Kolejny Pyrkon za nami. Działo się, działo. Było
nas 24 tysiące! Tak, nie pomyliłam się wpisując cyferki. Dwadzieścia cztery
tysiące ludzi kochających fantastykę. Zdecydowanie pobity został zeszłoroczny
rekord. Co będzie za rok? Aż strach się bać. Wracając jednak do wydarzeń sprzed
kilku dni... Oczywiście – mój reportaż będzie subiektywny. Nie mogłam znaleźć
się we wszystkich miejscach na raz, niektóre bloki mnie nie interesują, w
innych wypadkach musiałam wybierać pomiędzy kilkoma punktami programu, w których
chciałam wziąć udział. Mimo to jednak, pragnę podzielić się z Wami moimi
przemyśleniami na temat największego polskiego konwentu.
Na początek – coś niebywałego – brak kolejkonu!
Można się było akredytować już w czwartek. Na dodatek tym razem nie było
konieczności przedstawiania dokumentów, całego tego problemu z blokowaniem się
systemu, do którego wprowadzano dane każdego uczestnika, przypinaniem opasek na
rękę... Jednym słowem – po kilkunastu sekundach od wniesienia opłaty każdy miał
już swój identyfikator i pakiet uczestnika i mógł spokojnie następnego dnia
przyjść na konwent. Zresztą w kolejne dni kolejki tez nie były tak długie, jak
zawsze. Olbrzymi plus dla organizatorów! Oby tak dalej.
Liczba ludzi, którzy wzięli udział w tym evencie
to, w moim odczuciu, kwestia trochę sporna. Z jednej strony cieszę się, że tyle
osób zechciało się pojawić i współtworzyć to niesamowite wydarzenie. Z drugiej
jednak, czysto subiektywnie – czułam się przytłoczona. W hali wystawców nie
można się było przecisnąć, na niektóre prelekcje nie dało się wejść, ponieważ
było zbyt wielu chętnych. Owszem, to się zdarzało już w poprzednich latach, ale
rzadziej. Zdecydowanie odczułam to, że w tym roku ludzi było znacznie, znacznie
więcej, niż zazwyczaj. Po prostu w niektórych momentach czułam się przez to
źle.
Zgodnie ze zwyczajem przejdę teraz do omówienia
(chronologicznie) kolejnych punktów programu, w których wzięłam udział, a
następnie powrócę do ogólnych "atrakcji", by zakończyć
podziękowaniami (a jest komu dziękować).
Piątek
Rozpoczęłam tym razem od prelekcji zatytułowanej
"Rynek książki w Polsce". Marcin "MaWro" Wroński spisał się
na medal. Wystąpienie było dobrze przygotowane, merytorycznie na bardzo wysokim
poziomie, na dodatek poparte licznymi wykresami i tabelami, dzięki czemu
łatwiej można było zrozumieć różne zawiłości, o których opowiadał. Poza suchymi
danymi przeprowadził dość dogłębną analizę rynku książki w Polsce w latach 1997
– 2013.
Następnie, pozostając w Auli 2, wysłuchałam
wykładu dotyczącego muzyki, przede wszystkim symfonicznej, inspirowanej prozą
Tolkiena. "Wysłuchałam" jest idealnym określeniem, ponieważ poza
słowami prowadzącej, mieliśmy okazję wysłuchać wielu fragmentów utworów, które
powstały dzięki twórczości tego wielkiego człowieka literatury. Maja Baczyńska
sprawiła, ze mam ochotę zagłębić się w ten temat i poszukać tych utworów w
sieci.
Po godzinnej przerwie wzięłam udział w panelu
dotyczącym self-publishingu. W "debacie" udział wzięli: Marcin
Przybyłek, Simon Zack, Iwona Michałowska, Romuald Pawlak oraz Piotr
Stankiewicz. Przyznam szczerze, że nie byłam tą godziną zachwycona. Zupełnie
inaczej rozumiem pojęcie selfu, w związku z czym nie do końca mogłam się
zgodzić z którymkolwiek z dyskutantów. Z drugiej zaś strony podpowiedzieli mi kilka
ciekawych pomysłów, nad którymi zapewne niedługo popracuję. W ostatecznym
rozliczeniu mogę więc powiedzieć, że warto było ich posłuchać.
Dwugodzinne warsztaty pisania opowiadań z
"Nową Fantastyką" przyniosły wiele interesujących spostrzeżeń.
Prowadzący – Michał Cetnarowski i Marcin Zwierzchowski – omawiali różne dobre i
złe strony tekstów napływających do redakcji, popierając je licznymi
przykładami. Zresztą już dawno zostało ogłoszone coś a'la konkurs. Można było
nadsyłać swoje opowiadania z założeniem, że zostaną omówione na forum
publicznym. Trzeba się było jednak liczyć z tym, że zostaną one, delikatnie
mówiąc, "zjechane" przez redaktorów. Wypowiedzi Cetnarowskiego i
Zwierzchowskiego były czasem szczere do bólu, nieraz wydawały mi się kontrowersyjne
i nie ze wszystkimi się zgadzam, jednak teraz wiem już doskonale, czego
oczekują od tekstów, które chcieliby publikować i czego nie ma sensu do nich
wysyłać. A to tez bardzo dużo. Uważam, że te dwie godziny były zdecydowanie
warte siedzenia w lodowatej (klimatyzacja) Literackiej 2.
Spotkanie autorskie z Andrzejem Pilipiukiem nie
mogło się nie udać. Autor jest nie tylko bardzo dobrym pisarzem, jednym z moich
ulubionych zresztą, ale również fantastycznym człowiekiem, o bardzo ciekawym
podejściu do życia. Na dodatek nie boi się mówić szczerze tego, co myśli.
Klaudia Heintze zadała mu całą serię intrygujących, podchwytliwych i
niekoniecznie grzecznych pytań, a on na wszystkie odpowiedział. Ze znanym nam z
jego utworów – poczuciem humoru. Pod koniec odśpiewaliśmy mu "Sto
lat" z okazji urodzin, a zamiast urodzinowych cukierków dostaliśmy
pocztówki promujące komiks, którego jest współautorem.
Po kolejnej godzinnej przerwie przyszedł czas na
najbardziej stresujący moment, czyli mój pyrkonowy debiut w roli prelegenta.
"Diuna F. Herberta i jego zaskakujące rozwiązania etymologiczne" –
oto temat godzinnego wykładu, który wygłosiłam wspólnie z moją przyjaciółką,
Martyną Salich. Z naszej strony możemy powiedzieć, że jesteśmy zadowolone.
Zmieściłyśmy się w czasie, z sali padały ciekawe pytania, frekwencja mile nas
zaskoczyła (mimo później pory – 22:30-23:30 pojawiło się około 60 osób), a
uczestnicy wzajemnie się uciszali, chcąc słuchać tego, co przygotowałyśmy. Możemy
więc domniemywać, że się podobało. Planujemy powtórkę na Polconie, może nawet
dwugodzinną – materiału wszakże mamy bardzo dużo.
Sobota
Weekend zaczął się iście fantastycznie, od Targu
Książki. Udało mi się wymienić sześć moich książek, których już nie chciałam
(albo miałam w domu podwójne) na inne. Dzięki temu m.in. dorobiłam się
kolejnego tomu z serii o Inkwizytorze autorstwa Jacka Piekary oraz "Miasto
dusz" Wojciecha Szydy, do którego i tak wybierałam się z prośba o autograf
w jego "Fausterii". Wszystko więc złożyło się idealnie. Mam nadzieję,
że BookCrossing na stałe zagości na Pyrkonie, a może pojawi się tez i na innych
konwentach. Jest to wspaniała okazja, by odświeżyć stan swych
biblioteczek.
Bardzo ciekawa okazała się dyskusja Macieja
Guzka, Marka Huberatha, Jacka Inglota i Andrzeja Zimniaka dotycząca kolonizacji
światów. Panowie nie ograniczyli się bowiem do wizji literackich, ale sięgnęli
również do dzisiejszej nauki i techniki, a także wzięli pod uwagę takie względy
jak ekonomia i gospodarka społeczeństw oraz moralność ludzi, jako gatunku. W pewnym
momencie wywiązała się naprawdę burzliwa dyskusja. Na szczęście prowadzący,
Maciej Pitala, potrafił sobie "poradzić" z prelegentami.
"Tłumaczyć każdy może" to panel, w
którym udział wzięli Marina Makarevskaya, Siergiej Liegieza, Radosław Kot, Michał
Jakuszewski oraz Agnieszka Brodzik. Odpowiadali m.in. na pytania, jak zaczęła
się ich przygoda z tłumaczeniem oraz czym różni się tłumaczenie literatury
pięknej od tekstów technicznych. Sama w sobie dyskusja była ciekawa, nie
otrzymaliśmy jednak zbyt wiele "dobrych rad". Przypuszczalnie
dlatego, że już na samym początku zastrzeżono, że dwie godziny później odbywać
się miała dyskusja dla początkujących tłumaczy i na niej będzie można uzyskać
więcej przydatnych informacji, jak tłumaczyć.
Po dwugodzinnej przerwie udałam się właśnie na
ten zapowiedziany (a wcześniej przeze mnie przeoczony) punkt programu. Do
nie największej Literackiej 2 ledwo udało się wepchnąć. Aż strach pomyśleć, że
tylu jest na rynku potencjalnych konkurentów. Pociesza jedynie myśl, że ja już
tłumaczę i zdążyłam się "zaczepić" w wydawnictwie. Wracając jednak do
punktu "Chcę być tłumaczem, i co teraz?" – na temat pracy tłumacza
wypowiadali się Marina Makarevskaya i Marcin Mortka. To jedna z najlepszych
godzin tego konwentu. Zrobiłam trochę ciekawych notatek, z miłą chęcią
posłuchałam, jak oni pracują, jak zdobywają teksty, jak tłumaczą, na jakie
napotykając problemy, z czym muszą się liczyć, o czym marzą. Przez tę godzinę
uzyskałam wiele ważnych informacji, które z pewnością w jakiś sposób zaowocują
w mojej dalszej pracy.
W panelu "Rozdroża historii, czyli o
historiach alternatywnych" udział wzięli Maciej Parowski, Wit Szostak,
Michał Cetnarowski, Wojciech Szyda i Marek Huberath. Wspólnie zastanawiali się
nad tym, dlaczego tak lubimy historie alternatywne i co należy zrobić, by
zainteresować czytelnika. Ciekawe spostrzeżenia a propos tego, jak można
poprowadzić akcję, by czytelnik nie czuł się oszukany i na ile trzeba znać
prawdziwą historię, by móc ją zmienić.
Kolejne spotkanie z Pilipiukiem to opowieść o
Kozakach. Kim byli, jacy byli i jaką rolę odgrywali w kolejnych wiekach. Wiele
ciekawostek i opowieści – można by się nawet pokusić o nazwanie ich swego
rodzaju mitami. Bajania Andrzeja Pilipiuka wciągnęły mnie tak mocno, że nawet
nie zauważyłam, jak minęła ta godzina i nadszedł czas rozejścia się i
wpuszczenia kolejnego prelegenta. Co nie oznacza, że Wielki Grafoman tak łatwo
dał się wyrzucić z Auli – utrzymywał się na pozycji jeszcze kilka minut po
czasie, byleby tylko dokończyć swą fantastyczną opowieść.
Niestety nadszedł moment, w którym ucałowałam
klamkę. Literacka 2 była tak przepełniona w czasie prelekcji zatytułowanej
"Dewolucja i science fiction. Darwiniści o fatalnej przyszłości
rasy", że nie było szansy nawet na przyklejenie się do ściany. Szkoda, bo
bardzo mi na tej prelekcji zależało. Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że
jeszcze powtórzy się na jakimś konwencie, na którym będę obecna.
Dalsza część sobotniego wieczoru to już rozmowy w
kuluarach. Przy piwie z Wojtkiem Sedeńko i Jackiem Inglotem. Dziękuję Wam,
Panowie, za przemiły wieczór (i może trochę miej za ból głowy następnego dnia).
Niedziela
Tak, to prawdziwe samobójstwo. Niedziela, trzeci
dzień konwentu, godzina 10 rano. Głowa boli, oczy się kleją, zimno... Pada
deszcz, w sali niemiłosiernie wieje, bo ktoś na maxa rozkręcił klimatyzację. A
jednak słucham... Słucham, bo warto dowiedzieć się, co robić, gdy marzymy o
wydaniu swojego tekstu. Niezależnie czy to powieść, opowiadanie, czy też
artykuł. Do kogo warto się zwrócić, kogo unikać, do jakiego wydawnictwa wysyłać
maile, z kim rozmawiać. Wiele cennych informacji można było uzyskać od Marcina
Zwierzchowskiego, który doskonale wie, o czym mówi.
"Mesjasz – plaga egipska popkultury"...
Niestety jestem zawiedziona tym punktem programu. Poszłam, ponieważ samo
pojęcie Mesjasza jest ciekawe. Poza tym opis prelekcji zawierał magiczne słowo "Diuna".
Nic z tego. Niby na początku Konrad Walewski dał do zrozumienia, ze będzie z
nami dyskutował. Zadawał pytania, wspólnie ustalaliśmy terminy. Jeśli tylko na
sali odezwał się głos, który nie był po myśli prowadzącego – nagle temat się
urywał, jakby go nie było i szliśmy dalej. Zero dyskusji, zero polemiki. On ma
rację i tyle. Niestety nie tylko ja odebrałam tak tę godzinną pseudo-dyskusję.
A szkoda, bo temat bardzo ciekawy i można by było porozmawiać.
Przerwa, którą sobie zaplanowałam została
urozmaicona przepięknym występem Ouled Nail. Co prawda trochę się spóźniłam, bo
nie mogłam się ogarnąć i odnaleźć miejsca, gdzie dziewczyny tańczyły... jednak
udało mi się zobaczyć cześć pokazu i bardzo mi się podobał. Jesteście
fantastyczne!
Prosto z Areny udałam się po autograf Maćka
Parowskiego. Jako, że złapałam go na stanowisku jeszcze przed oficjalnym
rozpoczęciem podpisywania i nikogo poza mną nie było – miałam szansę chwilę z
nim porozmawiać, nie ograniczając się jedynie do podłożenia mu książki.
Przemiła rozmowa, a do tego ma "Burza. Ucieczka z Warszawy '40"
zyskały plus sto do wartości.
Na zakończenie Pyrkonu udałam się na dyskusję
prowadzoną przez ekipę Fantasy & science Fiction. "Od polecanki
do recenzji" to, niestety, średniej jakości zakończenie konwentu. Okazało
się, że Konrad Walewski nie dopuszcza do polemiki. Bardzo twardo stoi na swoim
stanowisku i zupełnie nie zgadza się na żadne ustępstwa. Niestety, nie potrafi
również odpowiedzieć na pytanie, jeśli jest w nim zawarta jakaś wątpliwość
dotycząca tego, co sam powiedział. wiem już, że na jego punkty programu muszę
bardziej uważać. W tym samym czasie bowiem miałam inne, z których
zrezygnowałam...
Od ogółu do szczegółu i wracamy do ogółu.
Tegoroczny Pyrkon to znów liczne atrakcje, których nie sposób zliczyć.
Kilkadziesiąt stoisk, na których można się było zapatrzyć w niemal wszystko, co
związane z szeroko pojętą fantastyką. Wiele konkursów. Games Room. Maskarada.
Larpy, RPGi, imprezy towarzyszące. Premiery kilku nowych książek. w każdym
pakiecie uczestnika kody do gier. Rozstrzygnięcie konkursu na Identyfikator
Pyrkonu (Łukasz Orbitowski w kategorii Literatura i Komiks; Jacek Gołębiowski w
kategorii Gry; Kasia Sienkiewicz-Kosik w kategorii Promotor Fantastyki), a
także Złotych Masek (odsyłam na stronę konwentu
http://www.pyrkon.pl/2014/). To również
najbardziej zajebiści ludzie – otwarci, chętni do rozmowy, żądni wiedzy i tę
wiedze posiadający. Jednym słowem – najlepsza impreza roku (zobaczymy, jak
będzie na Worldconie...).
Zdobycze? Sześć świetnych książek. Pięć
autografów (plus trzy, które zdobył Michał). Naładowane bateryjki i całe
mnóstwo nowych pomysłów, które już dzisiaj zaczynam wcielać w życie. Żadna inna
impreza tak na mnie nie działa.
Podziękowania? Należą się wszystkim organizatorom
– spisaliście się na złoty medal. Mam tylko jedno "ale". Nie podoba
mi się to, że część punktów programu rozpoczyna się o pełnych godzinach, a
część o połówkach. Zawsze pokrywają się różne atrakcje, jednak tym razem pokryć
było jeszcze więcej właśnie z tego powodu. Nie powtarzajcie tego, plz...
Szczególnie zaś: Martynie (nie tylko za wspólnie przeprowadzoną prelkę),
Kwisatzowi, Legionowi, Mavisowi, Wookiemu, Julii (za to, że wspieraliście mnie,
gdy mówiłam o Diunie i nie tylko). Śmiglowi i Kubie – wiecie, za co. Wojtkowi
Sedeńko i Jackowi Inglotowi za sobotni wieczór i rozmowy. Basi, Kindze i Gosi
(oraz pozostałym dziewczynom z zespołu) za piękny taniec. Marcinowi
Zwierzchowskiemu, Marcinowi Mortce i Marinie Makarevskayi (ojej, jak to
odmienić) – za najbardziej inspirujące godziny tego konwentu. Jeśli o kimś
zapomniałam – przepraszam i dziękuję. Możecie się skarżyć, nie obrażę się.