Wielki Tydzień (nie w
wymiarze religijnym – dla mnie Wielki). Zaczęło się od pożegnań, by w środę
rano przenieść się ostatecznie i na dobre z Poznania do Janek. Następnego dnia
– wernisaż Wojtka Siudmaka w Kielcach, a w piątek rano testy kompetencyjne w
ramach rekrutacji do nowej pracy. Działo się, oj, działo – czas jednak
nadszedł, by rozpocząć majówkę. Między grillowaniem, wygrzewaniem się na
słońcu, które godne jest środka lata, a rozpakowwaniem dorobku życia… nareszcie
chwila wytchnienia z książką. I to pozycją niebagatelną.
Wielki Tydzień poza
tym, że jest również Tygodniem biblijnym, był również Światowym Tygodniem
Książki i to z tej okazji Empik wydał tę… no właśnie – co? Zastanawiam się
przez cały czas, czy można o niej powiedzieć – antologia. Chyba jednak zbiór
opowiadań będzie określeniem nie tyle bezpieczniejszym i bardziej rozważnym, co
adekwatnym. Nijak bowiem mogłam znaleźć temat łączący (można by się uprzeć, że
jest to rok 2012, ale jednak w drugim opowiadaniu nie znalazłam żadnych faktów
wskazujących na to, szczególnie, że dzieje się ono na przestrzeni zapewne
dłuższej, niż jeden rok kalendarzowy) te pięć opowiadań, co wcale nie działa na
niekorzyść tej pozycji.
Pięć opowiadań, pięciu
utworów, pięć światów. Pokrótce o każdym z nich, by na zakończenie podsumować
książkę jako całość.
Jacek Dehmel i jego
„2012 – zdarcie tytanów” rozpoczyna przygodę z niesamowita polską literaturą.
Genialny pomysł na historię. Krótko, zwięźle i na temat, a jednocześnie,
chciałoby się powiedzieć, mistycznie. Jak to się stało, że bohaterowie sprzed
wieków powstają z martwych i współczesne armie nie potrafią sobie z nimi
poradzić? Która postać ze starych baśni i legend Est silniejsza? I jaką w tym
wszystkim rolę odegra ekspert – Skrzypło Robert? Szokująca historia z jeszcze
bardziej szokującym zakończeniem. Ciekawa konstrukcja i specyficzny język,
który może się nie podobać i drażnić – mi jednak przypadł do gustu. Ogólnie –
piątka… może nawet z plusem.
Małgorzata Kalicińska –
„Przypadki sekatorowej K.” to ciekawie opowiedziana historia miłości,
namiętności i porywów serca, które konkurują z przywiązaniem, lojalnością,
zobowiązaniami i dotrzymywaniem obietnic. Gdy tytułowa bohaterka nawiąże romans
zeznanym aktorem – wywróci do gór nogami nie tylko swoje życie. Czy senator
będzie w stanie wybaczyć jej te zdradę i jak bardzo zmieni go ona wewnętrznie?
Jeśli szukacie łatwych rozwiązań a la harlequin – tu takich nie znajdziecie.
Trzymające w napięciu opowiadanie zaskakuje na wielu płaszczyznach. Musze jednak
przyznać, że irytowała mnie trochę konstrukcja zapisu dialogów. Wkrada się tu
czasami istny chaos nieraz wychodzą z tego nawet komiczne sytuacje, choć
całości do komedii daleko, na ogół natomiast – łatwo się zgubić, co kto mówi i
trzeba bardzo uważać, żeby pewnych kwestii nie włożyć w usta innego bohatera.
Nie jest to rzewne romansidło, a jeśli zakręciła mi się pod koniec łezka, cóż…
nie tyle z powodu rozczulenia, co dojrzewania głównego bohatera, który przecież
do młodych już dawno nie należy. Ciekawe nawiązanie do klasycznej literatury - nie powiem, jakiego utworu konkretnie - szukajcie, a znajdziecie.
„Staruch” Rafała Kosika
był jednocześnie przerażający i… tak łatwo było przewidzieć zakończenie, że
byłam pewna, iż będzie inne, co trzymało jeszcze bardziej w napięciu.
Przeczytałam niemal na jednym oddechu. Mądre, przemyślane i świetnie napisane
opowiadanie o świecie, który sami sobie stworzyliśmy za kilkadziesiąt lat. Kim
jest tytułowy staruch? To po postu starszy pan, który nie jest w stanie znieść
emerytury w przyszłości, gdy smog utrudnia oddychanie i kondycja społeczeństwa
jest już doprawdy nie do pozazdroszczenia. Jak wielu jemu podobnych cofa się w
czasie, by dokończyć żywota w lepszym świecie. Problem? Młodzi nie chcą już
więcej staruchów, od których uzależniła się gospodarka, który „zabierają ich
powietrze”. Nie chcą staruchów, którzy la nich nie są już nawet ludźmi. Więcej
nie zdradzę, powiem jedynie, że to nie piękna historia młodego mężczyzny, który
jest inny od swoich rówieśników i traktuje „Starucha” lepiej. O nie. To gorzka
i smutna historia o staczaniu się naszego społeczeństwa, o tym, jak straszliwy
potrafi być człowiek człowiekowi. Mroczna wizja naszej starości, jeśli czegoś w
sobie dzisiaj nie zmienimy. Ku przestrodze i przemyśleniu. Kosik pisze pięknie
o rzeczach brzydkich i… rewelacyjnie się to czyta.
„Potęga wuzetki”
Zygmunta Miłoszewskiego wzrusza i… prowadzi nas przez ostatnie pięćdziesiąt lat
z życia Warszawy. Zaczyna się w roku 1962, by zakończyć zaledwie kilka miesięcy
temu. Głównych bohaterów spotykamy równo co dziesięć lat – począwszy od
oświadczyn, przez wszystkie kolejne ich rocznice. Piękna Warszawa, odbudowana z
gruzów, pachnąca wiosną i świecąca neonami. Warszawa smutna i płacząca, szara i
zmarznięta w czasie Stanu Wojennego. Warszawa znów odradzająca się, stolica
państwa wstępującego do Unii europejskiej. I w końcu Warszawa dzisiaj – starszy
pan zgodnie z obietnicą znów siada za stolikiem – niestety nie ma już dzisiaj
wuzetek i jedyne, co może zamówić do tiramisu. To już jednak nie to samo
ciastko – nie ma tej mocy, tej siły, tej potęgi. Świat się zmienia, ale serce
na zawsze zostało zranione i trudno jest wybaczyć. Wzruszająca to mało
powiedziane – ściska za serce, porusza jakieś nerwy, które nie tyle wyciskają
łzy, ile zapierają dech w piersiach i odbierają zdolność mówienia. Niesamowita,
urocza, mądra i… taka prawdziwa, że mogła się przytrafić każdemu. Kto wie –
może prawdziwa? Niezależnie od tego – zapadająca w pamięć i zachęcająca, b
czasem spojrzeć w przeszłość stolicy i okryć te urokliwe miejsca, które kiedyś
były dla Polaków dumą i kojarzyły się z wolnością, zwycięstwem i chyba przede
wszystkim z nadzieją „że teraz zawsze będzie już tylko lepiej i tylko
piękniej”.
Piąte opowiadanie – to,
na które cieszyłam się najbardziej – to „Złoty Dysk Azteków czyli trzej
geniusze, blondynka i Gołąb na krańcu świata” Beaty Pawlikowskiej. Zawód. Lubię
autorkę, nawet bardzo. Pisze przystępnie, a od kiedy słucham jej audycji
radiowych – kiedy czytam, wręcz słyszę jej głos, tempo, w jakim zwykła
opowiadać, akcenty, jakie kładzie w zdaniu. To ciekawe odczucia. Jednak tym
razem się zawiodłam. Nie porwała mnie jej historia. Właściwie przemęczyłam ją –
cztery dni mi to zajęło. Właściwie nie wiadomo, o co chodzi. Autorka nagle
pojawia się w Meksyku razem z… Einsteinem, Kolumbem, Hitlerem i Sherlokiem…
Jak? Nie wiedzą. Po co? Nie mają pojęcia. Jak to się skończy? Któż to wie –
historia urywa się nagle znanym i powszechnie nielubianym stwierdzeniem – „ciąg
dalszy nastąpi”. Nie – po tych czterech genialnych opowiadaniach, Pawlikowska
wypadła marnie i trochę smutno mi, że tak musze napisać. Chętnie poproszę ją o
autograf na zbliżających się targach książki, jednak zdecydowanie bardziej
będzie mi zależało na wpisie Kosika w tej pozycji książkowej.
Wrażenia ogólne –
pomijając, że nadal nie jestem pewna, czy wszystkie opowiadania można połączyć
tytułowa data 2012 – pomysł rewelacyjny, tym bardziej, że książka kosztuje
jedynie JEDEN grosz. Ładnie wydana, może trochę bym się przyłożyła do korekty,
ale co tam – naprawę nie było wiele literówek, czego często nie można
powiedzieć o bardzo drogich tomiskach. Mamy tu przekrój różnych gatunków – jest
fantastyka, jest romans, jest opowiadanie prawie-podróżnicze, jest coś, co
nazywam historyczną obyczajowością. Różni autorzy, różne gatunki, różne światy
– a wszystkie na swój sposób porywają (może, gdyby Pawlikowska była pierwsza,
czytałoby się ją znacznie lepiej?).
Idealna lektura na
majówkę – inteligentna, ładnie napisana, zaskakująca i –wygodna. 144 strony
wielkości A5, z miękką okładką – w sam raz do czytania na leżaczku, czy kocyku.
Okładka poza tym ciekawa i taka… energetyzująca. Polecam gorąco, nawet po
majówce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz