Fragment mojej recenzji został umieszczony na okładce powieści "Skazaniec. Z bestią w sercu" Krzysztofa Spadło


Moja recenzja została zamieszczona na okładce powieści "Wojownicy. Odwet Wysokiej Gwiazdy" Erin Hunter

Fragment mojej recenzji „Korony śniegu i krwi” został umieszczony na okładce powieści Elżbiety Cherezińskiej – "Niewidzialna korona"

środa, 26 marca 2014

Pyrkon 2014. Było, minęło, coś jednak zostało... czyli wspomnień czar i naładowane bateryjki

Kolejny Pyrkon za nami. Działo się, działo. Było nas 24 tysiące! Tak, nie pomyliłam się wpisując cyferki. Dwadzieścia cztery tysiące ludzi kochających fantastykę. Zdecydowanie pobity został zeszłoroczny rekord. Co będzie za rok? Aż strach się bać. Wracając jednak do wydarzeń sprzed kilku dni... Oczywiście – mój reportaż będzie subiektywny. Nie mogłam znaleźć się we wszystkich miejscach na raz, niektóre bloki mnie nie interesują, w innych wypadkach musiałam wybierać pomiędzy kilkoma punktami programu, w których chciałam wziąć udział. Mimo to jednak, pragnę podzielić się z Wami moimi przemyśleniami na temat największego polskiego konwentu.
Na początek – coś niebywałego – brak kolejkonu! Można się było akredytować już w czwartek. Na dodatek tym razem nie było konieczności przedstawiania dokumentów, całego tego problemu z blokowaniem się systemu, do którego wprowadzano dane każdego uczestnika, przypinaniem opasek na rękę... Jednym słowem – po kilkunastu sekundach od wniesienia opłaty każdy miał już swój identyfikator i pakiet uczestnika i mógł spokojnie następnego dnia przyjść na konwent. Zresztą w kolejne dni kolejki tez nie były tak długie, jak zawsze. Olbrzymi plus dla organizatorów! Oby tak dalej.
Liczba ludzi, którzy wzięli udział w tym evencie to, w moim odczuciu, kwestia trochę sporna. Z jednej strony cieszę się, że tyle osób zechciało się pojawić i współtworzyć to niesamowite wydarzenie. Z drugiej jednak, czysto subiektywnie – czułam się przytłoczona. W hali wystawców nie można się było przecisnąć, na niektóre prelekcje nie dało się wejść, ponieważ było zbyt wielu chętnych. Owszem, to się zdarzało już w poprzednich latach, ale rzadziej. Zdecydowanie odczułam to, że w tym roku ludzi było znacznie, znacznie więcej, niż zazwyczaj. Po prostu w niektórych momentach czułam się przez to źle.
Zgodnie ze zwyczajem przejdę teraz do omówienia (chronologicznie) kolejnych punktów programu, w których wzięłam udział, a następnie powrócę do ogólnych "atrakcji", by zakończyć podziękowaniami (a jest komu dziękować). 

Piątek
Rozpoczęłam tym razem od prelekcji zatytułowanej "Rynek książki w Polsce". Marcin "MaWro" Wroński spisał się na medal. Wystąpienie było dobrze przygotowane, merytorycznie na bardzo wysokim poziomie, na dodatek poparte licznymi wykresami i tabelami, dzięki czemu łatwiej można było zrozumieć różne zawiłości, o których opowiadał. Poza suchymi danymi przeprowadził dość dogłębną analizę rynku książki w Polsce w latach 1997 – 2013.
Następnie, pozostając w Auli 2, wysłuchałam wykładu dotyczącego muzyki, przede wszystkim symfonicznej, inspirowanej prozą Tolkiena. "Wysłuchałam" jest idealnym określeniem, ponieważ poza słowami prowadzącej, mieliśmy okazję wysłuchać wielu fragmentów utworów, które powstały dzięki twórczości tego wielkiego człowieka literatury. Maja Baczyńska sprawiła, ze mam ochotę zagłębić się w ten temat i poszukać tych utworów w sieci.
Po godzinnej przerwie wzięłam udział w panelu dotyczącym self-publishingu. W "debacie" udział wzięli: Marcin Przybyłek, Simon Zack, Iwona Michałowska, Romuald Pawlak oraz Piotr Stankiewicz. Przyznam szczerze, że nie byłam tą godziną zachwycona. Zupełnie inaczej rozumiem pojęcie selfu, w związku z czym nie do końca mogłam się zgodzić z którymkolwiek z dyskutantów. Z drugiej zaś strony podpowiedzieli mi kilka ciekawych pomysłów, nad którymi zapewne niedługo popracuję. W ostatecznym rozliczeniu mogę więc powiedzieć, że warto było ich posłuchać.
Dwugodzinne warsztaty pisania opowiadań z "Nową Fantastyką" przyniosły wiele interesujących spostrzeżeń. Prowadzący – Michał Cetnarowski i Marcin Zwierzchowski – omawiali różne dobre i złe strony tekstów napływających do redakcji, popierając je licznymi przykładami. Zresztą już dawno zostało ogłoszone coś a'la konkurs. Można było nadsyłać swoje opowiadania z założeniem, że zostaną omówione na forum publicznym. Trzeba się było jednak liczyć z tym, że zostaną one, delikatnie mówiąc, "zjechane" przez redaktorów. Wypowiedzi Cetnarowskiego i Zwierzchowskiego były czasem szczere do bólu, nieraz wydawały mi się kontrowersyjne i nie ze wszystkimi się zgadzam, jednak teraz wiem już doskonale, czego oczekują od tekstów, które chcieliby publikować i czego nie ma sensu do nich wysyłać. A to tez bardzo dużo. Uważam, że te dwie godziny były zdecydowanie warte siedzenia w lodowatej (klimatyzacja) Literackiej 2.
Spotkanie autorskie z Andrzejem Pilipiukiem nie mogło się nie udać. Autor jest nie tylko bardzo dobrym pisarzem, jednym z moich ulubionych zresztą, ale również fantastycznym człowiekiem, o bardzo ciekawym podejściu do życia. Na dodatek nie boi się mówić szczerze tego, co myśli. Klaudia Heintze zadała mu całą serię intrygujących, podchwytliwych i niekoniecznie grzecznych pytań, a on na wszystkie odpowiedział. Ze znanym nam z jego utworów – poczuciem humoru. Pod koniec odśpiewaliśmy mu "Sto lat" z okazji urodzin, a zamiast urodzinowych cukierków dostaliśmy pocztówki promujące komiks, którego jest współautorem.
Po kolejnej godzinnej przerwie przyszedł czas na najbardziej stresujący moment, czyli mój pyrkonowy debiut w roli prelegenta. "Diuna F. Herberta i jego zaskakujące rozwiązania etymologiczne" – oto temat godzinnego wykładu, który wygłosiłam wspólnie z moją przyjaciółką, Martyną Salich. Z naszej strony możemy powiedzieć, że jesteśmy zadowolone. Zmieściłyśmy się w czasie, z sali padały ciekawe pytania, frekwencja mile nas zaskoczyła (mimo później pory – 22:30-23:30 pojawiło się około 60 osób), a uczestnicy wzajemnie się uciszali, chcąc słuchać tego, co przygotowałyśmy. Możemy więc domniemywać, że się podobało. Planujemy powtórkę na Polconie, może nawet dwugodzinną – materiału wszakże mamy bardzo dużo.

Sobota
Weekend zaczął się iście fantastycznie, od Targu Książki. Udało mi się wymienić sześć moich książek, których już nie chciałam (albo miałam w domu podwójne) na inne. Dzięki temu m.in. dorobiłam się kolejnego tomu z serii o Inkwizytorze autorstwa Jacka Piekary oraz "Miasto dusz" Wojciecha Szydy, do którego i tak wybierałam się z prośba o autograf w jego "Fausterii". Wszystko więc złożyło się idealnie. Mam nadzieję, że BookCrossing na stałe zagości na Pyrkonie, a może pojawi się tez i na innych konwentach. Jest to wspaniała okazja, by odświeżyć stan swych biblioteczek.
Bardzo ciekawa okazała się dyskusja Macieja Guzka, Marka Huberatha, Jacka Inglota i Andrzeja Zimniaka dotycząca kolonizacji światów. Panowie nie ograniczyli się bowiem do wizji literackich, ale sięgnęli również do dzisiejszej nauki i techniki, a także wzięli pod uwagę takie względy jak ekonomia i gospodarka społeczeństw oraz moralność ludzi, jako gatunku. W pewnym momencie wywiązała się naprawdę burzliwa dyskusja. Na szczęście prowadzący, Maciej Pitala, potrafił sobie "poradzić" z prelegentami.
"Tłumaczyć każdy może" to panel, w którym udział wzięli Marina Makarevskaya, Siergiej Liegieza, Radosław Kot, Michał Jakuszewski oraz Agnieszka Brodzik. Odpowiadali m.in. na pytania, jak zaczęła się ich przygoda z tłumaczeniem oraz czym różni się tłumaczenie literatury pięknej od tekstów technicznych. Sama w sobie dyskusja była ciekawa, nie otrzymaliśmy jednak zbyt wiele "dobrych rad". Przypuszczalnie dlatego, że już na samym początku zastrzeżono, że dwie godziny później odbywać się miała dyskusja dla początkujących tłumaczy i na niej będzie można uzyskać więcej przydatnych informacji, jak tłumaczyć.
Po dwugodzinnej przerwie udałam się właśnie na ten zapowiedziany (a wcześniej przeze mnie przeoczony) punkt programu.  Do nie największej Literackiej 2 ledwo udało się wepchnąć. Aż strach pomyśleć, że tylu jest na rynku potencjalnych konkurentów. Pociesza jedynie myśl, że ja już tłumaczę i zdążyłam się "zaczepić" w wydawnictwie. Wracając jednak do punktu "Chcę być tłumaczem, i co teraz?" – na temat pracy tłumacza wypowiadali się Marina Makarevskaya i Marcin Mortka. To jedna z najlepszych godzin tego konwentu. Zrobiłam trochę ciekawych notatek, z miłą chęcią posłuchałam, jak oni pracują, jak zdobywają teksty, jak tłumaczą, na jakie napotykając problemy, z czym muszą się liczyć, o czym marzą. Przez tę godzinę uzyskałam wiele ważnych informacji, które z pewnością w jakiś sposób zaowocują w mojej dalszej pracy.
W panelu "Rozdroża historii, czyli o historiach alternatywnych" udział wzięli Maciej Parowski, Wit Szostak, Michał Cetnarowski, Wojciech Szyda i Marek Huberath. Wspólnie zastanawiali się nad tym, dlaczego tak lubimy historie alternatywne i co należy zrobić, by zainteresować czytelnika. Ciekawe spostrzeżenia a propos tego, jak można poprowadzić akcję, by czytelnik nie czuł się oszukany i na ile trzeba znać prawdziwą historię, by móc ją zmienić.
Kolejne spotkanie z Pilipiukiem to opowieść o Kozakach. Kim byli, jacy byli i jaką rolę odgrywali w kolejnych wiekach. Wiele ciekawostek i opowieści – można by się nawet pokusić o nazwanie ich swego rodzaju mitami. Bajania Andrzeja Pilipiuka wciągnęły mnie tak mocno, że nawet nie zauważyłam, jak minęła ta godzina i nadszedł czas rozejścia się i wpuszczenia kolejnego prelegenta. Co nie oznacza, że Wielki Grafoman tak łatwo dał się wyrzucić z Auli – utrzymywał się na pozycji jeszcze kilka minut po czasie, byleby tylko dokończyć swą fantastyczną opowieść.
Niestety nadszedł moment, w którym ucałowałam klamkę. Literacka 2 była tak przepełniona w czasie prelekcji zatytułowanej "Dewolucja i science fiction. Darwiniści o fatalnej przyszłości rasy", że nie było szansy nawet na przyklejenie się do ściany. Szkoda, bo bardzo mi na tej prelekcji zależało. Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że jeszcze powtórzy się na jakimś konwencie, na którym będę obecna.
Dalsza część sobotniego wieczoru to już rozmowy w kuluarach. Przy piwie z Wojtkiem Sedeńko i Jackiem Inglotem. Dziękuję Wam, Panowie, za przemiły wieczór (i może trochę miej za ból głowy następnego dnia).

Niedziela
Tak, to prawdziwe samobójstwo. Niedziela, trzeci dzień konwentu, godzina 10 rano. Głowa boli, oczy się kleją, zimno... Pada deszcz, w sali niemiłosiernie wieje, bo ktoś na maxa rozkręcił klimatyzację. A jednak słucham... Słucham, bo warto dowiedzieć się, co robić, gdy marzymy o wydaniu swojego tekstu. Niezależnie czy to powieść, opowiadanie, czy też artykuł. Do kogo warto się zwrócić, kogo unikać, do jakiego wydawnictwa wysyłać maile, z kim rozmawiać. Wiele cennych informacji można było uzyskać od Marcina Zwierzchowskiego, który doskonale wie, o czym mówi.
"Mesjasz – plaga egipska popkultury"... Niestety jestem zawiedziona tym punktem programu. Poszłam, ponieważ samo pojęcie Mesjasza jest ciekawe. Poza tym opis prelekcji zawierał magiczne słowo "Diuna". Nic z tego. Niby na początku Konrad Walewski dał do zrozumienia, ze będzie z nami dyskutował. Zadawał pytania, wspólnie ustalaliśmy terminy. Jeśli tylko na sali odezwał się głos, który nie był po myśli prowadzącego – nagle temat się urywał, jakby go nie było i szliśmy dalej. Zero dyskusji, zero polemiki. On ma rację i tyle. Niestety nie tylko ja odebrałam tak tę godzinną pseudo-dyskusję. A szkoda, bo temat bardzo ciekawy i można by było porozmawiać.
Przerwa, którą sobie zaplanowałam została urozmaicona przepięknym występem Ouled Nail. Co prawda trochę się spóźniłam, bo nie mogłam się ogarnąć i odnaleźć miejsca, gdzie dziewczyny tańczyły... jednak udało mi się zobaczyć cześć pokazu i bardzo mi się podobał. Jesteście fantastyczne!
Prosto z Areny udałam się po autograf Maćka Parowskiego. Jako, że złapałam go na stanowisku jeszcze przed oficjalnym rozpoczęciem podpisywania i nikogo poza mną nie było – miałam szansę chwilę z nim porozmawiać, nie ograniczając się jedynie do podłożenia mu książki. Przemiła rozmowa, a do tego ma "Burza. Ucieczka z Warszawy '40" zyskały plus sto do wartości.
Na zakończenie Pyrkonu udałam się na dyskusję prowadzoną przez ekipę Fantasy & science Fiction. "Od polecanki do recenzji" to, niestety, średniej jakości zakończenie konwentu. Okazało się, że Konrad Walewski nie dopuszcza do polemiki. Bardzo twardo stoi na swoim stanowisku i zupełnie nie zgadza się na żadne ustępstwa. Niestety, nie potrafi również odpowiedzieć na pytanie, jeśli jest w nim zawarta jakaś wątpliwość dotycząca tego, co sam powiedział. wiem już, że na jego punkty programu muszę bardziej uważać. W tym samym czasie bowiem miałam inne, z których zrezygnowałam...
Od ogółu do szczegółu i wracamy do ogółu. Tegoroczny Pyrkon to znów liczne atrakcje, których nie sposób zliczyć. Kilkadziesiąt stoisk, na których można się było zapatrzyć w niemal wszystko, co związane z szeroko pojętą fantastyką. Wiele konkursów. Games Room. Maskarada. Larpy, RPGi, imprezy towarzyszące. Premiery kilku nowych książek. w każdym pakiecie uczestnika kody do gier. Rozstrzygnięcie konkursu na Identyfikator Pyrkonu (Łukasz Orbitowski w kategorii Literatura i Komiks; Jacek Gołębiowski w kategorii Gry; Kasia Sienkiewicz-Kosik w kategorii Promotor Fantastyki), a także Złotych Masek (odsyłam na stronę konwentu http://www.pyrkon.pl/2014/). To również najbardziej zajebiści ludzie – otwarci, chętni do rozmowy, żądni wiedzy i tę wiedze posiadający. Jednym słowem – najlepsza impreza roku (zobaczymy, jak będzie na Worldconie...).
Zdobycze? Sześć świetnych książek. Pięć autografów (plus trzy, które zdobył Michał). Naładowane bateryjki i całe mnóstwo nowych pomysłów, które już dzisiaj zaczynam wcielać w życie. Żadna inna impreza tak na mnie nie działa.
Podziękowania? Należą się wszystkim organizatorom – spisaliście się na złoty medal. Mam tylko jedno "ale". Nie podoba mi się to, że część punktów programu rozpoczyna się o pełnych godzinach, a część o połówkach. Zawsze pokrywają się różne atrakcje, jednak tym razem pokryć było jeszcze więcej właśnie z tego powodu. Nie powtarzajcie tego, plz... Szczególnie zaś: Martynie (nie tylko za wspólnie przeprowadzoną prelkę), Kwisatzowi, Legionowi, Mavisowi, Wookiemu, Julii (za to, że wspieraliście mnie, gdy mówiłam o Diunie i nie tylko). Śmiglowi i Kubie – wiecie, za co. Wojtkowi Sedeńko i Jackowi Inglotowi za sobotni wieczór i rozmowy. Basi, Kindze i Gosi (oraz pozostałym dziewczynom z zespołu) za piękny taniec. Marcinowi Zwierzchowskiemu, Marcinowi Mortce i Marinie Makarevskayi (ojej, jak to odmienić) – za najbardziej inspirujące godziny tego konwentu. Jeśli o kimś zapomniałam – przepraszam i dziękuję. Możecie się skarżyć, nie obrażę się.

6 komentarzy:

  1. Szkoda,że nie mogłam być :-(
    Super wrażenia :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Może w przyszłym roku :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zazdroszczę... Może w przyszłym roku, jeśli znajdę kogoś kto chciałby pojechać :).

    OdpowiedzUsuń
  4. Na pewno znajdą się chętni :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Excellent article. Keep writing such kind of information on your site.
    Im really impressed by your blog.
    Hello there, You've done a great job. I'll definitely digg it and
    in my view recommend to my friends. I'm sure they'll be benefited from this site.


    Also visit my webpage :: 123inkjets coupon code (kareldekar.com)

    OdpowiedzUsuń
  6. Hello everyone, it's my first visit at this site, and
    piece of writing is really fruitful in support of me, keep up posting these articles.


    Here is my web site :: tanki online not loading

    OdpowiedzUsuń