Fragment mojej recenzji został umieszczony na okładce powieści "Skazaniec. Z bestią w sercu" Krzysztofa Spadło


Moja recenzja została zamieszczona na okładce powieści "Wojownicy. Odwet Wysokiej Gwiazdy" Erin Hunter

Fragment mojej recenzji „Korony śniegu i krwi” został umieszczony na okładce powieści Elżbiety Cherezińskiej – "Niewidzialna korona"

wtorek, 20 listopada 2012

Goliat - Scott Westerfeld

Wydawnictwo: Dom Wydawniczy Rebis
Poznań 2012
Trylogia: Tom III
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 496
Przekład: Jarosław Rybski
Ilustracje: Keith Thompson
ISBN: 978-83-7510-591-9




Genialne zwieńczenie fantastycznej trylogii napisanej w steamunkowym klimacie!
Lewiatan opuszcza Konstantynopol i udaje się dalej na wschód. Na Syberii ma wziąć na pokład tajemniczego gościa, którym okazuje się sam wielki wynalazca… Nikola Tesla. Narozrabia nie tylko na statku, ale i w życiu naszych bohaterów, którzy będą musieli dokonać niejednego trudnego wyboru. Szczególnie od chwili w której Alek pozna największy sekret Deryn.
Tesla w powieści Westerfelda jest postacią równie barwną, jak w rzeczywistości, jednocześnie ma wiele cech szalonego wynalazcy, co do poczytalności którego nie można do ostatniej chwili mieć pewności. W trzecim tomie serii autor trzyma nas w napięciu jeszcze bardziej, niż w poprzednich. Ani przez sekundę nie można przewidzieć, co się stanie za chwilę. Czy bohater wybierze taką drogę, jak byśmy sobie tego życzyli, czy może odwrotnie? To sprawia, że „Goliat” jest znacznie mniej przewidywalny od „Lewiatana”, któremu czasami można było zarzucić traktowanie niektórych sytuacji po macoszemu. Wszakże to powieść młodzieżowa, ale ostatni tom z pewnością jest olbrzymią gratką także dla dorosłego czytelnika.
Syberia jest jednak tylko chwilowym przystankiem na trasie wielkiego podniebnego statku darwinistów, który zmierza do Stanów Zjednoczonych – tego dziwnego kraju, który jest od wojny secesyjnej podzielony – już nie tyle na Północ i Południe, co na chrzęstową Północ i darwinistyczne Południe. Bardzo ciekawy pomysł, który daje do myślenia, a jednocześnie sprawia, że historia staje się jeszcze bardziej pasjonująca. Nic to jednak, że USA są podzielone. Mamy przecież rok 1914, trwa wojna w Europie. Czy Stany do niej przystąpią, a jeśli tak, to po której stronie, skoro same są podzielone?
Trwa poza wojną na lądzie, morzu i w powietrzu, także wojna prasowych gigantów, którzy prześcigają się w przekazywaniu wiadomości z frontu, a także w rozpowszechnianiu niesamowitego wynalazku, który może odmienić świat – ruchomych obrazach, które urzekną całkowicie Alka.
Mamy więc nie tylko wielkie odkrycia Tesli (które, swoją drogą, do ostatniej chwili nie są pewne), ale i te, które rzeczywiście nasz świat zmieniły diametralnie. Prasa, paparazzi, kino… Westerfeld nie zapomina o tych smaczkach, dodatkowo jeszcze przyprawiając je rewolucyjnymi walkami w Meksyku, które są… nakręcane na taśmy filmowe, by rewolucyjny dowódca mógł robić na nich kasę!
Znów znakomite ilustracje Thompsona, które zdają się dzisiaj niezbędne. Jak z resztą mówi sam Westerfeld – bez nich powieść nie byłaby tym samym. To dzięki współpracy z rysownikiem musiał się bardzo dokładnie skupić na opisach świata przedstawionego, poświęcili obaj długie godziny na uzgodnienie takich szczegółów, jak wielkość statków, czy ubiór bohaterów, co sprawia, że oglądając ilustracje mamy właściwie wrażenie, że oglądamy ten świat od wewnątrz. Jakby rysunki Thompsona wisiały oprawione w ramki na ścianach Lewiatana, a my przechodzilibyśmy tymi korytarzami i podziwiali je, jednocześnie słysząc biegające po pokładzie jaszczurki kurierskie i czując zapach wodoru (wiem, wiem, że wodór nie ma zapachu, ale w powieści jest trochę inaczej).
Jedenaście błędów. Sami oceńcie, czy dużo to, czy mało. Mnie żaden nie przeszkadzał na tyle, by obniżyć ocenę tej znakomitej powieści, której zakończenia absolutnie się nie spodziewałam.
Na koniec dodam jedynie, że dnia następnego po skończeniu lektury obudziłam się wcześnie rano, ponieważ musiałam i budzik dzwonił niemiłosiernie głośno i natrętnie. Pierwsze słowo, które wyrwało mi się z ust to ulubione przekleństwo Deryn Sharp… wciórności! Oto siła podświadomości i najlepszy dowód na to, że z bohaterami wykreowanymi w tej serii można się naprawdę zżyć.

2 komentarze:

  1. Mi to taka bohaterka... z muminków.

    OdpowiedzUsuń
  2. Racja, popełniłam błąd. Jednak Muminki pisze się z dużej litery...

    OdpowiedzUsuń