Wydawnictwo:
Dom Wydawniczy Rebis
Poznań
2011
Trylogia:
Tom II
Oprawa:
miękka ze skrzydełkami
Liczba
stron: 465
Przekład:
Jarosław Rybski
Ilustracje:
Keith Thompson
ISBN:
978-83-7510-590-2
Razem
z Deryn i Alkiem na pokładzie okręt Jego Królewskiej Mości Lewiatan przybywa do
Konstantynopola. Misja jego jest bardzo ważna, ponieważ to orientalne państwo
ma olbrzymi potencjał i… jest już prawie przeciągnięte na stronę chrzęstów. Darwiniści
nie zamierzają jednak dać za wygraną, a rozmowy dyplomatyczne przypadają w
udziale właśnie naszym bohaterom. Najważniejsze jest jednak zadanie
specjalistki – pani doktor Barlow (wnuczki samego Darwina).
Poza
niesamowitym miastem, którym jest Istambuł (tak miejscowi nazywają swoją
stolicę) pełnym barw, zapachów i smaków Wschodu przyglądamy się również rozwijającej
się przyjaźni między Deryn i Alkiem (choć może nie tylko przyjaźni?). imperium
Osmańskie jest specyficzne (jak Stany Zjednoczone, które są w tym tomie wspominanie)
– wykorzystują zarówno technologię chrzęstów, jak i osiągnięcia darwinistów.
Która z frakcji zwycięży w tym państwie pełnym przeciwności, w którym czają się
anarchistyczne organizacje?
Deryn
i Alek poznają na powierzchni (tak – większość akcji dzieje się nie na pokładzie
Lewiatana) przede wszystkim śliczną, mądrą, sprytną i dzielną Lilit, a także
jej ojca Zavena i babkę – Nanę. Ta trójka działa w Komitecie Jedności i
Postępu, którego celem jest obalenie znienawidzonego władcy i przejęcie sterów
rządu. Walka, jaka przyjdzie im stoczyć będzie krwawa i – niestety – nie wszyscy
nasi przyjaciele wyjdą z niej obronną ręką.
Jednak
to nie Lilit (chociaż bardzo ją polubiłam), ani tym bardziej zapoznany w
Istambule amerykański reporter, Eddie Malone (kawał urwisa rządnego ploteczek,
zupełnie jak dzisiejsi paparazzi) stał się moją ulubioną postacią w tej
niesamowitej powieści. Najbardziej upodobałam sobie Bovrila – lemura przemyślnego,
który wykluł się z jednego z tych, jakże pilnowanych przez doktor Barlow,
jajek, o które na przemian dbali Deryn, Alek i Newkirk. Przemiłe zwierzątko
całkowicie mnie rozkładało na łopatki – rozśmieszało, rozczulało i szokowało, a
rysunki z jego podobizną okazały się wspanialsze jeszcze od pozostałych.
Przemyślny stworek, nie ma co – bez niego wiele tajemnic pozostałoby…
sekretami.
Wartka
akcja, barwne postaci, wynalazki godne samego Tesli (o tak, i on się tutaj
pojawia, chociaż nie tyle osobiście, co właśnie dzięki swym odkryciom), walki
na morzu, lądzie i powietrzu, rozkwitające uczucia mocniejsze od przyjaźni –
wszystko to napisane pięknym językiem zilustrowane przepięknymi rysunkami
Thompsona – jednym słowem majstersztyk.
Zaledwie
pięć błędów, które zauważyłam – nie sa w stanie w najmniejszym stopniu
zmniejszyć wartości tej powieści, którą z czystym sumieniem polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz