Fragment mojej recenzji został umieszczony na okładce powieści "Skazaniec. Z bestią w sercu" Krzysztofa Spadło


Moja recenzja została zamieszczona na okładce powieści "Wojownicy. Odwet Wysokiej Gwiazdy" Erin Hunter

Fragment mojej recenzji „Korony śniegu i krwi” został umieszczony na okładce powieści Elżbiety Cherezińskiej – "Niewidzialna korona"

środa, 23 maja 2012

Siewca Wiatru - Maja Lidia Kossakowska

Jak już kiedyś wspominałam – uwielbiam anioły. Zaczęło się lata temu od zauroczenia słodkimi barokowymi cherubinkami w złoconych przepaskach na biodrach i o złotych skrzydełkach. Później już bardziej dojrzale zaczęłam czytać o tym, kim i skąd są, jaka jest wśród nich hierarchia i tak dalej. Nie mogłam więc przejść obojętnie obok półki, z której spozierał na mnie posępnie… ciemnowłosy anioł w skórzanej kurtce, z metalowymi skrzydłami i olbrzymim mieczem.
„Siewca Wiatru” to chyba moja pierwsza powieść fantastyczna traktująca o aniołach. Później pojawiła się seria „Upadłych” Lauren Kate i „Angelologia” Danielle Trussoni. Dlaczego teraz mi się przypomniało o „Siewcy…”? Sama nie wiem – szczególnie, że… Nie, to zostawię na zakończenie.
Nie jest to recenzja „na świeżo”. Mam jednak zwyczaj notowania sobie różnych myśli związanych z przeczytanymi książkami, szczególnie, jeśli wywarły na mnie pewne wrażenie, więc nie jest to również tekst o powieści zupełnie zapomnianej, choć – jak zaznaczyłam na początku – minęło już trochę czasu, odkąd odłożyłam „Siewcę Wiatru”.
O tej powieści Mai Lidii Kossakowskiej napisano już wiele, nie zamierzam więc specjalnie rozwodzić się na treścią (z reszta zawsze staram się tego unikać, by nie opowiedzieć Wam wszystkiego, a czasami bardzo ciężko jest wyczuć granicę). Każdy chyba jest mniej więcej zorientowany w kwestii tego, że „Siewca Wiatru” traktuje o aniołach, które mają do zgryzienia nie lada ciężki orzech – oto Bóg opuścił stworzony przez siebie świat i po prostu… odszedł. Co zrobić? Powiedzieć o tym niewtajemniczonych, czy utrzymać ten sekret w jak najmniejszym gronie? I jak sobie poradzić w chwili, kiedy zbliża się ten najważniejszy, sądny dzień, a Boga po prostu nie ma? Kto stawi czoła siłom mroku, kto pokona Cień?
Głównymi bohaterami są archaniołowie Garbyś, Michaś, Razjel, Rafał… Oj, oj – nie mogę wybaczyć Kossakowskiej tych zdrobnień. Być może chciała ich za bardzo upodobnić do ludzi. Nie wiem, co nią kierowało, ale mnie straszliwie raziło. Nie – nie jestem sztywna – zupełnie nie przeszkadza mi, że nasi bohaterowie piją, palą, przesiadują w karczmach i czasami bardziej przypominają rozbójników na średniowiecznych drogach, niż byty anielskie. Ale te zdrobnienia… Cóż, wyróżniają się z pewnością wśród pozostałych angelologicznych dzieł, które miałam w rękach. Nazywanie Lucyfera Lampką – choć językowo uzasadnione – również wydaje mi się nieco zbyt wymyślne.
Natomiast nie ma niczego śmiesznego i rażącego w postaci, która zdecydowanie najbardziej przypadła mi do gustu i – przypuszczam – w zamyśle autorki miała się uplasować na pozycji głównego bohatera. Daimon Frey, który przyciąga magnetyzującym spojrzeniem z okładki… Abaddon, Tańczącym na Zgliszczach, Anioł Zagłady, żyjący, ale martwy, umarły, ale jednak żywy. W obecnej chwili możnaby go po prostu nazwać popularnym określeniem „nieumarły”, chociaż wtedy, kiedy Kossakowska popełniła tę powieść, chyba jeszcze takiego określenia nie znaliśmy. To on ma ocalić świat przed zagładą (czyli tytułowym Siewcą Wiatru – symbolicznym synem Antykreatora), jak głosi przepowiednia. Rzecz w tym, że… sam daleki jest od ideału.
Zmagania sił niebiańskich, które jednoczą się czasami z Głębianami (czyli mieszkańcami tak jakby piekła), liczne Spock i akcje niemal szpiegowskie, miłość, poszukiwanie ukradzionej Księgi, która zawiera najważniejsze zaklęcia świata i po prostu zwykłe życie anielskiej braci – to wszystko znajdziemy w tej powieści. Jednak… Mimo całej rzeszy postaci, które z zamysłu muszą być szalenie ciekawe, mało kto przykuwa prawdziwie uwagę. Ja z pewnością nie zapomnę Daimona, który wydajemy się zdecydowanie najbardziej pociągającym aniołem ever i Drop, opiekuńczego anioła-stróża małych dzieci. Pozostałe postaci – może poza członkiem komanda Szeol, Drago – doprawdy nie wzruszają. Są tak przewidywalne i proste, że aż czasami boli, chociaż… zdarza się, że nieraz anioł okazuje się niedobry, a Głębianin znacznie od niego szlachetniejszy, jednak i to można przewidzieć w konkretnej sytuacji.
Anioły w powieści Kossakowskiej są bardzo ludzkie  tak podobne do nas, że nieraz możnaby wręcz zapomnieć, że mamy do czynienia z jakimiś lepszymi, wyższymi bytami, gdyby nie świat, który stworzyła. Muszę przyznać, że świat ciekawy i dopracowany, chociaż może trochę zbyt uproszczony, ale jednak zdecydowanie godny tego, by go poznać.
Ogólnie rzecz biorąc – to ciekawa lektura, którą bardzo przyjemnie się czyta (może pomińmy jednak ten humor, który nie przypadł mi do gustu). Widać (co z resztą można przeczytać w glosariuszu), że autorka sporo czasu poświęciła na zbadanie tematu. Z pewnością warto się z „Siewcą Wiatru” zaznajomić, nie jest to jednak książka, do której się wraca. Ja w każdym razie nie zamierzam (aczkolwiek chętnie zobaczyłabym ekranizację tej powieści).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz