Katowice
2012
Oprawa:
miękka
Przekład:
Monika Wiśniewska
Liczba
stron: 632
ISBN:
978-83-7508-595-2
Cóż,
nie udało mi się na długo powstrzymać przed sięgnięciem po dalszy ciąg przygód
naiwnej Any i seksownego Christiana. Ciekawe jest to, że tak chętnie i często
ludzie krytykują serię powieści E.L. James (nawet ci, którzy nie „zhańbili się”
dotknięciem tych książek), a jednak historia tej niecodziennej pary wciąga
miliony czytelników i sprzedaje się jak świeże, ciepłe i pachnące bułeczki w
środku spustoszonego wojną kraju… Zdaje się, że im więcej krytyków, tym większa
popularność, a przecież książki w ostatnim czasie nie należą do
najpopularniejszej rozrywki. Czy seria „Fifty Shades of Grey” to taki nowy
Harry Potter, tyle, że dla dorosłych?
Drugi
tom rozpoczyna się chwilę zaledwie po tym, jak Ana zostawiła Christiana. Nie
oszukujmy się – nie byłoby tej książki, ani tym bardziej trzeciego tomu, gdyby
do siebie nie wrócili, w związku z tym autorka serwuje nam powrót już po
kilkunastu stronach, a każdym razie po
zaledwie paru dniach. Coś za szybko, zważywszy na szok, jaki był udziałem Any i
ból, jaki zniosła. Choć po prawdzie – sama tego chciała i właściwie trudno do
końca mieć Christianowi za złe to, co robił na jej własne życzenie (no, tak
jakby, bardzo upraszczając – skoro jednak autorka może, to i ja tu sobie na to
pozwolę).
Drugi
tom serii obfituje w wiele akcji niełóżkowych – o rany, serio? No, nareszcie
jest akcja, która nie polega tylko i wyłącznie na „perwersyjnym ruchaniu”. Nie,
żeby w pierwszym tomie jakoś specjalnie mi ono przeszkadzało – w końcu o to w
nim chodziło. Tym razem jednak Ana i Christian napotkają na swej drodze kilka
przygód, którymi nie pogardziliby też z pewnością męscy autorzy. Będzie więc
była Uległa Christiana. Śliczna kiedyś, bardzo do Any podobna Leila, która
przeżywa załamanie nerwowe i… gana nasza parę głównych bohaterów po mieście z… bronią
w ręku. Będzie się trochę działo i wątek mogę szczerze polecić.
Ana
pozna też panią Robinson, czy właściwie – Lincoln. Nie polubi – czemu nie można
się dziwić – byłej kochanki swego wybranka i trochę czasu upłynie zanim jej
niezdrowy związek z nastolatkiem wyjdzie na jaw i raz na zawsze więź zostanie
zerwana. Chociaż, czy na pewno raz na zawsze?
Dobrze,
o treści nie ma co wiele opowiadać – przeczytacie i sami się przekonacie, że w „Ciemniejszej
stronie Greya” dzieje się fabularnie naprawdę sporo i to jest olbrzymi plus tej
powieści. Minusy? Znów autorka powtarza do znudzenia te same zdania, formułki,
powiedzonka. Trochę barwniej, jakby się rozkręcała, co daje całkiem niezłe
nadzieje na trzeci tom, ale jeszcze to nie to. Kiedy się jednak wkręcić w
czytanie, przestają te powtórki tak bardzo razić i rzucać się w oczy. Ot, inne
podejście do czytadła i od razu lepiej.
Dowiemy
się w końcu co nieco o mrocznej i tajemniczej przeszłości Christiana i to jest
najlepsza część tego tomu. Rzeczywiście na to czekałam czytając „Pięćdziesiąt
twarzy Greya” i teraz czuję się usatysfakcjonowana. Można się było trochę
domyśleć, ale rzeczywiście to co innego, niż o tym przeczytać. Tak więc kilka
słów o dzieciństwie i trudnościach w relacjach z ludźmi, niezdolnej do opieki
matce i jej okrutnym alfonsie oraz…
rodzina Greyów w całej okazałości. Na rodzinnym obiadku, w salonie Christiana,
na wielkim balu charytatywnym… Spotykamy ich tu i ówdzie, ubarwiają fabułę i
tworzą nową jakość, w szczególności najmłodsza
z rodzeństwa – Mia.
Ana?
Nadal tak samo drażniąca, nadal tak samo naiwna. Jednak już pracująca, choć ta
praca jakaś taka dziwna, że może non stop mailować sobie z ukochanym. Nie
czepiam się jednak, niech będzie. Grunt w tym, że nowa praca sprawia jej
radość, a Christian, jak zwykle zaborczy i chcący wszystko kontrolować będzie
miał kolejne pole do popisu. A przy okazji nowy szef Anastazji trochę
przedobrzy, zrobi o jeden kok za daleko i wyleci z hukiem na bruk, a nasza
słodka Ana, która dopiero co skoczyła studia i jej jedynym doświadczeniem jest
kilkuletnia praca w sklepie z narzędziami zostanie po tygodniu pracy… wydawcą!
Och, pani James, aż tak prosto to w życiu nie mają nawet dziewczyny
miliarderów…
Najbardziej
denerwujące w tej powieści są naprzemienne stwierdzenia głównych bohaterów –
raz mówią, że się kochają, za chwilę, że właściwie to się nie znają, po czym po
pięciu minutach znów wyznają sobie dozgonną miłość i przyrzekają, że nigdy się
nie opuszczą. Jakie to zakręcone, nierealne i głupie!
Ana
pozna w kocu doktora Flynna, psychiatrę Christiana i to też jest ciekawy wątek,
a na koniec, gdy zdaje się, że wszystko już się dobrze układa, oświadczyny
zostają przyjęte i w ogóle „kwiatki i serduszka”, a ani śladu perwersji, BDSM i
całego „tego gówna”, swoje trzy grosze dorzuci przyjaciółka Any, Kate i pani
Robinson.
Dziwi
tu niesamowita wyrozumiałość Any, która kurza się, że Christian ją we wszystkim
kontroluje, ale wszystko mu wybacza i wciąż wierzy, że on się cudownie odmieni.
On też nie do końca logiczny – nadal musi mieć wszystko pod kontrolą, ale z
dnia na dzień porzuca całe swoje dotychczasowe „ja”, byle tylko została przy
nim dziewczyna, której nie zna jeszcze nawet miesiąca. Przez dwadzieścia lat
nie pomogła kochająca rodzina, nie poradzili sobie psychologowie, ale nieśmiała
dziewczyna, która nie zna swojej wartości odmieniła nagle wszystko, niczym
wróżka z bajek…
Związek
Any i Christiana jest zdecydowanie patologiczny i każdy chyba zadaje sobie
pytanie – czy oni naprawdę powinni być razem. Cóż, o tym przekonamy się – mam taka
nadzieję – w ostatnim tomie.
Jest
kilka momentów, dla których te książkę zdecydowanie w stu procentach polecam.
Łzy, których nie mogłam opanować, gdy Christian po raz pierwszy pozwolił się
Anie dotknąć znaczyły naprawdę sporo, bo to nie powieść rozklejająca…
Tłumaczenie?
No comment, sorry. Nie, nie i raz jeszcze nie. Pierwszy tom znacznie bardziej
mi się podobał. Korekta? Była w ogóle? Tyle błędów znalazłam, że aż nie chciało
się liczyć musiałam dawać, że ich nie dostrzegam. Dobrze, że wartka akcja i
całkiem sporo erotyzmu pozwalało mi na skupienie się na innych „walorach” tej
pozycji (niefortunne użycie słowa?).
Ogólnie
– polecam. Warto przeczytać, naprawdę, choć z pewnością nie jest to literatura
z najwyższej półki, choć również nie z najniższej. Ot, czytadło do poduszki,
albo nawet dla pobudki. Ja z pewnością za chwilę zajrzę do trzeciego tomu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz