Zachęciła mnie okładka – kocham książki, antykwariaty wydają mi się magicznymi grotami pełnymi wiedzy, wspomnień, cudownych historii. Powieść Sancheza mi się podobała, jednak przyznaję, że od połowy byłam przekonana, że wiem, kto jest mordercą i… miałam niestety rację. Nie lubię takich sytuacji – chcę być zaskakiwana – kiedy autor myśli dokładnie tak, jak wielu innych, jest mniej ciekawy. Nie ma kryminału, jeśli przez tyle czasu zna się rozwiązanie tajemnicy. Nie jest to Sherlock Holmes. Mimo to – warto przeczytać – dla pozostałych tajemnic, którymi karmi nas Sanchez.
Ciekawym pomysłem jest połączenie kryminału z religią. Nic nowego można powiedzieć. W ostatnich latach na rynku pojawiło się mnóstwo tego typu powieści, z Danem Brownem na czele. Jednak „Antykwariusz” jest inny. Nie mamy tu bohatera demaskującego intrygi kościoła rzymsko-katolickiego, albo odkrywającego, że Ewangelie są oszustwem. To nie Pullmanowski „Dobry człowiek Jezus i łotr Chrystus” ani „Tajemnica trzynastego apostoła” Michela Benoit. Tajemniczy manuskrypt, wokół którego toczy się większa cześć akcji powieści – to opowieść piętnastowiecznego (przechrzczonego, ale jednak) Żyda. Z niego to Enrique Alonso dowiaduje się, że w Barcelonie został ukryty magiczny Kamień Boga i to prawdopodobnie jego poszukiwania stały się powodem morderstwa, którego ofiarą padł Artur Aiguader, jego przybrany ojciec.
Akcja toczy się w przepięknej Barcelonie – opisanej tak dokładnie, że wręcz czułam się, jakbym razem z bohaterami podróżowała po tym gorącym mieście. Wędrówka trochę przypominała tę z „Cienia wiatru” Zafona, była jednak miłym przypomnieniem, a także uzupełnieniem spacerów z Danielem Sempere.
Ostatecznie książkę warto przeczytać dla opisów Barcelony, a także ciekawej historii opisanej w manuskrypcie. Nie polecam jednak, jeśli ktoś szuka jedynie dobrego kryminału. Naprawdę – odnalezienie mordercy starego antykwariusza jest już po kilkudziesięciu stornach tak oczywiste, że aż smutno. Nie podobały mi się również rozważania Enrique na temat jego uczuć. To ostatecznie dorosły mężczyzna, po przejściach, rozwodzie i śmierci ukochanego człowieka, który czasami rozmyśla, jakby był piętnastoletnim bohaterem romansu dla młodzieży.
Wybór należy do Was. Książka na czwórkę z małym minusem.
Ciekawym pomysłem jest połączenie kryminału z religią. Nic nowego można powiedzieć. W ostatnich latach na rynku pojawiło się mnóstwo tego typu powieści, z Danem Brownem na czele. Jednak „Antykwariusz” jest inny. Nie mamy tu bohatera demaskującego intrygi kościoła rzymsko-katolickiego, albo odkrywającego, że Ewangelie są oszustwem. To nie Pullmanowski „Dobry człowiek Jezus i łotr Chrystus” ani „Tajemnica trzynastego apostoła” Michela Benoit. Tajemniczy manuskrypt, wokół którego toczy się większa cześć akcji powieści – to opowieść piętnastowiecznego (przechrzczonego, ale jednak) Żyda. Z niego to Enrique Alonso dowiaduje się, że w Barcelonie został ukryty magiczny Kamień Boga i to prawdopodobnie jego poszukiwania stały się powodem morderstwa, którego ofiarą padł Artur Aiguader, jego przybrany ojciec.
Akcja toczy się w przepięknej Barcelonie – opisanej tak dokładnie, że wręcz czułam się, jakbym razem z bohaterami podróżowała po tym gorącym mieście. Wędrówka trochę przypominała tę z „Cienia wiatru” Zafona, była jednak miłym przypomnieniem, a także uzupełnieniem spacerów z Danielem Sempere.
Ostatecznie książkę warto przeczytać dla opisów Barcelony, a także ciekawej historii opisanej w manuskrypcie. Nie polecam jednak, jeśli ktoś szuka jedynie dobrego kryminału. Naprawdę – odnalezienie mordercy starego antykwariusza jest już po kilkudziesięciu stornach tak oczywiste, że aż smutno. Nie podobały mi się również rozważania Enrique na temat jego uczuć. To ostatecznie dorosły mężczyzna, po przejściach, rozwodzie i śmierci ukochanego człowieka, który czasami rozmyśla, jakby był piętnastoletnim bohaterem romansu dla młodzieży.
Wybór należy do Was. Książka na czwórkę z małym minusem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz