Pewnego dnia kupiłam nowy National Geografic i widzę w nim artykuł o Göbekli Tepe i stwierdzam, że to rewelacyjny materiał do kolejnej powieści. Postanawiam coś więcej o tym poczytać w sieci. Tak właśnie robię kolejnego dnia i między innymi napotykam informację o tej powieści. Popołudniu biegnę do Empiku i kupuję. Impuls, czysty przypadek. Czy było warto? Owszem.
Ciekawa pozycja, gdzie akcja goni akcję w tempie przynajmniej podświetlnym. Sekret, którego jeden z bohaterów książki strzeże – mroczny, jak cała powieść. Tutaj nie ma delikatności, nie radzę czytać do śniadania. To powieść, w której składanie ofiar z ludzi nie dla wszystkich jest jedynie smutną historyczną prawdą, ale pozostało codziennością.
Należę do osób, które zamykają oczy, gdy w filmie pokazują igłę, albo robią cokolwiek z oczami. Boję się pobierania krwi i na samą myśl o tym robi mi się słabo. Staram się z tym walczyć. Oglądam namiętnie NCIS i CSI, trochę pomaga. Już nie ruszają mnie sekcje zwłok (może dlatego, że wiem, iż to jedynie manekin i trochę czerwonej farby, kto wie). W każdym razie mam bujną wyobraźnię – potrafię sobie wiele wizualizować. Tym razem, niestety, również. Są tu okrucieństwa, o jakich mi się nie śniło, nawet po rocznym kursie z prawa sądowego, gdzie sporo było o torturach. W „Sekrecie Genezis” są one znacznie bardziej wymyślne, a nasz antybohater nie brzydzi się niczego, byleby osiągnąć swój cel. Przypalanie ogniem czy próba zimnej wody zdają się luksusem w porównaniu do tego, co robi.
Jednak mimo to – polecam. A może właśnie dlatego, że nie ma tu politycznej poprawności i estetyki na siłę. Człowiek potrafi być potworem. Warto dotrwać do końca, by poznać tytułowy sekret.
Zadziwiająca, pełna emocji książka, potwornie nieapetyczna, a jednocześnie mówiąca o miłości i oddaniu. Inna niż wszystko, co dotychczas przeczytałam – znacznie lepsza od osławionego „Kodu Leonarda”.
Ciekawa pozycja, gdzie akcja goni akcję w tempie przynajmniej podświetlnym. Sekret, którego jeden z bohaterów książki strzeże – mroczny, jak cała powieść. Tutaj nie ma delikatności, nie radzę czytać do śniadania. To powieść, w której składanie ofiar z ludzi nie dla wszystkich jest jedynie smutną historyczną prawdą, ale pozostało codziennością.
Należę do osób, które zamykają oczy, gdy w filmie pokazują igłę, albo robią cokolwiek z oczami. Boję się pobierania krwi i na samą myśl o tym robi mi się słabo. Staram się z tym walczyć. Oglądam namiętnie NCIS i CSI, trochę pomaga. Już nie ruszają mnie sekcje zwłok (może dlatego, że wiem, iż to jedynie manekin i trochę czerwonej farby, kto wie). W każdym razie mam bujną wyobraźnię – potrafię sobie wiele wizualizować. Tym razem, niestety, również. Są tu okrucieństwa, o jakich mi się nie śniło, nawet po rocznym kursie z prawa sądowego, gdzie sporo było o torturach. W „Sekrecie Genezis” są one znacznie bardziej wymyślne, a nasz antybohater nie brzydzi się niczego, byleby osiągnąć swój cel. Przypalanie ogniem czy próba zimnej wody zdają się luksusem w porównaniu do tego, co robi.
Jednak mimo to – polecam. A może właśnie dlatego, że nie ma tu politycznej poprawności i estetyki na siłę. Człowiek potrafi być potworem. Warto dotrwać do końca, by poznać tytułowy sekret.
Zadziwiająca, pełna emocji książka, potwornie nieapetyczna, a jednocześnie mówiąca o miłości i oddaniu. Inna niż wszystko, co dotychczas przeczytałam – znacznie lepsza od osławionego „Kodu Leonarda”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz