Fragment mojej recenzji został umieszczony na okładce powieści "Skazaniec. Z bestią w sercu" Krzysztofa Spadło


Moja recenzja została zamieszczona na okładce powieści "Wojownicy. Odwet Wysokiej Gwiazdy" Erin Hunter

Fragment mojej recenzji „Korony śniegu i krwi” został umieszczony na okładce powieści Elżbiety Cherezińskiej – "Niewidzialna korona"

środa, 19 lutego 2014

Zośkowiec – Jarosław Wróblewski

Wydawnictwo: Fronda
Warszawa 2013
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 448
Fotografie: wiele źródeł
ISBN: 978-83-64095-06-1




Henryk Kończykowski jest symbolem swojego pokolenia. Gdyby zapytano mnie, jaką książkę napisałem, odpowiedziałbym: książkę o miłości, o gorącej, konsekwentnej miłości do Polski. Taka książka powinna powstać o każdym powstańcu. Tak napisał o "Zośkowcu" Jarosław Wróblewski, czyli autor. Co mogę napisać ja?
"Zośkowiec"... Już sam tytuł niesie w sobie dużą dawkę uczuć i przemyśleń. Człowiek, który był członkiem Harcerskiego Batalionu AK "Zośka". Jeden z tych, którzy gotowi byli oddać życie, za wolną Polskę. Jeden z tych, którzy nie tylko potrafili pięknie umierać, ale i – a nawet przede wszystkim – pięknie dla swej Ojczyzny żyć. Zośkowiec... Część z Was wie już, że moją ulubioną książką są "Kamienie na szaniec". Oparta na prawdziwej historii powieść Aleksandra Kamińskiego, którą przeczytałam już kilkanaście razy. Potem byli "Kolumbowie. Rocznik 20" Romana Bratnego oraz "Zośka i Parasol" Aleksandra Kamińskiego. I wiele innych historii o naszych Bohaterach. I powrót do źródeł, ciągłe wracanie do "Kamieni...". Teraz z niecierpliwością czekam na film, choć bardzo się go boję. Od pierwszej chwili, kiedy dotarła do mnie informacja, że moja ukochana powieść zostanie zekranizowana. Teraz tym bardziej, kiedy pojawiło się całe mnóstwo negatywnych opinii... Kiedy więc zobaczyłam tę książkę, "Zośkowca", wiedziałam, że muszę ją mieć, muszę się z nią zapoznać...
Jest to rzeczywiście pozycja niezwykła. Zaskakuje od pierwszej strony i do samego końca czytamy ją na bezdechu. Zarówno treść, jak i jej oprawa zachęcają do kontynuowania lektury, stanowiąc niezapomniane przeżycie, zmuszając do myślenia, do chwili (i to długiej) zastanowienia, do pochylenia głowy i szepnięcia chociaż... "Cześć Bohaterom!"
"Zośkowiec" to swoisty wywiad. Choć i coś więcej, znacznie więcej. Jarosław Wróblewski wykonał w tym przypadku naprawdę dobry kawał roboty. Poza wywiadem z Henrykiem Kończykowskim (ps. "Halicz"), znajdziecie w tej pozycji liczne dokumenty z omawianego okresu (rozkazy dowódców wojskowych, zeznania, listy, pamiętniki powstańcze), fotografie (z rodzinnych albumów państwa Kończykowskich, z archiwów IPN) oraz wierszyki i rysunki Jana Rodowicza (ps. "Anoda") publikowane po raz pierwszy. Już na samym początku zwraca uwaga na stronie 4 – że nie udało się Wydawnictwu ustalić praw autorskich do wszystkich fotografii i prosi ono o zwrócenie się osób, którym takie prawa przysługują. W celu, oczywiście, wypłaty stosownego wynagrodzenia. Pierwszy raz się z czymś takim spotkałam i zrobiło tona mnie bardzo pozytywne wrażenie. Bo zdjęć jest tu co nie miara. W ogóle cały "Zośkowiec" jest bardzo... multimedialny. To chyba najlepsze określenie. Są zdjęcia, są mapki (dziękuję za nie, bo w ten sposób mogłam w końcu znaczenie więcej zrozumieć), są wspomniane już rysunki. Bezpośrednie wypowiedzi "Halicza" 9czy też innych osób, którym oddano tu głos) są wyraźnie zaznaczone kolorami, dzięki czemu nie można mieć wątpliwości, kto mówi – czy jest to świadek tamtych wydarzeń, czy narrator, czyli Autor "Zośkowca". Choć czasami ma się wrażenie, że tak naprawdę autorów jest dwóch...
Wracając do "Halicza". Jest to jeden z czterdziestu czterech żyjących w obecnej chwili żołnierzy Batalionu AK "Zośka". W styczniu tego roku obchodził 90. urodziny (z tej okazji w Muzeum Powstania Warszawskiego odbyła się promocja książki). Kiedy hitlerowskie Niemcy napadły na Polskę był zaledwie piętnastolatkiem, kiedy wojna się kończyła miał dwadzieścia jeden lat i żonę, a większość jego kolegów i przyjaciół już nie żyła. Odszedł też cały świat, który znał z przedwojennego życia. Tragizm tej historii to tragizm całego pokolenia. Tragizm, o którym można mówić wzniośle i z patosem, albo... opowiadać, jak o prawdziwym życiu, które istniało. Tak, jak to zrobili wspólnie Jarosław Wróblewski i Henryk Kończykowski. Opowiedzieli prawdziwą historię tak, jak ja widział główny bohater i jego środowisko. Bez zbędnego patosu, bez konieczności zasiadania do lektury z pudełkiem chusteczek. To niebywałe, że ani razu nie zapłakałam. Nie dlatego, że opowieść jest drętwa, bo nie jest. Dlatego, że narracja poprowadzona jest w taki sposób, że zamiast zalewać się łzami, które już nikomu ulgi nie przyniosą – czytelnik zanurza się w tej opowieści, jakby stał obok "Halicza" kiedy polscy żołnierze zdobywali obóz na Gęsiówce, jakby razem z nim oglądał przedwojenny Buczacz i razem z nim tracił lata w komunistycznym więzieniu. Stajemy się częścią tej historii, a jej bohaterowie nie mieli czasu na zbędne łzy.
Co ciekawe i stanowi olbrzymi plus "Zośkowca" to to, że Autor umiejscowił Kończykowskiego w określonym miejscu i czasie. Zdefiniował go poprzez rodzinę, w której się urodził wychował, poprzez środowisko, w którym dorastał. Cofnął się nie tylko do rodziców "Halicza", ale i do dziadków, ciotek, a nawet wspomniał o pradziadkach. I co bardzo ważne – do końca o nich nie zapomniał. Przodkowie Kończykowskiego nie kończą swojego "literackiego życia" wraz z wybuchem wojny. Kończą je wtedy, gdy rzeczywiście umarli. W wolnej Polsce (ojciec pana Henryka, Stanisław Kończykowski, zmarł w roku 1985). Zresztą to bardzo ciekawa postać i cieszę się niezmiernie, że miałam okazje się o nim dowiedzieć.
Poznajemy wiec rodzinę Kończykowskich, ich oczami oglądamy przedwojenną Warszawę, Podkowę Leśna i okolice. Z nimi wybieramy się też na letnie wakacje, których ostatni dzień to także ostatni dzień II RP. To wychowanie w tym domu (czy też domach, bo mieli ich kilka, chodzi mi tu jednak o dom w rozumieniu ogniska domowego, rodziny) sprawiło, że wszyscy trzej synowie Stanisława i Heleny postanowili walczyć o swą Ojczyznę. To ich wrodzone cechy charakteru, połączone z wielkim patriotyzmem i miłością do życia sprawiły, że rodzina nigdy się nie poddała i walczyła na wszystkich frontach. Bo nie tylko z bronią w ręku. Kończykowscy to rodzina inteligencka, która zasłużyła się dla Polski zarówno w dwudziestoleciu międzywojennym, jak i później.
"Zośkowiec" to książka rzeczywiście niezwykła. Z jednej strony bardzo osobista, z drugiej bardzo rzetelna, dopracowana w najmniejszych szczegółach. W pięciu rozdziałach, na które została podzielona, przeczytamy zarówno o czasach pokoju, jak i wojny. Na koniec zaś o tym, co działo się z żołnierzami Armii Krajowej po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1945 roku. To coś zdecydowanie więcej, niż można się było spodziewać. To opowieść nie tylko o wojnie i Powstaniu Warszawskim – to historia Polski. Historia, której nie wolno nam zapomnieć. Nie czas już, by rozpaczać i wszelkie niepowodzenia zrzucać na karb tej odległej o kilka dekad wojny. Czas, by pochylić czoła i pracować dla dobra tej Ojczyzny, za która tylu oddało swe (często tak młode) życie.
Zdecydowanie jest to książka, która powinna się znaleźć w bibliotece każdego Polaka, w każdej bibliotece szkolnej i... na liście obowiązkowych lektur (choć wiem, że niektórzy uważają, iż znalezienie się na tej ostatniej to wyrok śmierci dla książki, z którą to opinią ja się nie zgadzam). Pokazała mi zupełnie inny świat. W przenośni i dosłownie. Kiedy wczoraj przejeżdżałam ulicą Okopową, patrzyłam na nią oczami "Halicza" i niemal widziałam walkę stoczoną o niemiecki czołg, która rozegrała się tam w pierwszych dniach Powstania. Już nigdy ulice Warszawy nie będą takie same, jak przed przeczytaniem "Zośkowca".
Nie powiem, że mi się ta książka podobała. Należy do takiej kategorii literatury, która się nie podoba. Ona po prostu potrząsa człowiekiem, niczym workiem ziemniaków i zmusza do tego, by w końcu dostrzegł, jak ma dobrze, jak łatwo i jak wspaniale, nawet jeśli nie jest piękny i bogaty. Posiada wolność, nie musi każdego dnia martwić się o to, czy ma co włożyć do garnka i... czy przy rodzinnym stole znów nie zabraknie kogoś, kto zginął od nieprzyjacielskiej kuli, czy bomby. Jako społeczeństwo XXI wieku często nie doceniamy tego, co mamy. tego, co wywalczyli nam oni: Zośkowcy i im podobni. Ta książka o tym przypomina.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz