Wydawnictwo: Oficyna Gola
Głuchołazy 2013
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 398
Tytuł oryginału: The Soldier's Wife
Przekład (z angielskiego): Anna Wojtaszczyk
i Olga Wojtaszczyk
ISBN: 978-3-86380-103-8
Słowo „kolaborant”
ma bardzo negatywny wydźwięk. Nic dziwnego, skoro oznacza ona nic innego niż osobę
współpracującą z obcą, narzuconą władzą, a w szczególności z władzą okupanta.
Okładka przekonuje czytelnika, że główna bohaterka jest taką właśnie osobą. Czy
zgodziła się na współpracę dla zysku, z wygody, czy po to, by ratować kogoś
bliskiego – tego nie wiemy. Staramy się nie oceniać, a jednak od razu gdzieś
tam z tyłu głowy słyszymy jakiś ostrzegawczy dzwonek, który podpowiada, że
kolaboracja jest zła. Dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, że wielką winę za te
myśli ponoszą tłumaczki, które przełożyły tytuł. Oryginalnie brzmi on bowiem „The
Soldier's Wife”, czyli „Żona żołnierza” i jako taki ma głęboki sens
(przeczytacie książkę, to zrozumiecie). Czy polski tytuł miał bardziej
szokować? Nie wiem. Nie zgadzam się jednak z takim określeniem odnośnie
Vivienne.
Wszystko
zaczyna się w czerwcu 1940 roku. Guernsey jest jedną z Wysp Normandzkich i choć
leży blisko wybrzeży francuskich to pozostaje własnością Korony Angielskiej.
Wojna we Francji jest już właściwie przez Niemców wygrana, teraz rozpoczyna się
Bitwa o Anglię. Hitler natomiast uznał, że umocnienie Wysp Normandzkich
znacznie ułatwi mu osiągnięcie tego celu. Dlatego też niemieckie lotnictwo
uderza, zrzucając bomby i siekąc z podniebnych karabinów. Ludność wyspy jest
wystraszona i czuje, że rząd angielski zupełnie o niej zapomniał. Trzeba się
ratować, trzeba uciekać, zanim wyspa zostanie odcięta od świata. Po wielu
dniach rozmyślań Vivienne również postanawia wsiąść na pokład statku, który
zawiezie ją do Anglii. Wszystko dla dobra i bezpieczeństwa jej córek –
czternastoletniej Blanche, która marzy o wspaniałym, bogatym i modnym Londynie oraz
czteroletniej Millie, która nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, co dzieje
się wokół. Któż zresztą zdaje sobie sprawę?
Problem w
tym, że Vivienne w ostatniej chwili zmienia zdanie i razem z najbliższymi
zostaje uwięziona na wyspie na kolejne lata pod niemiecką okupacją. Na domiar
złego jest świadkiem straszliwego ataku na port, a w sąsiednim domu
zamieszkują... niemieccy oficerowie. Życie nie będzie usłane różami. Ba, nawet
pięknie kwitnące w ogrodzie kwiaty przyjdzie stamtąd usunąć, by znaleźć miejsce
na uprawę warzyw, gdyż odcięta od świata wyspa na wiele lat będzie musiała stać
się samowystarczalna.
Nie zdradzę
wiele, gdy wspomnę, że Vivienne niespodziewanie odkryje uczucie do jednego z
oficerów – wszak o tym czytelnik informowany jest już na okładce. Czy jednak
rzeczywiście miłość Vivienne i Guntera jest zakazana? Przez jakie prawo?
Bohaterowie
wykreowani przez Leroy są bardzo ciekawi, a ich rys psychologiczny zasługuje na
pochwałę. Są prawdziwymi ludźmi, mają silne strony i słabości. Odkrywają w sobie
uczucia i przekonania, które w czasie wojny wychodzą na powierzchnię częściej
niż wczasach pokoju.
Czy wzięcie
tabliczki czekolady od niemieckiego oficera to już godzenie się na okupację? A
co, jeśli tego oficera przyjmie się we własnej sypialni i to na dodatek nie
jeden raz? Czy pomoc więźniowi obozu pracy to bohaterstwo, czy naturalny ludzki
odruch? Jak pogodzić miłość z nienawiścią? Wiele trudnych pytań. Bo „Kolaborantka”
to nie tylko romans, o nie. Pytania o wierność złożonej przysiędze schodzą jakby
na drugi plan, kiedy wokoło toczy się wojna. Czy w gruncie rzeczy Gunter i
Kirył to tak różni od siebie ludzie?
Powieść
napisana jest w pierwszej osobie, narratorem jest sama Vivienne, dzięki czemu
poznajemy wiele jej przemyśleń. Jednocześnie opisuje wszystko w czasie
teraźniejszym, co z kolei wzmacnia napięcie, a relacja staje się czytelnikowi
jeszcze bliższa. Autorka nikogo nie ocenia. Pokazuje różne postawy wobec tego,
co działo się w czasie II wojny światowej i to my – Ty i ja – musimy sami
wyrobić sobie na ich temat zdanie.
Zakończenie
książki nie jest ani pozytywne ani negatywne. Ot, życie. Dla jednych toczy się
dalej, dla innych się skończyło. Gdzieś tam jest mała iskierka nadziei, że ci,
którzy przetrwali, znajdą jeszcze szczęście. Trochę przewidywalne, ale i tak
bardzo mi się spodobało.
Temat, który
poruszyła Leroy nie jest łatwy. Jednocześnie ukazała go w trochę innym świetle,
niż widziałam to w innych książkach. Bardzo dobrze – ilu obserwatorów, tyle
wizji świata. Czy jest to książka łatwa w odbiorze? I tak i nie. Z jednej
strony zmusza do zastanowienia i przystanięcia na chwilę, zrewidowania swoich
opinii i przemyślenia, co ja bym zrobił na miejscu Vivienne (czy innego
bohatera). Z drugiej jednak jest napisana pięknym językiem (tu duży plus dla
tłumaczek) i w taki sposób, że niemalże się ją „połyka”. Czterysta stron
przelatuje niczym tajfun i już się jest na ostatniej stronie.
Nie mam
właściwie żadnych zastrzeżeń co do wydania – poza tytułem. Bardzo dobrze
zredagowane, a na dodatek eleganckie i klimatyczne dzięki bardzo kobiecej
szacie graficznej. Naprawdę gorąco polecam.
Książka przeczytana w ramach Wyzwania: