Wydawnictwo:
Dom Wydawniczy Rebis
Poznań
2012
Trylogia:
Tom III
Oprawa:
miękka ze skrzydełkami
Liczba
stron: 496
Przekład:
Jarosław Rybski
Ilustracje:
Keith Thompson
ISBN:
978-83-7510-591-9
Genialne
zwieńczenie fantastycznej trylogii napisanej w steamunkowym klimacie!
Lewiatan
opuszcza Konstantynopol i udaje się dalej na wschód. Na Syberii ma wziąć na
pokład tajemniczego gościa, którym okazuje się sam wielki wynalazca… Nikola
Tesla. Narozrabia nie tylko na statku, ale i w życiu naszych bohaterów, którzy będą
musieli dokonać niejednego trudnego wyboru. Szczególnie od chwili w której Alek
pozna największy sekret Deryn.
Tesla
w powieści Westerfelda jest postacią równie barwną, jak w rzeczywistości,
jednocześnie ma wiele cech szalonego wynalazcy, co do poczytalności którego nie
można do ostatniej chwili mieć pewności. W trzecim tomie serii autor trzyma
nas w napięciu jeszcze bardziej, niż w poprzednich. Ani przez sekundę nie można
przewidzieć, co się stanie za chwilę. Czy bohater wybierze taką drogę, jak byśmy
sobie tego życzyli, czy może odwrotnie? To sprawia, że „Goliat” jest znacznie
mniej przewidywalny od „Lewiatana”, któremu czasami można było zarzucić
traktowanie niektórych sytuacji po macoszemu. Wszakże to powieść młodzieżowa,
ale ostatni tom z pewnością jest olbrzymią gratką także dla dorosłego czytelnika.
Syberia
jest jednak tylko chwilowym przystankiem na trasie wielkiego podniebnego statku
darwinistów, który zmierza do Stanów Zjednoczonych – tego dziwnego kraju, który
jest od wojny secesyjnej podzielony – już nie tyle na Północ i Południe, co na
chrzęstową Północ i darwinistyczne Południe. Bardzo ciekawy pomysł, który daje
do myślenia, a jednocześnie sprawia, że historia staje się jeszcze bardziej pasjonująca.
Nic to jednak, że USA są podzielone. Mamy przecież rok 1914, trwa wojna w
Europie. Czy Stany do niej przystąpią, a jeśli tak, to po której stronie, skoro
same są podzielone?
Trwa
poza wojną na lądzie, morzu i w powietrzu, także wojna prasowych gigantów, którzy
prześcigają się w przekazywaniu wiadomości z frontu, a także w rozpowszechnianiu
niesamowitego wynalazku, który może odmienić świat – ruchomych obrazach, które
urzekną całkowicie Alka.
Mamy
więc nie tylko wielkie odkrycia Tesli (które, swoją drogą, do ostatniej chwili
nie są pewne), ale i te, które rzeczywiście nasz świat zmieniły diametralnie.
Prasa, paparazzi, kino… Westerfeld nie zapomina o tych smaczkach, dodatkowo
jeszcze przyprawiając je rewolucyjnymi walkami w Meksyku, które są… nakręcane
na taśmy filmowe, by rewolucyjny dowódca mógł robić na nich kasę!
Znów
znakomite ilustracje Thompsona, które zdają się dzisiaj niezbędne. Jak z resztą mówi
sam Westerfeld – bez nich powieść nie byłaby tym samym. To dzięki współpracy z
rysownikiem musiał się bardzo dokładnie skupić na opisach świata przedstawionego,
poświęcili obaj długie godziny na uzgodnienie takich szczegółów, jak wielkość
statków, czy ubiór bohaterów, co sprawia, że oglądając ilustracje mamy właściwie
wrażenie, że oglądamy ten świat od wewnątrz. Jakby rysunki Thompsona wisiały
oprawione w ramki na ścianach Lewiatana, a my przechodzilibyśmy tymi
korytarzami i podziwiali je, jednocześnie słysząc biegające po pokładzie
jaszczurki kurierskie i czując zapach wodoru (wiem, wiem, że wodór nie ma
zapachu, ale w powieści jest trochę inaczej).
Jedenaście
błędów. Sami oceńcie, czy dużo to, czy mało. Mnie żaden nie przeszkadzał na tyle,
by obniżyć ocenę tej znakomitej powieści, której zakończenia absolutnie się nie
spodziewałam.
Na koniec dodam jedynie, że dnia następnego po skończeniu lektury obudziłam
się wcześnie rano, ponieważ musiałam i budzik dzwonił niemiłosiernie głośno i
natrętnie. Pierwsze słowo, które wyrwało mi się z ust to ulubione przekleństwo
Deryn Sharp… wciórności! Oto siła podświadomości i najlepszy dowód na to, że z
bohaterami wykreowanymi w tej serii można się naprawdę zżyć.
Mi to taka bohaterka... z muminków.
OdpowiedzUsuńRacja, popełniłam błąd. Jednak Muminki pisze się z dużej litery...
OdpowiedzUsuń