą
masą ciekawych doświadczeń, niezależnie od tego, czy żyje od tysiąca, czy
dwudziestu kilku lat.
No
i mistrz Sędziwój – iście genialny i zacny człek. Pomagający mu dominikanie –
nawet jeśli spotykamy ich tylko dwa, czy trzy razy i właściwie jedynie przez moment
– tworzą wspaniały, nieco mroczny, klimat tajemnicy z przed wieków, pilnowanej
skutecznie przed wrogami w klauzurze.
Cóż
– olbrzymia, tłusta szóstka w dzienniku – taka, jaką zwykła stawiać Stasia Kruszewska.
Minusy?
Literówek sporo, brak kropek na końcach zdań razi w oczy. Korekta się nie
spisała. Liczyć pozostaje, że w nowszym wydaniu te błędy poprawiono.
No
i jeden podstawowy minus… Dlaczego tylko tyle stron??? Na szczęście są jeszcze
dwa kolejne tomy.
Warto również zauważyć, że Pilipiuk ma niesamowity dystans do samego siebie i środowiska, w którym żyje. Nie jeden raz w wesoły i trochę prześmiewczy sposób traktuje współczesną literaturę fantastyczną, której przecież jest jednym z głównych autorów w Polsce. Nie podając oczywiście swojego nazwiska prześmiewa jeden ze swych największych tytułów samego siebie natomiast nazywając Grafomanem. Zazdroszczę takiego podejścia :)
Zmykam
czytać ”Księżniczkę”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz