Jak już kiedyś
wspominałam – uwielbiam anioły. Zaczęło się lata temu od zauroczenia słodkimi
barokowymi cherubinkami w złoconych przepaskach na biodrach i o złotych
skrzydełkach. Później już bardziej dojrzale zaczęłam czytać o tym, kim i skąd
są, jaka jest wśród nich hierarchia i tak dalej. Nie mogłam więc przejść obojętnie
obok półki, z której spozierał na mnie posępnie… ciemnowłosy anioł w skórzanej
kurtce, z metalowymi skrzydłami i olbrzymim mieczem.
„Siewca Wiatru” to
chyba moja pierwsza powieść fantastyczna traktująca o aniołach. Później
pojawiła się seria „Upadłych” Lauren Kate i „Angelologia” Danielle Trussoni.
Dlaczego teraz mi się przypomniało o „Siewcy…”? Sama nie wiem – szczególnie,
że… Nie, to zostawię na zakończenie.
Nie jest to recenzja „na
świeżo”. Mam jednak zwyczaj notowania sobie różnych myśli związanych z
przeczytanymi książkami, szczególnie, jeśli wywarły na mnie pewne wrażenie,
więc nie jest to również tekst o powieści zupełnie zapomnianej, choć – jak zaznaczyłam
na początku – minęło już trochę czasu, odkąd odłożyłam „Siewcę Wiatru”.
O tej powieści Mai Lidii
Kossakowskiej napisano już wiele, nie zamierzam więc specjalnie rozwodzić się
na treścią (z reszta zawsze staram się tego unikać, by nie opowiedzieć Wam
wszystkiego, a czasami bardzo ciężko jest wyczuć granicę). Każdy chyba jest
mniej więcej zorientowany w kwestii tego, że „Siewca Wiatru” traktuje o
aniołach, które mają do zgryzienia nie lada ciężki orzech – oto Bóg opuścił
stworzony przez siebie świat i po prostu… odszedł. Co zrobić? Powiedzieć o tym
niewtajemniczonych, czy utrzymać ten sekret w jak najmniejszym gronie? I jak
sobie poradzić w chwili, kiedy zbliża się ten najważniejszy, sądny dzień, a
Boga po prostu nie ma? Kto stawi czoła siłom mroku, kto pokona Cień?
Głównymi bohaterami są
archaniołowie Garbyś, Michaś, Razjel, Rafał… Oj, oj – nie mogę wybaczyć
Kossakowskiej tych zdrobnień. Być może chciała ich za bardzo upodobnić do
ludzi. Nie wiem, co nią kierowało, ale mnie straszliwie raziło. Nie – nie jestem
sztywna – zupełnie nie przeszkadza mi, że nasi bohaterowie piją, palą,
przesiadują w karczmach i czasami bardziej przypominają rozbójników na średniowiecznych
drogach, niż byty anielskie. Ale te zdrobnienia… Cóż, wyróżniają się z
pewnością wśród pozostałych angelologicznych dzieł, które miałam w rękach. Nazywanie
Lucyfera Lampką – choć językowo uzasadnione – również wydaje mi się nieco zbyt
wymyślne.
Natomiast nie ma
niczego śmiesznego i rażącego w postaci, która zdecydowanie najbardziej
przypadła mi do gustu i – przypuszczam – w zamyśle autorki miała się uplasować
na pozycji głównego bohatera. Daimon Frey, który przyciąga magnetyzującym spojrzeniem
z okładki… Abaddon, Tańczącym na Zgliszczach, Anioł Zagłady, żyjący, ale martwy, umarły,
ale jednak żywy. W obecnej chwili możnaby go po prostu nazwać popularnym
określeniem „nieumarły”, chociaż wtedy, kiedy Kossakowska popełniła tę powieść,
chyba jeszcze takiego określenia nie znaliśmy. To on ma ocalić świat przed
zagładą (czyli tytułowym Siewcą Wiatru – symbolicznym synem Antykreatora), jak
głosi przepowiednia. Rzecz w tym, że… sam daleki jest od ideału.
Zmagania sił niebiańskich, które
jednoczą się czasami z Głębianami (czyli mieszkańcami tak jakby piekła), liczne
Spock i akcje niemal szpiegowskie, miłość, poszukiwanie ukradzionej Księgi,
która zawiera najważniejsze zaklęcia świata i po prostu zwykłe życie anielskiej
braci – to wszystko znajdziemy w tej powieści. Jednak… Mimo całej rzeszy
postaci, które z zamysłu muszą być szalenie ciekawe, mało kto przykuwa prawdziwie
uwagę. Ja z pewnością nie zapomnę Daimona, który wydajemy się zdecydowanie
najbardziej pociągającym aniołem ever i Drop, opiekuńczego anioła-stróża małych
dzieci. Pozostałe postaci – może poza członkiem komanda Szeol, Drago – doprawdy
nie wzruszają. Są tak przewidywalne i proste, że aż czasami boli, chociaż…
zdarza się, że nieraz anioł okazuje się niedobry, a Głębianin znacznie od niego
szlachetniejszy, jednak i to można przewidzieć w konkretnej sytuacji.
Anioły w powieści Kossakowskiej są
bardzo ludzkie tak podobne do nas, że
nieraz możnaby wręcz zapomnieć, że mamy do czynienia z jakimiś lepszymi, wyższymi
bytami, gdyby nie świat, który stworzyła. Muszę przyznać, że świat ciekawy i
dopracowany, chociaż może trochę zbyt uproszczony, ale jednak zdecydowanie godny
tego, by go poznać.
Ogólnie rzecz biorąc –
to ciekawa lektura, którą bardzo przyjemnie się czyta (może pomińmy jednak ten
humor, który nie przypadł mi do gustu). Widać (co z resztą można przeczytać w
glosariuszu), że autorka sporo czasu poświęciła na zbadanie tematu. Z pewnością
warto się z „Siewcą Wiatru” zaznajomić, nie jest to jednak książka, do której
się wraca. Ja w każdym razie nie zamierzam (aczkolwiek chętnie zobaczyłabym
ekranizację tej powieści).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz