Na tylnej okładce powieść skomentował – bardzo pozytywnie – Frank Herbert. Właśnie dlatego całe lata temu kupiłam ją mojemu – wówczas jeszcze chłopakowi – mężowi w prezencie. Do głowy mi wówczas nie przyszło, że ją sama przeczytam. Kilka miesięcy temu pojechaliśmy w podróż poślubną i okazało się, że zabrałam za mało książek, a on miał ze sobą właśnie tę. Pożyczyłam, zaczęłam i… jakie szczęście, że ją wziął na Sycylię. ży się zająć).
Opowieść przenosi nas w smutną przyszłość naszej planety – świata zniszczonego wojną nuklearną, gdzie ludzkość w większości żyje w oazach na pustyni. Gdzieniegdzie jeszcze można w swej wędrówce przez bezkresne piaski napotkać kratery pozostawione przez wybuchające bomby atomowe. W tym świecie ludzie tacy, jak Wężyca są szanowani, poszukiwani, a jednocześnie pozostali obawiają się ich wiedzy, a przede wszystkim węży, dzięki którym leczą.
Wężyca jest młodą uzdrowicielką, niedawno dopiero ukończyła naukę i wyruszyła, by nieść pomoc. Jest jednak niezrozumiana przez ludy, które napotyka w swej wędrówce. Właśnie strach jest powodem śmierci Trawy – węża snu. Być może – poza przywiązaniem i poczuciem obowiązku wobec swych pomocników i podopiecznych – niewiele by to w jej życiu zmieniło. Jednak bez węża snu nie może skutecznie leczyć wielu schorzeń. To on bowiem zsyła na cierpiących kojący sen, który pomaga i przyspiesza kurację. Poza tym – jest to zwierzę bardzo rzadkie i tajemnicze. Nikt na Ziemi nie potrafi – mimo wielu lat prób – doprowadzić tych stworzeń do rozmnażania, pochodzą one bowiem z poza planety.
Długa wędrówka przez piaski, wyścig z czasem i przyjaźń, którą udało jej się zawrzeć, a także lęk przed śledzącym każdy jej krok szaleńcem to tylko część opowiedzianej przez autorkę historii. Najważniejsze bowiem wydaje się przedstawienie samej głównej bohaterki. Jest postacią nieprzeciętną, ciekawą, inteligentną. Jednocześnie silną i zdecydowaną, z drugiej strony czułą, delikatną i pełną współczucia oraz chęci niesienia pomocy. Bycie uzdrowicielką to nie tylko jej zawód, ale prawdziwe powołanie i życiowa misja.
Vonda McIntyre przedstawia nam smutną planetę, która właściwie dogorywa. Ludzie dawno już uwstecznili się – żyją w namiotach na pustyni, nie umieją czytać, wytwarzają prymitywne sprzęty. Oczywiście istnieją również miasta, w tym to, do którego podąża Wężyca. Tam życie toczy się w trochę innym trybie, jednak mieszkają w nich jedynie wybrańcy, a nowi przybysze nie są przyjmowani chętnie. Wężyca jest swego rodzaju iskierką nadziei na to, że jednak umysł nadal ma znaczenie, a dobre serce potrafi zwyciężyć nawet chorobę.
To pięknie napisana historia, mądra, niekiedy wzruszająca, dająca do myślenia, pokazująca trochę inny punkt widzenia. Przyznaję, że w pamięć najbardziej zapadła mi scena tuż po śmierci Trawy – gdy Wężyca pyta, dlaczego zabili jej węża i stwierdza, że było to jedynie malutkie zwierzątko, które pomagało ludziom czuć się lepiej. Myśl, którą można na co dzień mieć o chomiku, króliku, czy innym puchatym stworku, raczej nie o gadzie. Trochę zmieniło moje widzenie świata.
Zaskakujące rozwiązanie zagadki rozmnażania węży snu potęguje odczucie, że na co dzień żyjemy według stereotypów, często nie dopuszczając w ogóle możliwości tego, że świat jest znacznie bardziej skomplikowany, niż nam się wydaje.
Czyta się właściwie jednym tchem. Szkoda tylko, że w Polsce ta powieść jest tak mało popularna i nie wznawiana od lat.
Opowieść przenosi nas w smutną przyszłość naszej planety – świata zniszczonego wojną nuklearną, gdzie ludzkość w większości żyje w oazach na pustyni. Gdzieniegdzie jeszcze można w swej wędrówce przez bezkresne piaski napotkać kratery pozostawione przez wybuchające bomby atomowe. W tym świecie ludzie tacy, jak Wężyca są szanowani, poszukiwani, a jednocześnie pozostali obawiają się ich wiedzy, a przede wszystkim węży, dzięki którym leczą.
Wężyca jest młodą uzdrowicielką, niedawno dopiero ukończyła naukę i wyruszyła, by nieść pomoc. Jest jednak niezrozumiana przez ludy, które napotyka w swej wędrówce. Właśnie strach jest powodem śmierci Trawy – węża snu. Być może – poza przywiązaniem i poczuciem obowiązku wobec swych pomocników i podopiecznych – niewiele by to w jej życiu zmieniło. Jednak bez węża snu nie może skutecznie leczyć wielu schorzeń. To on bowiem zsyła na cierpiących kojący sen, który pomaga i przyspiesza kurację. Poza tym – jest to zwierzę bardzo rzadkie i tajemnicze. Nikt na Ziemi nie potrafi – mimo wielu lat prób – doprowadzić tych stworzeń do rozmnażania, pochodzą one bowiem z poza planety.
Długa wędrówka przez piaski, wyścig z czasem i przyjaźń, którą udało jej się zawrzeć, a także lęk przed śledzącym każdy jej krok szaleńcem to tylko część opowiedzianej przez autorkę historii. Najważniejsze bowiem wydaje się przedstawienie samej głównej bohaterki. Jest postacią nieprzeciętną, ciekawą, inteligentną. Jednocześnie silną i zdecydowaną, z drugiej strony czułą, delikatną i pełną współczucia oraz chęci niesienia pomocy. Bycie uzdrowicielką to nie tylko jej zawód, ale prawdziwe powołanie i życiowa misja.
Vonda McIntyre przedstawia nam smutną planetę, która właściwie dogorywa. Ludzie dawno już uwstecznili się – żyją w namiotach na pustyni, nie umieją czytać, wytwarzają prymitywne sprzęty. Oczywiście istnieją również miasta, w tym to, do którego podąża Wężyca. Tam życie toczy się w trochę innym trybie, jednak mieszkają w nich jedynie wybrańcy, a nowi przybysze nie są przyjmowani chętnie. Wężyca jest swego rodzaju iskierką nadziei na to, że jednak umysł nadal ma znaczenie, a dobre serce potrafi zwyciężyć nawet chorobę.
To pięknie napisana historia, mądra, niekiedy wzruszająca, dająca do myślenia, pokazująca trochę inny punkt widzenia. Przyznaję, że w pamięć najbardziej zapadła mi scena tuż po śmierci Trawy – gdy Wężyca pyta, dlaczego zabili jej węża i stwierdza, że było to jedynie malutkie zwierzątko, które pomagało ludziom czuć się lepiej. Myśl, którą można na co dzień mieć o chomiku, króliku, czy innym puchatym stworku, raczej nie o gadzie. Trochę zmieniło moje widzenie świata.
Zaskakujące rozwiązanie zagadki rozmnażania węży snu potęguje odczucie, że na co dzień żyjemy według stereotypów, często nie dopuszczając w ogóle możliwości tego, że świat jest znacznie bardziej skomplikowany, niż nam się wydaje.
Czyta się właściwie jednym tchem. Szkoda tylko, że w Polsce ta powieść jest tak mało popularna i nie wznawiana od lat.
Książka ta z tego co pamiętam zdobyła swego czasu obie nagrody Hugo i Nebulę, co niewielu się udało, w tym właśnie Herbertowi za Diunę. Obie książki jak widać dzieją się w podobnych klimatach pustynnych, może to był jeden z powodów rekomendacji Franka. Inna sprawa, że autorka była jego przyjaciółką. Oczywiście nie posądzam tu o stronniczość, nagrody mówią same za siebie. Z resztą później Vonda również takowe zdobywała.
OdpowiedzUsuń