Francja Ludwika XIV, walka o władzę, dworskie intrygi, stawiający zawsze kropkę nad „i’ dostojnicy kościelni. Do tego wszystkiego teatralni aktorzy i młody Gabriel, który dla ziszczenia swych marzeń porzucił rodzinny, szlachecki dom i postanowił grać na deskach paryskiego teatru oraz jego ukochana Louise, królewska nałożnica.
Rzecz zapowiadała się rewelacyjnie, niestety… znudziła mnie, zmęczyła i kiedy ją skończyłam, czułam ulgę, że nie jest dłuższa. Mimo wszystkich tych zachęcających elementów, całość była przedstawiona po prostu nieładnie. Nie przypadł mi do gustu żaden z bohaterów, a to już bardzo dziwne, ponieważ nie jestem pod tym względem nazbyt wymagająca. Nie chodzi nawet o to, że lubię jedynie pozytywne postaci. Często zdarza się, że wolę w powieści „czarny charakter”. W „Roku 1661” wszyscy bohaterowie zdawali się pokazani jednakowo. Nawet Król-Słońce nie odbiegał daleko od reszty dworzan, czy nawet trupy teatralnej. Być może taki był zamysł autora – pokazać Ludwika jako zwykłego człowieka. Jednak nie mogę się z tym pogodzić – to władca nieprzeciętny, postać barwna i nietuzinkowa, co należy wykorzystać. Skucha…
Ciekawie zapowiadał się wątek tajemniczej teczki, którą rabusie niechcący zagubili z teatrze i tym sposobem dostała się w ręce Gabriela. Muszę przyznać, że i tu moja ciekawość szybko przerodziła się w niecierpliwość. Najbardziej interesujący i rzeczywiście wciągający był wątek związany z ojcem Gabriela.
Uczucie Gabriela do Louise i jej zapatrzenie we władcę? To byli dorośli ludzie, którzy zachowywali się jak nastolatki. Ich niezdecydowanie mnie nie przekonało. Krótko i zwięźle – można przeczytać w ciemny i chłodny zimowy wieczór, jeśli rzeczywiście nie ma już niczego innego.
Życzę, byście nie zgodzili się z moją opinią po zakończeniu powieści.
Na pocieszenie – książka ładnie prezentuje się na półce, ponieważ ma naprawdę ptrzepiekną okładkę.
Rzecz zapowiadała się rewelacyjnie, niestety… znudziła mnie, zmęczyła i kiedy ją skończyłam, czułam ulgę, że nie jest dłuższa. Mimo wszystkich tych zachęcających elementów, całość była przedstawiona po prostu nieładnie. Nie przypadł mi do gustu żaden z bohaterów, a to już bardzo dziwne, ponieważ nie jestem pod tym względem nazbyt wymagająca. Nie chodzi nawet o to, że lubię jedynie pozytywne postaci. Często zdarza się, że wolę w powieści „czarny charakter”. W „Roku 1661” wszyscy bohaterowie zdawali się pokazani jednakowo. Nawet Król-Słońce nie odbiegał daleko od reszty dworzan, czy nawet trupy teatralnej. Być może taki był zamysł autora – pokazać Ludwika jako zwykłego człowieka. Jednak nie mogę się z tym pogodzić – to władca nieprzeciętny, postać barwna i nietuzinkowa, co należy wykorzystać. Skucha…
Ciekawie zapowiadał się wątek tajemniczej teczki, którą rabusie niechcący zagubili z teatrze i tym sposobem dostała się w ręce Gabriela. Muszę przyznać, że i tu moja ciekawość szybko przerodziła się w niecierpliwość. Najbardziej interesujący i rzeczywiście wciągający był wątek związany z ojcem Gabriela.
Uczucie Gabriela do Louise i jej zapatrzenie we władcę? To byli dorośli ludzie, którzy zachowywali się jak nastolatki. Ich niezdecydowanie mnie nie przekonało. Krótko i zwięźle – można przeczytać w ciemny i chłodny zimowy wieczór, jeśli rzeczywiście nie ma już niczego innego.
Życzę, byście nie zgodzili się z moją opinią po zakończeniu powieści.
Na pocieszenie – książka ładnie prezentuje się na półce, ponieważ ma naprawdę ptrzepiekną okładkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz