Poznań 2014
Liczba stron: 326
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
ISBN: 978-83-63622-90-9
Mam ostatnio ogromne szczęście do naprawę dobrych książek. Sami zresztą możecie spojrzeć na moje wcześniejsze wpisy. To jest w większości literatura z górnej półki. Tymczasem okazało się, że trafiłam na coś, co nie podlega żadnym dotychczasowym klasyfikacjom. Na książkę, która wymyka się z półek i żyje własnym życiem. Bo choć już trzy dni minęły od chwili, gdy przeczytałam ostatnią stronę (a lektura całości zajęła mi zaledwie jeden dzień) i zabrałam się już do kolejnej książki... wciąż wracam myślami do "Listu z Powstania". I wciąż nie mogę przestać... się bać.
Na tę powieść polowałam przez długi czas. Brałam udział w kilku konkursach i wciąż uparcie wybierałam ten właśnie tytuł. Jednak nie mam szczęścia do konkursów. Za to dopisało mi większe i takie, z którego naprawdę jestem bardziej zadowolona. Udało mi się nawiązać współpracę z Wydawnictwem Filia i to dzięki niemu mogłam poznać tę niesamowitą historię.
Czego się spodziewałam? Wojennej historii i jej kontynuacji w niedalekiej przyszłości (licząc od Powstania). Co dostałam? Coś zupełnie innego. Bo Powstanie, choć przecież tak ważne dla całej fabuły, zdaje się być "jedynie" pretekstem. O samym zrywie Autorka pisze niewiele, a jednak ciężko powiedzieć, że nie jest to książka o Powstaniu. Jak to możliwe? Nie wiem. Może to po prostu niesamowity talent Anny Klejzerowicz, która tak umiejętnie i pięknie splata wszystkie wątki, buduje napięcie, kreuje nietuzinkowe postaci, które nie są ani trochę papierowe...
"List z Powstania" to powieść o... obsesji, o poznawaniu prawdy, o życiu w wiecznym lęku, o przegranej, o wygranej, o stracie i nadziei. Jednym słowem o życiu. Jego głównymi bohaterkami są dwie kobiety (choć i parę innych osób można by do tego grona zaliczyć) – matka i córka. Julia i Marianna, zwana Majką. Pierwsza straciła w Powstaniu właściwie wszystko – rodziców, dom i ukochaną siostrę. Rodzice zginęli, a Hanka przepadła. Krążyły jakieś plotki, że uciekła, że miała romans, że ktoś ją gdzieś jeszcze później widział, ale tak naprawdę nic nie jest pewne. Julia nie potrafi pogodzić się z tym, że ukochana starsza siostra nie żyje. Całe swoje życie poświęca na jej odnalezienie. Swoją obsesją zaraża męża, a później także córkę. Choć Marianna nie od początku jest zainteresowana historią Hanki. Urodziła się w innych czasach, w których Powstanie przedstawiano jako głupi zryw, który pochłonął tysiące ofiar i nie przyniósł Polakom żadnych korzyści. Marianna jest młodziutka, chce żyć po swojemu, chce się bawić, mieć przyjaciół, a nie wciąż żyć w strachu przed kolejnymi rewizjami. Jednak bunt kończy się w pewnym momencie i samoczynnie niejako "ulega" tej obsesji. Obu kobietom przyjdzie za te poszukiwania zapłacić bardzo wysokie stawki.
Powieść rozpoczyna się od ostatnich dni września 1944 roku, kiedy Powstanie miało się już ku upadkowi, kiedy Warszawa płonęła, a ostatni walczący przedzierali się kanałami. Historię zaś kończymy w roku 2013, kiedy to... o, nie, tego Wam nie zdradzę, ale przyznam, że zakończenie robi wrażenie. Z tym, że to nie jest książka, którą czyta się dla zakończenia, ale dla wszystkiego tego, co pomiędzy pierwszą i ostatnią stroną.
Poszukiwanie prawdy o Hance kojarzyło mi się z historią opowiedzianą w serialu "Dom". Choć okoliczności zniknięcia siostry są zupełnie inne, to Julia żyje taką samą obsesją, jak Martyna (i nawet ich nazwiska są podobne).
W pierwszej części powieści obserwujemy świat z dwóch perspektyw. Wszechwiedzący narrator opowiada o zdarzeniach z perspektywy Julii, rzadziej innych osób. Każdy rozdział zbudowany jest jednak z dwóch części i w tej drugiej zapoznajemy się z osobistymi notatkami Marianny. Narracja zmienia się dopiero z chwilą śmierci Julii. Uważam, że to był bardzo dobry zabieg, który sprawił, że bardzo zżyliśmy się z Majką, a jednocześnie jeszcze bardziej budował napięcie.
Tak, napięcie. Rzadko mi się zdarza, że tak się boję w czasie lektury. Szczególnie, że przecież ta powieść to nie jest żaden horror. Można ją na upartego nazwać kryminałem z wątkiem historycznym, ale kiedy słyszę o takiej kategorii mam od razu przed oczyma książki Dana Browna. Nie, żebym ich nie lubiła, ale to zupełnie inna półka, inna kategoria. Powieść Klejzerowicz bardzo by na takim porównaniu ucierpiała.
Dodatkowym atutem jest bardzo dobra korekta. Żadne nieszczęsne literówki, przecinki, czy inne paskudztwa nie burzą odbioru lektury. Jako wisienkę na tym pysznym (choć ciężkim tematycznie i wymagającym) torciku można uznać okładkę, która mnie osobiście urzekła od pierwszego wejrzenia.
Jeśli więc szukacie mądrej książki, która zawładnie Wami na kilka dobrych godzin (a pewnie nawet i dni), to gorąco polecam "List z Powstania" Anny Klejzerowicz. Ja natomiast z pewnością będę chciała w najbliższym czasie zapoznać się z innymi jej powieściami.
Na tę powieść polowałam przez długi czas. Brałam udział w kilku konkursach i wciąż uparcie wybierałam ten właśnie tytuł. Jednak nie mam szczęścia do konkursów. Za to dopisało mi większe i takie, z którego naprawdę jestem bardziej zadowolona. Udało mi się nawiązać współpracę z Wydawnictwem Filia i to dzięki niemu mogłam poznać tę niesamowitą historię.
Czego się spodziewałam? Wojennej historii i jej kontynuacji w niedalekiej przyszłości (licząc od Powstania). Co dostałam? Coś zupełnie innego. Bo Powstanie, choć przecież tak ważne dla całej fabuły, zdaje się być "jedynie" pretekstem. O samym zrywie Autorka pisze niewiele, a jednak ciężko powiedzieć, że nie jest to książka o Powstaniu. Jak to możliwe? Nie wiem. Może to po prostu niesamowity talent Anny Klejzerowicz, która tak umiejętnie i pięknie splata wszystkie wątki, buduje napięcie, kreuje nietuzinkowe postaci, które nie są ani trochę papierowe...
"List z Powstania" to powieść o... obsesji, o poznawaniu prawdy, o życiu w wiecznym lęku, o przegranej, o wygranej, o stracie i nadziei. Jednym słowem o życiu. Jego głównymi bohaterkami są dwie kobiety (choć i parę innych osób można by do tego grona zaliczyć) – matka i córka. Julia i Marianna, zwana Majką. Pierwsza straciła w Powstaniu właściwie wszystko – rodziców, dom i ukochaną siostrę. Rodzice zginęli, a Hanka przepadła. Krążyły jakieś plotki, że uciekła, że miała romans, że ktoś ją gdzieś jeszcze później widział, ale tak naprawdę nic nie jest pewne. Julia nie potrafi pogodzić się z tym, że ukochana starsza siostra nie żyje. Całe swoje życie poświęca na jej odnalezienie. Swoją obsesją zaraża męża, a później także córkę. Choć Marianna nie od początku jest zainteresowana historią Hanki. Urodziła się w innych czasach, w których Powstanie przedstawiano jako głupi zryw, który pochłonął tysiące ofiar i nie przyniósł Polakom żadnych korzyści. Marianna jest młodziutka, chce żyć po swojemu, chce się bawić, mieć przyjaciół, a nie wciąż żyć w strachu przed kolejnymi rewizjami. Jednak bunt kończy się w pewnym momencie i samoczynnie niejako "ulega" tej obsesji. Obu kobietom przyjdzie za te poszukiwania zapłacić bardzo wysokie stawki.
Powieść rozpoczyna się od ostatnich dni września 1944 roku, kiedy Powstanie miało się już ku upadkowi, kiedy Warszawa płonęła, a ostatni walczący przedzierali się kanałami. Historię zaś kończymy w roku 2013, kiedy to... o, nie, tego Wam nie zdradzę, ale przyznam, że zakończenie robi wrażenie. Z tym, że to nie jest książka, którą czyta się dla zakończenia, ale dla wszystkiego tego, co pomiędzy pierwszą i ostatnią stroną.
Poszukiwanie prawdy o Hance kojarzyło mi się z historią opowiedzianą w serialu "Dom". Choć okoliczności zniknięcia siostry są zupełnie inne, to Julia żyje taką samą obsesją, jak Martyna (i nawet ich nazwiska są podobne).
W pierwszej części powieści obserwujemy świat z dwóch perspektyw. Wszechwiedzący narrator opowiada o zdarzeniach z perspektywy Julii, rzadziej innych osób. Każdy rozdział zbudowany jest jednak z dwóch części i w tej drugiej zapoznajemy się z osobistymi notatkami Marianny. Narracja zmienia się dopiero z chwilą śmierci Julii. Uważam, że to był bardzo dobry zabieg, który sprawił, że bardzo zżyliśmy się z Majką, a jednocześnie jeszcze bardziej budował napięcie.
Tak, napięcie. Rzadko mi się zdarza, że tak się boję w czasie lektury. Szczególnie, że przecież ta powieść to nie jest żaden horror. Można ją na upartego nazwać kryminałem z wątkiem historycznym, ale kiedy słyszę o takiej kategorii mam od razu przed oczyma książki Dana Browna. Nie, żebym ich nie lubiła, ale to zupełnie inna półka, inna kategoria. Powieść Klejzerowicz bardzo by na takim porównaniu ucierpiała.
Dodatkowym atutem jest bardzo dobra korekta. Żadne nieszczęsne literówki, przecinki, czy inne paskudztwa nie burzą odbioru lektury. Jako wisienkę na tym pysznym (choć ciężkim tematycznie i wymagającym) torciku można uznać okładkę, która mnie osobiście urzekła od pierwszego wejrzenia.
Jeśli więc szukacie mądrej książki, która zawładnie Wami na kilka dobrych godzin (a pewnie nawet i dni), to gorąco polecam "List z Powstania" Anny Klejzerowicz. Ja natomiast z pewnością będę chciała w najbliższym czasie zapoznać się z innymi jej powieściami.
Książka przeczytana w ramach Wyzwania
Książkę przeczytałam dzięki życzliwości Wydawnictwa Filia
http://www.wydawnictwofilia.pl/
Chociaż recenzja jest jak najbardziej zachęcająca, to jednak wydaje mi się, że nie jest to książka dla mnie. :)
OdpowiedzUsuń