Pierwszy tom sagi. Nie mogę się doczekać kolejnych!
Niemcy, noc sylwestrowa, początek nowego wieku. Tej nocy, 1 stycznia roku pańskiego 1500 na świat przychodzi chłopiec. To niedobry znak, tym bardziej, że poród jest trudny i do tego… pośladkowy. Ojciec się go wyrzeka i dziecko trafia do służącej.
Gdy ma kilkanaście lat, trafia do zakonu i tam dowiaduje się, że ludzie mają imiona. Jemu braciszkowie nadadzą imię Bertram. Przez lata uczy się wiele, czyta i liczy i zastanawia się, jakie jest jego miejsce na świecie. W końcu zrozumie i postanowi spełnić marzenia – zostać kupcem. Wyrusza w podróż do Frankfurtu i tam poznaje Guttę, córkę bogatego i cenionego kupca.
Gutta zawsze kochała pracę w kantorze ojca. Zupełnie nie interesowało jej małżeństwo, piękne suknie, makijaże i bale. „Głupstwo i błazenada” zwykła o nich mówić. Wiedziała, że jeśli będzie miała wyjść za mąż to jedynie za kogoś, kto będzie w stanie to uszanować i da jej wolność, a nie uwięzi w sypialni.
Czy związek tych dwóch, jakże różnych od siebie ludzi, których prawdziwą miłością jest handel ma szansę na przetrwanie? Czy w końcu będą potrafili przyznać, że się pokochali i wybaczyć sobie te wszystkie lata, gdy się ranili? Czy Bertram w końcu pogodzi się ze swoim najzagorzalszym przeciwnikiem – Ludovikiem?
To piękny obraz kupieckiego Frankfurtu i niebanalni bohaterowie, obok których nie sposób przejść obojętnie. Pokazuje, jak trudno jest odnaleźć się w świecie pełnym zabobonów. Bertram najbardziej kocha córkę, która przyszła na świat w ten sam sposób, co on. Niemalże nienawidzi swej pierworodnej, która nie była chłopcem, a przecież dziewczynki generują jedynie koszty, a chłopcy zarabiają pieniądze. Jak zareaguje na to stwierdzenie Gutta, która przecież całe dni dzieli między wychowywanie dzieci i kantor męża?
Ciekawie napisana, czasami trochę zabawna, nieraz gorzko-słona powieść o ambicjach i poświęceniach, a także trudnej miłości, która zdaje się niemożliwa. Czy jednak na pewno?
Niemcy, noc sylwestrowa, początek nowego wieku. Tej nocy, 1 stycznia roku pańskiego 1500 na świat przychodzi chłopiec. To niedobry znak, tym bardziej, że poród jest trudny i do tego… pośladkowy. Ojciec się go wyrzeka i dziecko trafia do służącej.
Gdy ma kilkanaście lat, trafia do zakonu i tam dowiaduje się, że ludzie mają imiona. Jemu braciszkowie nadadzą imię Bertram. Przez lata uczy się wiele, czyta i liczy i zastanawia się, jakie jest jego miejsce na świecie. W końcu zrozumie i postanowi spełnić marzenia – zostać kupcem. Wyrusza w podróż do Frankfurtu i tam poznaje Guttę, córkę bogatego i cenionego kupca.
Gutta zawsze kochała pracę w kantorze ojca. Zupełnie nie interesowało jej małżeństwo, piękne suknie, makijaże i bale. „Głupstwo i błazenada” zwykła o nich mówić. Wiedziała, że jeśli będzie miała wyjść za mąż to jedynie za kogoś, kto będzie w stanie to uszanować i da jej wolność, a nie uwięzi w sypialni.
Czy związek tych dwóch, jakże różnych od siebie ludzi, których prawdziwą miłością jest handel ma szansę na przetrwanie? Czy w końcu będą potrafili przyznać, że się pokochali i wybaczyć sobie te wszystkie lata, gdy się ranili? Czy Bertram w końcu pogodzi się ze swoim najzagorzalszym przeciwnikiem – Ludovikiem?
To piękny obraz kupieckiego Frankfurtu i niebanalni bohaterowie, obok których nie sposób przejść obojętnie. Pokazuje, jak trudno jest odnaleźć się w świecie pełnym zabobonów. Bertram najbardziej kocha córkę, która przyszła na świat w ten sam sposób, co on. Niemalże nienawidzi swej pierworodnej, która nie była chłopcem, a przecież dziewczynki generują jedynie koszty, a chłopcy zarabiają pieniądze. Jak zareaguje na to stwierdzenie Gutta, która przecież całe dni dzieli między wychowywanie dzieci i kantor męża?
Ciekawie napisana, czasami trochę zabawna, nieraz gorzko-słona powieść o ambicjach i poświęceniach, a także trudnej miłości, która zdaje się niemożliwa. Czy jednak na pewno?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz