Fragment mojej recenzji został umieszczony na okładce powieści "Skazaniec. Z bestią w sercu" Krzysztofa Spadło


Moja recenzja została zamieszczona na okładce powieści "Wojownicy. Odwet Wysokiej Gwiazdy" Erin Hunter

Fragment mojej recenzji „Korony śniegu i krwi” został umieszczony na okładce powieści Elżbiety Cherezińskiej – "Niewidzialna korona"

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Wielki chłód – Katarzyna Rygiel

Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Poznań 2015
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 384
ISBN: 978-83-7785-382-5
 
 
 
 
 
 
Nie lubię zimy, nie znoszę marznąć. Kiedy tylko nadchodzą pierwsze ciepłe dni, chowam zimowe ubrania i na wierzch wyjmuję wiosenne i letnie. Kocham ciepło. Dlaczego więc, kiedy słonko przyjemnie przygrzewało, z tarasu słychać było śpiew ptaków, a pierwsze rośliny zazieleniły się pięknie w doniczkach, ja czułam taką niezdrową fascynację tą książką? Dlaczego ta okładka przyzywała mnie dniem i nocą, bym w końcu się spięła i zaczęła czytać? Co stało się, kiedy wreszcie uległam pokusie? Przeczytajcie i dowiedzcie się, dlaczego najnowsza powieść Katarzyny Rygiel tak właśnie działa.
Po krótkim prologu, który wprowadza w dziwną i lekko mrożącą krew w żyłach atmosferę, możemy przeczytać takie oto zdania: "Nienawidziłem zimy. Tej ponurej, przygnębiającej i przyprawiającej o dreszcze pory roku, która w naszej szerokości geograficznej zwykle rozciąga się ponad miarę". Zupełnie jakby tej postaci włożyć w usta moje własne słowa, czyż nie?
Na tylnej okładce, dużymi i czerwonymi literami, które pięknie odbijają się od jasnoszarego, zaśnieżonego tła i mogą imitować krew, zadano pytanie o to, czy łatwo pomylić fikcję z rzeczywistością. Pytanie to kluczowe, gdyż do ostatniej niemal strony nie wiemy, czy Janusz Krzyżanowski przypadkiem nie zagubił się gdzieś pomiędzy i czy rzeczywiście to, co napisze w najnowszej swej powieści ma wpływ na jego prawdziwe życie. Czy uśmiercenie bohatera książki może zaowocować śmiercią żony? Może ktoś robi sobie z niego niewybredne żarty? Cóż, żarty żartami, ale kiedy Anna rzeczywiście znika, nawet policja zaczyna się zastanawiać nad tym, gdzie jest granica między rzeczywistością a fikcją. Wszak zaginiona kobieta, na dodatek matka dziesięciolatka, to już nie tylko pojawiające się tu i ówdzie kolorowe, plastikowe zapalniczki, których kupna Janusz nie potrafi sobie przypomnieć.
Powieść toczy się trzema równoległymi torami. W pierwszym z nich poznajemy Janusza Krzyżanowskiego, autora średnio poczytnych powieści kryminalnych, jego najbliższych oraz nadkomisarza Sobolewskiego, który prowadzi śledztwo w sprawie zaginionej Anny, byłej żony Janusza i matki jego dziesięcioletniego syna. Historia ta opowiedziana jest przez trzecioosobowego, wszechwiedzącego narratora, który jednak bardzo umiejętnie dozuje czytelnikowi wiedzę, trzymając go cały czas w napięciu. 
Drugi tor to książka, nad którą pracuje Janusz. Jej głównym bohaterem jest prywatny detektyw, Albert Fuz, który jest jednocześnie pierwszoosobowym narratorem tej powieści. Wszystko zaczyna się komplikować, kiedy niespodziewanie tworzony przez Krzyżanowskiego scenariusz książki odbija się, niczym w lustrze, w jego codziennym życiu. A to spotyka on rudą piękność, która jest tak podobna do tworzonej przez niego zaginionej Karoliny, a to znajduje w domu kolorowe zapalniczki, których z takim upodobaniem używa Albert. Gdy pewnego dnia u jego drzwi staje syn i informuje go, że mama gdzieś zniknęła, Janusza ogarnia prawdziwy strach. Już wcześniej "czuł się prześladowany", teraz jednak gra toczy się o znacznie wyższą stawkę. Czy Annę rzeczywiście ktoś porwał, tak jak fikcyjną Karolinę? Co się stanie, gdy Janusz uśmierci swą bohaterkę? Jaką moc mają słowa zapisane w pliku testowym, do którego przecież nikt obcy nie ma dostępu?
Trzeci tor jest jeszcze bardziej skomplikowany. Czytelnik staje się bowiem świadkiem przesłuchania mordercy. Kim jest ten człowiek, kogo zabił? Nie wiemy. Nie wiemy niemalże do samego końca, co jeszcze dodaje całej powieści dodatkowej pikanterii.
Trzy tory są bardzo czytelne – napisane różnymi czcionkami tak, by czytelnik nie miał wątpliwości, w której rzeczywistości się znajduje. Autorka postarała się, byśmy nie czuli się aż tak zagubieni, jak biedny Janusz, choć... sama wiedza to jedno, kiedy głos z tyłu głowy podszeptuje, że nic nie jest pewne, skoro sami widzimy, że dzieje się coś naprawdę niepokojącego. Kryminał okazał się dla Rygiel niewystarczający, wplotła więc w niego drugą jeszcze historię kryminalną. Przenikają się one w sposób mrożący krew w żyłach, czemu sprzyja jeszcze typowo polska, zimowa atmosfera wielkiego miasta, jakim jest zasypana śniegiem Warszawa, w której – jak to bywa – drogowcy nie radzą sobie z tym, że w styczniu spadł śnieg.
Intryga goni w tej powieści intrygę, a nieprzyjemne, nocne gonitwy wśród padających z nieba białych płatków i usypanych wzdłuż chodników zasp są niczym wyjęte z koszmaru. Do tego wszystkiego Rygiel stworzyła wiarygodnych i bardzo ciekawych psychologicznie bohaterów, których poznawaniem naprawdę się rozkoszowałam. 
"Wielki chłód" to jednak nie tylko świetny kryminał, ale także bardzo udana powieść psychologiczna i historia tworzenia się więzi między synem i ojcem, który dotąd był tylko "ojcem weekendowym". Do tego jeszcze należy dodać świetnie skonstruowaną, uzasadnioną i zrozumiałą dla czytelnika nienawiść wypływającą z zazdrości i poczucia zdrad, jaka jest udziałem trójkąta Janusz-Anna-Dorota (siostra Anny). Te emocjonalne aspekty opowieści są niezmiernie ważne dla całej fabuły.
Poza tym, że częściowo narracja jest pierwszoosobowa, a czasami trzecioosobowa – w zależności od tego, w której rzeczywistości znajduje się czytelnik – bardzo ciekawe okazało się użycie nawiasów. Ogólnie rzecz biorąc jestem zagorzałą przeciwniczką korzystania z dobrodziejstwa tego znaku w tekstach literackich. Preferuję myślniki. Tym bardziej więc zdziwiło mnie, że nawiasy umieszczane przez Autorkę z wielką namiętnością – bo jakże inaczej to nazwać – nie tylko mi nie przeszkadzały, ale znajdowały uzasadnienie i tworzyły dodatkowy klimat, którego nie stworzyłyby myślniki.
Książka jest rewelacyjnie wydana, zarówno pod względem korektorskim, jak i redakcyjnym. Do tego jeszcze ta niesamowita, magiczna wręcz – a przecież właściwie tak zwyczajna – okładka. Same plusy. Jeśli zaś ktoś lubi Sin City... Cóż, bywały takie chwile, że czułam ten sam klimat czytając "Wielki chłód". Jest to książka, którą po prostu trzeba przeczytać.
 
 
 
 
 
 
 
Książkę przeczytałam dzięki życzliwości Wydawnictwa Zysk i S-ka
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz