Fragment mojej recenzji został umieszczony na okładce powieści "Skazaniec. Z bestią w sercu" Krzysztofa Spadło


Moja recenzja została zamieszczona na okładce powieści "Wojownicy. Odwet Wysokiej Gwiazdy" Erin Hunter

Fragment mojej recenzji „Korony śniegu i krwi” został umieszczony na okładce powieści Elżbiety Cherezińskiej – "Niewidzialna korona"

poniedziałek, 24 lutego 2014

Ostatni Upior w Bielehradzie. Dosłówny wyciąg z kroniki czeskiej, wieku XVI. podał John of Dycalp

Wydawnictwo: Wydanie Adama Zawadzkiego
Nakładem i drukiem Józefa Zawadzkiego
Wilno 1842
Oprawa: broszurowa
Liczba stron: 126
ISBN: brak (książka stara)





Niech Was nie zwiedzie tytuł. Nie ma w nim błędów, choć na pierwszy rzut oka można dostrzec przynajmniej dwie literówki. Książeczka ta bowiem, jako powyżej podano, pochodzi z roku 1842, a więc z pierwszej połowy XIX wieku i nie sposób tego po języku, w jakim została spisana, nie zauważyć.
Udało mi się również ustalić, co – na szczęście – nie było bardzo trudne, że John Dycalp to literacki pseudonim Placyda Jankowskiego. To tak gwoli dokładności i pełni opisu bibliograficznego. 
Dużo tym razem nie będę się rozpisywać, bo i utwór krotki i w gruncie rzeczy akcji w nim niewiele. Bo cóż się dzieje? "W sławnem mieście Bielehradzie, roku pańskiego 1587, w czwartą feriją po Trzech Królach, o godzinie siódmej z rana, panowie Janek Hladko i Wszemir Welehlasny..." poinformowali władze swego miasta, iż poprzedniej nocy napotkali na swej drodze... upiora. Wszyscy więc zbierają się następnej nocy, by owego upiora również zobaczyć, a gdy okazuje się nim ich zmarły około miesiąca temu sąsiad, pan Józef Roztrzepalek, by dowiedzieć się, w jakim celu przybywa i dlaczego straszy swą małżonkę (czy też raczej wdowę) panią Mariannę.  Opowieść ta jest idealna dla każdego, kto nie lubi książek bez dialogów, ponieważ na cała jej treść składa się długie nocne przesłuchanie, które na upartego można nazwać i rozmową z rzeczonym upiorem.
Historia to ciekawa i rzeczywiście cały czas zastanawiałam się, co będzie dalej. Zaskakiwała mnie kilkukrotnie, co się bardzo chwali, szczególnie przy tekście tak niewielkich rozmiarów. Bo i stron jedynie 126, a strony te niewielkie, natomiast czcionka duża, margines nie byle jaki. Cóż, zdarzało się i tak, że na stronie mieściły się zaledwie dwa (wszak długie, ale jednak) zdania.
Język? No cóż, nie mi oceniać ten polski sprzed siedemnastu dekad, choć trochę już go poznałam czytając podobne utwory. Piękny, poetycki, tak różny od naszej współczesnej polszczyzny. I te wspaniałe, niczym we francuskiej mowie, akcenty wyraźnie zaznaczone. I te cudowne zwroty. Cóż, rozpływać się mogę jeszcze długo. Urok starej polszczyzny jest wielki, choć nie dałabym tej książeczki żadnemu niedoświadczonemu czytelnikowi (a w szczególności dziecku). Dlaczego? Bo choć piękna ta mowa, to osobie niewprawnej w dzisiejszej ortografii niezłego by mogla figla na sprawdzianach spłatać. Reguły rządzące ówczesnym językiem były tak różne od tego, czego dzisiaj się w szkołach uczymy...
Czy polecam? Owszem, z czystym sercem, bo i treść interesująca i forma przeurocza. Czy straszny ten upiór (czy też raczej upior)? Nie powiem, przekonajcie się sami.


Książka przeczytana w ramach Wyzwania

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz